Zoran Drvenkar staje się coraz
popularniejszym pisarzem na rynku polskim. Choć z pochodzenia jest z Chorwatem,
na stałe mieszka nieopodal Berlina. To właśnie między innymi w stolicy Niemiec
osadził akcję swojej najnowszej książki – Ty.
Po bestsellerowej powieści Sorry, okrzykniętej przez portal
Crimi-Coach „jednym z najlepszych niemieckojęzycznych thrillerów w
międzynarodowym formacie”, polski czytelnik oczekiwał kolejnej porcji
niesłabnących emocji we wspaniałym wydaniu. Czy autor podołał wyzwaniu?
Ty, to historia opowiedziana w sposób nietuzinkowy. Autor balansuje
pomiędzy dwoma sposobami narracji – raz jego sprawozdawca zwraca się niejako do
bohatera, o którym akuratnie mówi, po to, by za chwilę zgrabnie przejść do
narracji trzecioosobowej i konkretnego opisywania wydarzeń. Zabieg ten jest
jedną z najmocniejszych stron książki. By czytelnik nie zagubił się w gąszczu
wydarzeń i postaci, każdy kolejny rozdział tytułowany jest imieniem bohatera,
którego ma bezpośrednio dotyczyć.
Przejdźmy jednak od meritum –
fabuły. Akcja rozpoczyna się, gdy mroźnej, zimowej nocy roku 1995, indywiduum
zwane Podróżnikiem, znajduje się na zakorkowanej autostradzie, po to, by
wędrować od samochodu do samochodu i kolejno pozbawiać życia wszystkie
napotkane istnienia. O co chodzi? Dowiemy się później. Teraz zostajemy
przeniesieni do Berlina, by poznać historię sześciu nastoletnich przyjaciółek.
Ich losy przypieczętowują kolejne złe decyzje, zapoczątkowane „wyskokiem”
jednej z nich – Tai. Każdy kolejny pomysł, na który wpadają, zamiast wyzwolić
ich z kłopotów, w które niepostrzeżenie wpadły, pogrąża je coraz bardziej.
Dziewczyny posuwają się do kradzieży narkotyków, samochodów, wielu kłamstw
wplątujących w intrygę niewinnych ludzi, którzy za ich nieodpowiedzialne
decyzje niejednokrotnie będą musieli zapłacić życiem. Młode bohaterki uciekają
do Norwegii, niestety w ślad za nimi podążą już wuj Tai – osoba, z którą lepiej
nie zadzierać, a która właśnie została okradziona z własnego towaru.
Każdy z bohaterów próbuje
odzyskać to, co należy do niego – narkotyki, syna, spokój, godność, duszę.
Niestety, nie wszyscy będą mogli zdobyć, to czego pragną. Zanim sytuacja się
wyklaruje wiele osób zginie, wiele istnień zostanie poświęconych, wiele historii
życia zachwianych.
W tym czasie Podróżnik wciąż
poszukuje zagubionej cząstki siebie, nie pozostawiając przy życiu nikogo, kto
stanął mu na drodze…
Zorna Drvenkar wykreował
rzeczywistość brutalną, w której jedno wydarzenie zapoczątkowało nieprzewidzianą
reakcję łańcuchową, splatającą losy wielu postaci. To historia o ciemności
duszy, o mrokach serca, o pierwotnych instynktach, ojcostwie i zagubieniu.
Przyjaźń, autorytety, godność, stają się tu jedynie figurami retorycznymi,
które całkowicie zatracają swoją semantyczną wartość. Nie ma tu stałości, każdy
zmienia się w zależności od sytuacji, w zależności od przewidywanych korzyści.
U Drvenkara do celu dochodzi się po trupach. Paradoksalnie nie ma tutaj
odwiecznego poszukiwania szczęścia i jasności, lecz okrucieństwa i mroku.
Po książce spodziewałam się wielu
emocji, a tak naprawdę pozostałam z niejasnym uczuciem rozczarowania. Postaci
wydały mi się niedopracowane, żadna nie przykuła mojej uwagi na dłużej. Jedynym
co ratowało książkę od sztampowości stała się unikatowa narracja, dodająca
atmosfery grozy. Niestety, poza nią nie znalazłam u Drvenkara niczego, czego nie
spotkałabym wcześniej. Choć narracja poprowadzona jest płynnie, mam niejasne
wrażenie, że fabuła nie została przez autora do końca przemyślana. Przewracając
ostatnią stronę książki nie towarzyszyły mi żadne emocje. Równie dobrze powieść
ta mogła się skończyć dwieście stron wcześniej, jak i dwieście stron później.
Nie miałoby to dla mnie znaczenia.
Polecam miłośnikom gatunku,
którzy nie boją się brutalności i lubią urozmaiconą formę narracji. Nie
spodziewajcie się jednak niczego wielkiego – tylko wtedy nie unikniecie
rozczarowania.
Ech, nie lubię niedopracowanych postaci, strasznie mnie to rozprasza i denerwuje, więc raczej sobie odpuszczę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
A ja pierwsze słysze o tym Panu. Chyba jestem mocno w tyle za głównym nurtem. Ale skoro nie powala na kolana... to może jeszcze mam czas nadgonić :)
OdpowiedzUsuńLubie Twój sposób narracji i ufam osądowi, a co za tym idzie - najlepszy z Ciebie korepetytor :D
Ach, a miałam na nią taką ochotę... Sorry było genialne, tańsze, krótsze... Widać, że Ty, to jego przeciwieństwo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Łał, napisałaś taką recenzję, że naprawdę mam ogromną ochotę na tę książkę! Szkoda, że nie miałam czystego konta bo to ja mogłabym ją przeczytać, hehe :D
OdpowiedzUsuńShe: dziękuję za zaufanie!:)
OdpowiedzUsuńmiqa: A ja ją dostałam z puli gratisów, wcale się nie zapisywałam:D
Raczej sobie odpuszczę
OdpowiedzUsuńNajpierw mam zamiar przeczytać "Sorry", jeśli mi się spodoba to zapewne sięgnę po kolejną książkę tego autora. Dobrze wiedzieć, żeby nie nastawiać się na arcydzieło. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń