piątek, 22 lutego 2013

White collar



Moje nowe uzależnienie:)




niedziela, 17 lutego 2013

Nowe oblicze Greya... i Any.


Tytuł: Nowe oblicze Greya
Autor: E L James
ISBN: 978-83-7508-596-9
Wydawnictwo: Sonia Draga
Ilość stron: 688



Całą jeszcze drżę od emocji po przeczytaniu ostatniego tomu trylogii Pięćdziesiąt odcieni i powrocie do kilku fragmentów tomu pierwszego.
Obie książki dzieli przepaść nie do ogarnięcia.
Książa stricte erotyczna ewoluowała w nieprawdopodobnie wciągający i emocjonujący thriller, w którym bohaterowie w dalszym ciągu ulegają dynamicznym przemianom. Coraz mniej w niej wpadek językowych, coraz lepiej wykorzystywany jest potencjał.
I proszę Państwa, Anastasia Steele, przepraszam, Grey, nareszcie pokazała charakter!

W części tej wiele się dzieje. Bliżej poznajemy bohaterów pobocznych, częściej zaglądamy do przeszłości głównych bohaterów. Na wszystkim jednak cień rzuca postać Jacka Hyde’a, który poprzysiągł sobie zemstę na Greyu i jego świeżo poślubionej żonie.

Cieszy mnie, że autorka zdecydowała się skupić na tym wątku i rozwinąć go na ile umiała, wprowadzając tym samym pożądane napięcie. Żałuję jedynie, że scena porwania, która miała zadatki na najlepszą ze wszystkich, została znów potraktowana nieco po macoszemu, zbyt szybko się rozwiązując.
Cieszę się, że ukazane zostało dzieciństwo Greya, że mężczyzna ów otworzył się i wreszcie ogromnie cieszę się, że nie stało się to na hip hip hurra!
Oczywiście, pomijając coraz bardziej nużące sceny łóżkowe, windowe, bilardowe, czerwonopokojowe i inne, opisywane niesłychanie tendencyjnie (których notabene w tomie tym jak na lekarstwo w porównaniu z tomem pierwszym), książka ta staje się zaskakująco dobrym czytadłem. Wyłączającym intelekt, pozwalającym na odprężenie, a jednocześnie… uzależniającym.
Niebywałe jest to, że nie mogłam się od książki oderwać. Brałam ją ze sobą wszędzie, czytałam w każdym możliwym miejscu, zapominałam o bożym świecie, upływającym czasie i otaczających mnie ludziach. Cóż, nie będę ukrywać – to najlepsza część trylogii, rozbudzająca apetyt na jeszcze i dająca nadzieję na to, że być może James w końcu nabierze umiejętności pisania o czymś innym niż tylko seks. Zdecydowanie bowiem w tej książce nie o niego chodzi.

Rewelacyjna końcówka, która może nie jest popisem wizjonerstwa i wirtuozerii James, ale z całą pewnością rości sobie prawo do miana jednego z najbardziej emocjonujących finałów książek, jakie w ostatnim czasie czytałam. Zaświadczyć mogą o tym moje nocne krzyki wściekłości na bohaterów, rzucanie książką, zamykanie jej z hukiem, po to, by za parę sekund znów do niej powrócić, gdyż nie dawała o sobie zapomnieć. O spokoju mogłam na czas lektury ostatnich stu pięćdziesięciu stron zapomnieć. Być może za bardzo się wczułam, ale o to przecież chodzi, prawda?:)
Język, cóż… bez zmian. Momentami ordynarny, wulgarny, momentami drażniąco naiwny. Na tyle jednak do niego przywykłam, że gdyby nie wewnętrzna bogini pojawiająca się od czasu do czasu, zupełnie przestałabym na niego zwracać uwagę.

Epilog, który stanowi opis sceny poznania się Greya ze Steele z perspektywy Christiana jest dla mnie zapowiedzią i obietnicą zupełnie nowej serii. Mam nadzieję, że James do czasu jej napisania zrezygnuje z tworów na kształt wewnętrznych bogiń czytających Dickensa czy wyświechtanych, irytujących frazesów, które staną się jedynie kiepskim powtórzeniem tego, co wszyscy już zdążyliśmy doskonale poznać.

Prawdopodobnie ta powieść wcale nie jest tak dobra, jak piszę. Być może jest jedynie tym, czego w tej chwili potrzebowałam. Nie zmienia to jednak faktu, że czytało mi się ją doskonale i że kiedyś do niej wrócę. I tak – polecam serdecznie!
Nie spodziewałam się, że to powiem, gdy sięgałam po Pięćdziesiąt twarzy Greya. Nowe oblicze… to jednak zupełnie inna bajka.

__________
Poprzednie tomy:




Manufaktura Gliwice spotkanie blogerek :)

 Dziewczyny, nie mogę napisać nic więcej niż Wy - dziękuję! Było rewelacyjnie, mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz;)
Nasze blogowe spotkanie odbyło się w Manufakturze Cupcakes w Gliwicach i towarzyszyło mu pałaszowanie pysznych babeczek.

 Od lewej: MagdalenardoKtrya, Kasia - córka Aneczki, Agnieszka - córka IsadoryMiqa, ja, Sardegna i Isadora.
Na dole od lewej Aneczka i Archer.









sobota, 16 lutego 2013

Ciemniejsza strona Greya – E L James


Tytuł: Ciemniejsza strona Greya
Autor: E L James
ISBN: 978-83-7508-595-2
Wydawnictwo: Sonia Draga
Ilość stron: 632


Pierwsza część trylogii wzbudziła we mnie morze różnorodnych emocji, a tym samym rozbudziła nadzieję na dużo lepszy tom drugi. Zakończenie zwiastowało kontynuację serii w sposób charakterystyczny dla tradycyjnych historii miłosnych. Po części tak też jest.
E L James rezygnuje z wielu scen erotycznych, by bardziej skupić się na rozwoju fabularnym.
Drugiej części już nie można tak bardzo zarzucić, że jest jedynie zlepkiem scen łóżkowych, pozbawionych jakiejkolwiek treści dodanej, bowiem fabularnie jest zdecydowanie lepsza.
Niestety, wśród wielu nieporadności, James posiada również niezdolność do prowadzenia akcji. Powieść zyskuje na dodaniu tak wielu wątków obyczajowych, niestety jednocześnie traci na traktowaniu ich po macoszemu. Autorka dusi w zarodku własne pomysły, za szybko rozwiązuje akcję, marnuje potencjał wielu wplecionych w treść wydarzeń. I choć wątki te książkę urozmaicają, jednocześnie obnażają też niezdolność do poprowadzenia właściwiej narracji, innej niż powtarzalne sceny erotyczne, które w tej części robią się coraz bardziej nużące.
Od początku jednak.
Powieść zaczyna się trzy po wydarzeniach poprzedniej części. Anastasia cierpi katusze z powodu rozstania, Grey zupełnie dla siebie niespodziewanie – wydaje się cierpieć jeszcze mocniej.
Po raz kolejny został bowiem opuszczony. Zaangażował się na poziomie emocjonalnym, inaczej niż do tej pory. Przestał być Panem. Część druga, to właściwie obserwacja przemiany Greya – z Pana w Uległego. Niestety, jak dla mnie rzeczą nieprawdopodobną jest, by zmiany takie dokonały się w tak krótkim czasie. Rozumiem, że szok i cierpienie jakiego doznał kazało mu przewartościować całe życie i zrezygnować z sadomasochizmu. Nie wierzę jednak, że przeszedł przez to tak prosto i bezboleśnie, jak zdaje się sugerować.
Część ta z powodzeniem mogłaby stać się thrillerem psychologicznym, gdyby nie nieudolność warsztatowa autorki. Wątek Leili, Jacka, Pani Robinson, zaginięcia Greya – to świetne pomysły, które zostały zupełnie niewykorzystane. Miałam wrażenie, że nie stanowią dla pisarki żadnej wartości – są tylko nieudolną próbą połączenia ze sobą kolejnych scen łóżkowych za pomocą czegoś, co ma przypominać wciągającą akcję.
Co jest wielkim plusem tej części, to coraz większa otwartość Greya w mówieniu o swojej przeszłości. Czytelnik ma dzięki temu okazję zrozumieć to, co podczas lektury pierwszego tomu jedynie przypuszczał; ma szansę skonfrontować swoje teorie z wersją autorską.
Przyznaję, że Grey z części drugiej nie jest już tak magnetyczny, jak Grey-Pan. Cenię sobie jego zmianę w imię miłości, jednak wciąż diabelnie irytująca jest dla mnie jego chęć do sprawowania nad wszystkimi kontrolę, przypominająca raczej permanentną inwigilację niż troskę o bezpieczeństwo.
Nie sposób zbyć milczeniem warstwy językowej powieści. Święty Barnaba pojawił się tylko raz, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Niestety, wewnętrzna bogini, której funkcji zrozumieć nie potrafię, psuła w tej powieści wszystko. Sprawiała, że czyniłam gest nietolerowany przez Greya – wywracałam oczami ilekroć wewnętrzny głos Any wkraczał na scenę akurat w tym momencie, gdy akcja zaczynała się rozwijać. Bogini niszczyła wszelkie napięcie, wywołując na mej twarzy uśmiech politowania. Nie wspomnę już o wszelkich odchyłach, które mogłabym zrozumieć w dialogach z książek dla nastolatków, ale na pewno nie w powieści pretendującej do miana historii dla dorosłych; a także o namolnych powtórzeniach całych konstrukcji zdaniowych, przywodzących na myśl metodę kopiuj-wklej.


