Tytuł: Tropiąc jednego wilka
Autor: Justyna Karolak
Wydawnictwo: Replika
ISBN: 978-83-76741-87-1
Rok wydania: 2012
Oprawa: miękka + skrzydełka
Ilość stron: 436
Ojj, niemały problem miałam z tą
książką.
Gdybym należała do osób, które po
przeczytaniu trzech stron decydują czy dla jakiejś pozycji warto poświęcić
kilka godzin życia, czy też nie – odrzuciłabym ją w kąt.
Z każdym kolejnym zdaniem bowiem pukałam się w głowę, w której kotłowała się tylko jedna myśl: „Co ja w ogóle czytam?!”. Pierwsze stronice niemalże zabiły mnie swoją bezsensownością, pustką i jakąś pseudointelektualną paplaniną. Widząc, jak obszerna jest cała książka, modliłam się jedynie o to, by te pierwsze zdania okazały się jedynie prowokacją, a cała pseudomądrość zamieniła się wnet w naprawdę logiczne i pozbawione quasi-filozoficznego ducha Coelho zdania. I tak też się stało – na tych trzech stronicach męka się skończyła. Katastrofalne wynurzenia zaczęły nabierać spójności, stały się pretekstem do refleksji głębszej i zdecydowanie poważniejszej. Opowieść troszkę głupiutkiej nastolatki, powtarzającej to samo co dwa słowa, nabrała mocy i szybko okazała się być wstępem do refleksji dojrzałej już osoby nad istotą swojej kobiecości i nad istotą kobiecości w wymiarze ogólnym. Bełkot dorastającej dziewczyny, zamienił się w głębsze zastanowienie się nad życiem – pozwolił wrócić dwóm przyjaciółkom w czasy młodości i zanalizować każde ich posunięcie. Stanęły oto bowiem przed szansą i wielką próbą zdefiniowania kobiecości, dookreślenia jaką rolę w jej pojmowaniu i rozumieniu pełnią mężczyźni, wszystko to jednak za sprawą dość dziwacznej metafory mrówek spadających z sufitu i Marynarza, będącego wytworem wyobraźni dwóch przyjaciółek, a jednocześnie uosobieniem ich młodzieńczych marzeń o męskim ideale, balansowało na cienkiej granicy absurdu.
Dzięki kończeniu jednego rozdziału zdaniem, które stanowiło także rozpoczęcie kolejnego, bez trudu czytelnik mógł zorientować się w nadchodzących przemyśleniach.
Z każdym kolejnym zdaniem bowiem pukałam się w głowę, w której kotłowała się tylko jedna myśl: „Co ja w ogóle czytam?!”. Pierwsze stronice niemalże zabiły mnie swoją bezsensownością, pustką i jakąś pseudointelektualną paplaniną. Widząc, jak obszerna jest cała książka, modliłam się jedynie o to, by te pierwsze zdania okazały się jedynie prowokacją, a cała pseudomądrość zamieniła się wnet w naprawdę logiczne i pozbawione quasi-filozoficznego ducha Coelho zdania. I tak też się stało – na tych trzech stronicach męka się skończyła. Katastrofalne wynurzenia zaczęły nabierać spójności, stały się pretekstem do refleksji głębszej i zdecydowanie poważniejszej. Opowieść troszkę głupiutkiej nastolatki, powtarzającej to samo co dwa słowa, nabrała mocy i szybko okazała się być wstępem do refleksji dojrzałej już osoby nad istotą swojej kobiecości i nad istotą kobiecości w wymiarze ogólnym. Bełkot dorastającej dziewczyny, zamienił się w głębsze zastanowienie się nad życiem – pozwolił wrócić dwóm przyjaciółkom w czasy młodości i zanalizować każde ich posunięcie. Stanęły oto bowiem przed szansą i wielką próbą zdefiniowania kobiecości, dookreślenia jaką rolę w jej pojmowaniu i rozumieniu pełnią mężczyźni, wszystko to jednak za sprawą dość dziwacznej metafory mrówek spadających z sufitu i Marynarza, będącego wytworem wyobraźni dwóch przyjaciółek, a jednocześnie uosobieniem ich młodzieńczych marzeń o męskim ideale, balansowało na cienkiej granicy absurdu.
Dzięki kończeniu jednego rozdziału zdaniem, które stanowiło także rozpoczęcie kolejnego, bez trudu czytelnik mógł zorientować się w nadchodzących przemyśleniach.
Choć całość wydaje się mocno
odrealniona, wypada zastanowić się czy aby na pewno nigdy nie miałyśmy w życiu
momentu, w którym zatrzymałyśmy się i wraz z inną bratnią duszą i wspólnie
dochodziłyśmy do prawdy o sensie swojego istnienia, o celowości bycia właśnie
kobietą, właśnie w takim świecie zdominowanym przez mężczyzn; czy wspólnie nie
analizowałyśmy swoich błędów, swojej bierności.
Myślę, że książka ta z
powodzeniem mogła streścić się na mniejszej ilości stron, jednak pewną
perwersyjną radość sprawiało mi śledzenie kolejnych wynurzeń, wspomnień
przyjaciółek, których życie odznaczało się kolejnymi podbojami w poszukiwaniu
jedynego Marynarza, mającego ukierunkować ich życie jednoznacznie.
Rozmowy przyjaciółek nie odbywały się jednak przy herbatce i dobrym ciastku, nie charakteryzowały się spotkaniami, podczas których dominował głośny śmiech, uczucie ciepła na myśl o tym, co minione. Kobiety swoje refleksy przeszłości przekazywały sobie i analizowały drogą telefoniczną. Świadkami ich reminiscencji były więc jedynie one same – ich dialog stanowił jedynie furtkę do siebie samych, pozwalający dostrzec pewne sprawy z innej perspektywy. W refleksjach obu pań nie brakowało goryczy, żalu i tęsknoty za tym, co utracone. Chciały one jedynie wyciągnąć wnioski na przyszłość, jeszcze raz przyjrzeć się temu, co gdzieś się rozpadło i dociec przyczyny niepowodzenia.
Rozmowy przyjaciółek nie odbywały się jednak przy herbatce i dobrym ciastku, nie charakteryzowały się spotkaniami, podczas których dominował głośny śmiech, uczucie ciepła na myśl o tym, co minione. Kobiety swoje refleksy przeszłości przekazywały sobie i analizowały drogą telefoniczną. Świadkami ich reminiscencji były więc jedynie one same – ich dialog stanowił jedynie furtkę do siebie samych, pozwalający dostrzec pewne sprawy z innej perspektywy. W refleksjach obu pań nie brakowało goryczy, żalu i tęsknoty za tym, co utracone. Chciały one jedynie wyciągnąć wnioski na przyszłość, jeszcze raz przyjrzeć się temu, co gdzieś się rozpadło i dociec przyczyny niepowodzenia.
Czy polecam? Na pewno nie
każdemu, z pewnością osobom cierpliwym, które potrafią wydobyć z książki
kwintesencję, nie zważając na ewentualne niedociągnięcia.
Baza recenzji Syndykatu ZwB
EEEEEEEEEEEE.... nie sięgnę;)
OdpowiedzUsuńLeży u mnie na półce, ale mam z nią ten sam problem co Ty. Rzuciłam okiem na pierwszą stronę i wyłonił się z tego bełkot, bezsenns i tak jak piszesz PUSTKA. Zniechęciło mnie to bardzo, ale skoro dalej jest lepiej, to może kiedyś przeczytam :)
OdpowiedzUsuńJa dziękuję. Nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy starczyłoby mi cierpliwości na tę książkę, ale nie mówię nie :)
OdpowiedzUsuńNie będę jakoś specjalnie poszukiwała tej książki, ale gdyby nadarzyła się okazja, to może przeczytam. Do szału doprowadza mnie pseudofilozoficzny bełkot i nie lubię czegoś takiego. Jeśli natomiast rozważania mają głębię, jakiś sens, są spójne, to czemu nie? Wręcz uwielbiam takie filozoficzne smaczki, byle dobrze podane. 3 strony katuszy mogę przetrzymać, byle dalej było lepiej. ;)
OdpowiedzUsuńNie czuję ochoty, żeby nawet spróbować się za nią wziąć. Już pomijając mój brak cierpliwości, jakoś nie czuję potrzeby jej przeczytania :)
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się nad tą książką. w końcu wybrałam "Wypadek na ulicy Starowiślnej" i nie żałuję:):) Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńLubię Coelho, którego wspomniałaś, ale nie wiem, czy mam chęć na tą książkę. Z Twojego opisu brzmi ciężkawo, a nie mam ostatnio nastroju na taką wymagającą literaturę. ;)
OdpowiedzUsuń