sobota, 31 sierpnia 2013

Podsumowanie sierpnia, stos i... zmiany:)



Sierpień powoli odchodzi w niepamięć, a za oknem zaczyna rozgaszczać się wczesny wrzesień - czas, który bardzo lubię. Mimo jego ulotności, a może - ze względu na nią - uwielbiam spacery późnym popołudniem, kiedy promienie słoneczne wraz z kolorowymi liśćmi, malują świat ciepłymi odcieniami brązu, czerwieni i żółci. Lubię czuć coraz większy chłód, wracać do domu i wkradać się pod koc, by nie tracić tych urokliwych chwil i przedłużać je odpowiednią lekturą czy filmem. Krótki to czas, który niezauważenie zmieni się w jesienną pluchę, budzącą uśpione pokłady smutku i melancholii.
Trzeba zatem korzystać!
Sierpień był dla mnie czasem wyjazdów - Niemcy, kilka wycieczek - i czasem uporządkowań, które we mnie są już widoczne, a które namacalnie będą "dostępne" od nowego miesiąca, czyniąc wrzesień okresem wdrażania nowych zasad:) Odpoczęłam, naprawdę psychicznie odpoczęłam, ale tęsknię jeszcze do wieczornych rozmów przy herbacie, zamiast filmu[po/przy filmie?:) Alexx ;)], które czasami błahe, a czasami poważne, ogromnie wiele mi dają.
Wraz z jesienią nadszedł czas na zmiany - także na blogu, który potrzebował orzeźwienia:) Za ogromną pomoc dziękuję Monice, bez której niewiele by się udało.:)
Planuję jeszcze kilka odprężających wyjazdów, no i, chyba najważniejsze - katowickie Targi. Pytanie powtórzę jeszcze wielokrotnie, ale może ktoś z Was już wie, że się wybiera? Jeśli tak, wraz ze Śląskimi Blogerami Książkowymi zapraszamy najpierw na panel dyskusyjny, który będziemy mieli przyjemność poprowadzić, a już po targach, około 18.30 na After Party;) Do wydarzenia można dołączyć na Facebooku: klik.

Poniżej sierpniowy stos, który mam nadzieję prędko zamienić w lektury przeczytane. Coś szczególnie wpadło Wam w oko?




Dzika droga - Cheryl Strayed
Lekcje Madame Chic - Jennifer L. Scott - recenzja
Księga tęsknoty - Leonard Cohen
Szatan z papieskiego rodu. Prawdziwe życie Cezara Borgii -  Arael Zuth
Wyprawa w Góry Księżycowe - Mark Hodder [przed korektą]
Ogród wieczornych mgieł - Tan Twan Eng
W imię miłości - Katarzyna Michalak
Kocham Nowy Jork - Isabelle Lafleche
Mrówki w płonącym ognisku - Teresa Oleś-Owczarkowa
Lista marzeń - Lori Nelson Spielman - recenzja
Yoko i John. Dni, których nigdy nie zapomnę - Jonathan Cott - recenzja
Ogród letni - Paullina Simons
Zdobywam zamek - Dodie Smith
Nasze histerie, nasze nadzieje. Spotkania z Tadeuszem Konwickim - oprac. Przemysław Kaniecki
Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. t. 1 - Radosław Romaniuk
Honor - Eif Shafak [szczotka] - recenzja.
Cud - Ignacy Karpowicz [szczotka]
Szeptem - Becca Fitzpatrick [e-book] - recenzja.
Zatoka o północy - Diane Chamberlain [e-book] - recenzja.
Dopóki Cię nie zdobędę - Samantha Hayes  [e-book]
Czekolada - Joanne Harris [w drodze - prezent:)]



piątek, 30 sierpnia 2013

Honor – Elif Şafak


Tytuł: Honor
Autor: Elif Şafak
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 9788308052037
Ilość stron: 500
Premiera: 11 września 2013
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA




A ponadto czy magia wielkich autorów nie polega na pozostawianiu niedomówienia pomiędzy wierszami po to, aby wkradła się do nich rzeczywistość?
[Denis Gozdanovitch]