Wadą jest również fakt, że wszystko dzieje się za szybko.
Pięć tygodni, podczas których rozpoczyna się intensywny związek Greya z Aną, jego rozpad, wielki powrót, przemiana Christiana, oświadczyny, zaginięcie, szantaże Pani Robinson, prześladowania Leili, molestowanie Jacka, awans i przemiana Any – za dużo, za szybko.
Pięć tygodni to akurat czas na zachłyśnięcie się związkiem i uczuciem, ale wciąż nie mogę pojąć jak można być tak naiwnym, by wierzyć, że ci ludzie są w stanie kochać się nawet kilkanaście razy dziennie, za każdym razem doznając równoczesnego spełnienia, cały czas się rumieniąc i namawiając jedne drugiego do ponownego przejścia do trybu BDSM. 
Wiem, że to tylko książka, ale niestety niezwykle przekonująca w swej naiwności, bez stawiania pytań o to, co będzie z ich związkiem później, gdy się już wypalą, gdy nie będzie im się chciało spędzać całych dni w łóżku. Co im zostanie?
Nie ma tu wspólnoty dusz, na próżno jej szukać. Nadal pozostaje książka ta powieścią erotyczną, jednak zdecydowanie mniej intensywną i brutalną. O wiele bardziej kieruje się w stronę psychologizmu, niestety nieumiejętnie wplatanego w akcję.
Mimo wszystko, ciągle mam nadzieję, że część trzecia, finalna, pozytywnie mnie zaskoczy.
Póki co, bardziej podobał mi się tom pierwszy, mimo że od nieporadności językowych roiło się w nim o wiele bardziej, a fabuły… prawie nie było.
Pewnie dlatego, że część druga, mimo że chciała mnie zaskoczyć, to sama tę szansę zmarnowała.


_________________
Recenzja poprzedniego tomu:


piątek, 15 lutego 2013

Reckless. Kamienne ciało - Cornelia Funke


Tytuł: Reckless. Kamienne ciało
Autor: Cornelia Funke
ISBN: 978-83-237-3566-3
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 350



Cornelia Funke podbiła moje serce Atramentową Trylogią.
Od jej czasu, nazwisko pisarki stanowi dla mnie gwarancję jakości i wielkiej przygody na kartach książki. Przygody, która wciąga tak silnie, że niemalże namacalnie staje się drugim życiem, światem alternatywnym, w którym chcę się przebywać i z którego nie chcę się wracać.
I choć Reckless. Kamienne ciało nie porwał mnie tak intensywnie, co Atramentowe serce, krew i śmierć, jest zapowiedzią serii równie nieprzewidywalnej co poprzednia.

Jakub Reckless przez wiele lat żył po drugiej stronie lustra. Znikał na całe miesiące, opuszczał rodzinę, nie tłumacząc gdzie i dlaczego zmierza; nie informując co jest tak ważne, że postanowił dla tego opuścić swoich najbliższych. Jego domem stał się świat po drugiej stronie, świat, który bardziej niż rzeczywistość, przypominał oniryczną wędrówkę przez krainę baśni. Była to przestrzeń nimf, syren i innych postaci wędrujących daleko ze świata fantazji. Jakub zasłynął w swoim nowym świecie, jako poszukiwacz i łowca magicznych skarbów dla cesarzy, królów i innych ważnych zleceniodawców. W tym życiu pełnym chwały i sławy zasmakował tak bardzo, że coraz częściej zapominał wracać do rzeczywistości.

