sobota, 20 sierpnia 2011

Plaża muszli – Marie Hermanson



Dość długo zwlekałam z napisaniem recenzji tej książki. Emocji, które towarzyszyły lekturze nie sposób ubrać w słowa, bo właściwie nie umiem ich określić ani nawet jednoznacznie stwierdzić czy były. Najlepszym określeniem do opisania tego, co przyniosła ze sobą ta pozycja, to niepokój, ale jednocześnie… wyciszenie.
Marie Hermanson okazała się być autorką skandynawska piszącą w sposób, który nie pozwala mi jednoznacznie ocenić tego tekstu.
Bardzo ważnym zabiegiem jest prowadzenie narracji dwutorowej.
Poznajemy tutaj dwie splatające się historie osób na pozór się nie znających – Ulriki i Kristiny. Pierwsza z nich jako nastolatka wakacje spędzała z rodziną Gattmanów, o której marzyła jako o własnej. Przyjaźniła się z Anne-Marie i razem z nią przeżywała najpiękniejsze chwile swojego życia, snuła plany, fantazjowała. Jej przyjaciółka była dla niej niedoścignionym ideałem. Wszystko zmieniło się gdy pewnego dnia zniknęła adoptowana przez Gattamanów dziewczynka – Maja – a wraz z nią życie rodziny wywróciło się do góry nogami. Choć ich mała córeczka wróciła, nic nie jest już takie jak przed jej zniknięciem.
Historię tych czasów opowiada nam Ulrika, która po latach wróciła do swojej wioski dziecięcych marzeń z własnymi pociechami. To właśnie jej synowie odnajdują szkielet kobiety, która okazuje się być powiązana z tajemniczym zniknięciem dziewczynki sprzed lat… Znalezione szczątki należą do Kristiny, drugiej bohaterki, z której perspektywy prowadzona jest opowieść.

Akcja powieści, jeśli mówić już o jako takiej, toczy się niespiesznie. Nie ma tu wzlotów i upadków, jest za to jednostajna, uspokajająca narracja z ciekawą historią w tle. Czytając ją miałam wrażenie, że ktoś mnie tuli do snu. Marie Hermanson opowiedziała mi wyciszającą bajkę na dobranoc, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nudy tu nie uświadczyłam, gdzieś w mojej głowie słyszałam cichutką melodyjkę, a z oddali płynął głos snujący narrację. Takie właśnie odczucia towarzyszyły mi przy tej książce, taki właśnie spokój i wyciszenie ogarnia mnie gdy o niej myślę.

Jest w niej jednak coś niesamowicie niepokojącego
Nie umiem zlokalizować źródła tego niepokoju, wiem, że jest gdzieś ukryte, że być może coś mi umknęło, a miało to kolosalne znaczenie.
Jeśli miała swoje wady, nie zauważyłam ich, bo narracja mnie zahipnotyzowała. Czytałam jak w transie, nie bacząc na ewentualne słabsze momenty. Czy były? Oceńcie sami. Ja czuję się ukojona.

4/6

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Słowo/obraz terytoria. :)