Niestety, pewnego dnia popełnił błąd. W ślad za nim na drugą stronę lustra przeszedł jego młodszy brat – Will. W nieznanym sobie świecie stał się ofiarą Czarnej Nimfy, która to rzuciła na niego zaklęcie zamieniające ciało w kamień. Co gorsza, Will zaczął przemieniać się w nefryt – najbardziej pożądany kamień, który wedle przepowiedni ma zapewnić królowi bycie niepokonanym. Rozpoczyna się wyścig z czasem – Jakub dokonuje wszelkich starań, by uratować brata, który szybko zaczyna zapominać kim jest, przemieniając się w Goyle’a; gdy tymczasem armia króla wyrusza na poszukiwanie tego, który jest obecnie jego największym pragnieniem. Znalezienie lekarstwa wymagać będzie ogromnego poświęcenia nie tylko ze strony głównego bohatera, ale też Lisicy oraz Klary – dziewczyny Jakuba, która również przekroczyła niebezpieczną granicę lustra.

Choć początkowe kilkadziesiąt stron stanowi powolne i mozolne zawiązanie akcji, wszystko rekompensują wydarzenia kolejne. Akcja dramatycznie przyspiesza, wydarzenia się wymykają, bohaterowie dokonują wyborów całkowicie zmieniających bieg wypadków.
Ta licząca niespełna 350 stron powieść zawiera w sobie wszystko co najlepsze – barwnych bohaterów, niezwykły świat pełen intrygujących postaci rodem z baśni, wciągającą fabułę, płynną narrację i otwarte zakończenie, zwiastujące, że najlepsze dopiero nadejdzie.
Funke po raz kolejny porywa czytelnika w korowód postaci i wydarzeń, które sprawiają, że nasza wyobraźnia nie ma chwili wytchnienia – autorka maluje słowami scenerie, w których chce się być, w których nieustannie trwa wala dobra ze złem, w których jedno przenika drugie i nic nie jest jednoznaczne.
Cenię w pisarce to, że w żaden sposób nie gardzi czytelnikiem: nie serwuje mu postaci płaskich, jałowych; wydarzeń zmierzających do z góry znanego finału ani prostackiego języka.
Funke to znak precyzji i intrygującej akcji. Zawsze mam wrażenie, że w każdego bohatera wkłada całe swoje serce, starając się, by był postacią ukształtowaną przemyślanie, by było w nim miejsce na zmiany, impulsy serca, by był dynamiczny i w żaden sposób nie wpisywał się w sztampowe konwencje.
Co więcej, książkę tę ubogacają szkice rozpoczynające każdy rozdział, a także liczna korespondencja z innymi tekstami kultury, nade wszystko zaś baśniami, które autorka poddaje reinterpretacji.
Polecam serdecznie!

Camilla Läckberg - Zamieć śnieżna i woń migdałów


Tytuł: Zamieć śnieżna i woń migdałów
Autor: Camilla Läckberg
ISBN: 978-83-7554-228-8
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ilość stron: 144
Cena: 29,90zł


Najnowsza książka Camilli Läckberg od pierwszych stron przypomniała mi rozwiązaniami konstrukcyjnymi i fabularnymi teksty Agaty Christie.
Kilka osób zamkniętych w domu na wyspie odciętej od reszty świata, z powodu zamieci śnieżnej - to koncept niejednokrotnie w wielu wariantach realizowany u królowej kryminału.
Pewnie z tego powodu, z taką przyjemnością czytałam tekst Läckberg, który choć utrzymany w podobnej konwencji, miał pewne znamiona wyjątkowości. Intryga nie była tak zmyślnie skonstruowana jak u Christie, o wiele prościej było domyślić się rozwiązania, jednak jako klasyczna mikropowieść kryminalna, ta książka stoi na naprawdę przyzwoitym poziomie.
Co więcej, była to moja pierwsza styczność z twórczością tej autorki, która z całą pewnością zaowocuje kontynuacją kolejnej czytelniczej przygody.

Ad rem.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, sprzyjające rodzinnym spotkaniom, a także rozkwitowi miłości i wkradaniu się w łaski rodziny swoich ukochanych. Policjant Martin Modlin, zaręczony z piękną dziewczyną, jedzie na wyspę Valon, by tam poznać jej najbliższych. Daje się namówić na to spotkanie nie bez licznych obiekcji.
Kolacja z założenia ma być uroczysta i spędzona w miłej atmosferze, jednak już od pierwszych chwil nastrój wydaje się być bardzo napięty. Sielskiej, rodzinnej atmosfery na próżno było szukać, spotkaniu towarzyszyły  bowiem cięte odpowiedzi ostatecznie prowadzące do kłótni.
Co najgorsze – w pewnej chwili senior rodu, a jednocześnie najbogatszy jego członek osuwa się martwy na ziemię. Zamieć uniemożliwia wezwanie pomocy, dlatego też Martin, pewny, że właśnie stał się naocznym świadkiem morderstwa, zostaje zdany na własne siły. Wie, że w jego najbliższym otoczeniu znajduje się zabójca, który w każdej chwili może zaatakować ponownie. Zdaje sobie sprawę, że musi działać szybko i sprawnie, nie prowokując niepotrzebnie żadnego z członków rodziny. W poczuciu obowiązku zaczyna prowadzić swoje prywatne śledztwo, bardzo ograniczone, ze względu na warunki w jakich przyszło mu je wykonywać.
Niestety, podczas dochodzenia następuje kolejny zgon. Martin wie, że musi działać jeszcze sprawniej, zanim kolejna osoba stanie się ofiarą. Wciąż jednak nie wie kim jest i co planuje rodzinny morderca…

Akcja tej mikropowieści toczy się bardzo płynnie, a dzięki małej objętości książki, nie jest nadmiernie rozwleczona. Napięcie utrzymywane jest na stałym poziomie, choć autorka dozuje czytelnikowi z odpowiednią precyzją i częstotliwością wiele zagadek.
Język jest raczej prosty, typowy dla tego gatunku, pozwalający na dokładne wejście w sprawę kryminalną, bez zwracania szczególnej uwagi na wysuniętą na pierwszy plan warstwę lingwistyczną. Mimo tej pozornej prostoty, tekst ten nie jest banalny ani naiwny. Doskonale wpisuje się w konwencje i stanowi klasyczną reprezentację gatunku.
Do poczytania w zimowe, senne, zaśnieżone wieczory.
Polecam!

wtorek, 12 lutego 2013

Atlas chmur - David Mitchell



David Mitchell i jego Atlas chmur to powieść utkana z tak wielu wątków, że wystarczy lekkie rozproszenie, aby z łatwością się zagubić. Jako że jest to powieść wymagająca skupienia, nie każdy odnajdzie w niej odpowiedź na pragnienie lektury dającej przyjemność. Tutaj na satysfakcję trzeba sobie zapracować.

Mimo że akcja powieści rozproszona jest na przestrzeni wieków, losy wszystkich jej bohaterów splatają się, tworząc kompletny obraz. Co jednak może łączyć wędrowca, kompozytora, dziennikarkę, wydawcę książek oraz genetycznie zmodyfikowanej kelnerki i Zachariasza – światka upadku cywilizacji? Wypowiedzenie tego jest niemożnością, tak jak niemożliwością byłoby przywołanie treści bez odebrania przyjemności lektury. Wystarczy powiedzieć, że bohaterowie, których dzielą nierzadko setki lat, słyszą swoje odbicia i wyczuwają swoją obecność, co znacząco wpływa na ich życia.

Oprócz barwnej mozaiki bohaterów należących do różnych światów i porządków, powieść skrzy się także od bogactwa gatunków zawartych wewnątrz niej – nie jest to bowiem ani czyste science-fiction, ani dziennik, ani powieść epistolarna, ani gorzka wizja przyszłości. Brak klasyfikacji jest w tym przypadku klasyfikacją.

Jestem więcej niż zadowolona i mam nadzieję, że Wy również będziecie. Konieczna jednak jest cierpliwość, uważność i sprawne lawirowanie między kolejnymi relacjami.

 Polecam - tak książkę, jak jej filmową adaptację.