Wyobraźcie sobie świat, w którym honor staje się najważniejszy, a kobieta ma status podrzędnej. Świat, w którym honor mieli mężczyźni, a kobiety: jedynie wstyd. W jego imię ludzie są w stanie zabijać najbliższych, bo wraz z tradycją wynieśli z domu przeświadczenie o tym, że nic gorszego niż zhańbienie nie może spotkać szanującej się rodziny.
Podmiotem opowieści jest historia rodziny, w której na skutek nieporozumienia oraz, nade wszystko, przywiązania do tradycji mającej honor za wszystko, zabraniającej kobietom prawdziwie się zakochać, gdy fikcyjny związek małżeński się wypala, dochodzi do tragedii.
Iskender na długie lata ląduje w więzieniu za zamordowanie cioci, podczas gdy on, jak i całe środowisko żyje w przeświadczeniu, że dopuścił się tego czynu na jej siostrze bliźniaczce, a swojej matce. Lata, które spędził w odosobnieniu pozwoliły mu na zrewidowanie własnego życia. Podczas gdy on próbował uporać się z własnymi demonami, jego rodzina musiała żyć dalej, obarczona piętnem zhańbienia.

Şafak skacze od historii do historii, połączonych ze sobą niewidzialną, w początkowej fazie lektury, nicią. Całkowicie zaburza linearność, zgrabnie porusza się w wydarzeniach współczesnych i minionych, tworzy przeplatankę z teraźniejszości i przeszłości, zestawiając ze sobą tych samych ludzi, na różnych etapach ich życia.
Autorka maluje barwny świat, w którym zderzają się kultura zachodnia i wschodnia, tworząc na linii styczności przestrzeń pełną różnic i innego pojmowania podstawowych pojęć. Konserwatywna tradycja spotyka się z angielską swobodą i permanentną grzecznością, a w miejscu ich spotkania dochodzi do wielu konfliktów kulturowych i obyczajowych.
Jest w najnowszej prozie
Şafak pewna niekonsekwencja: do połowy czyta się ją rewelacyjnie, niczym najlepsze dzieło sztuki, po czym wkracza się w fazę dłużyzn, przegadania i wydumania. Sinusoida narracyjna prowadzi czytelnika meandrami nudy i frapującej historii, zamykając go niczym w szkatułce pełnej niespodzianek. Jest w niej coś rewelacyjnego: fakty, które czytelnik uznał za oczywiste, bo zostały zaprezentowane z największą dbałością o detale, okazują się jedynie mirażami, a prawda koncentruje się w zupełnie innym miejscu, zaskakując i całkowicie zmieniając odbiór lektury. Z nużącej, staje się doskonale pomyślaną i skonstruowaną. Wstrząs jakim jest całkowity obrót akcji; wydarzenie, które wszystko zmienia  i przewartościowuje, ukazuje autorkę, jako mistrzynię narracji.

Lektura Honoru była dla mnie ogromnym wysiłkiem: nie wiem czy ze względu na ciężką materię, czy sposób jej podania. Nie jestem z tych czytelniczek, które prosiłyby o litość, więc z zaciśniętymi zębami brnęłam dalej, żyjąc duchem opowieści. Opłacało się. Wycieńczająca, ale warta każdej trudności książka, której bogactwo i finezję docenia się po czasie. Wszystko jest w niej pod pełną autorską kontrolą: nic się nie wymyka, brakuje pomyłek i nieścisłości, na próżno szukać tu upraszczania jakichkolwiek kwestii.
Historia tętni w żyłach swoim podskórnym, powolnym rytmem, nie ma w niej zbędnej bufonady. To po prostu doskonale napisana powieść, dudniącą własnym życiem, kumulująca w sobie obrazy Wschodu i Zachodu i wskazująca na względność pewnych pojęć i zjawisk.
Prowadzi do wnętrza sytuacji, których czasami wolelibyśmy nie oglądać, wspomina o honorowych morderstwach, o których nie chcemy wiedzieć.
Świetny tekst.
Polecam.


czwartek, 29 sierpnia 2013

Dzieciństwo Jezusa – J.M. Coetzee


Tytuł: Dzieciństwo Jezusa
Autor: J.M. Coetzee
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 9788324021277
Cena: 39,90 zł
Ilość stron: 304


Dzieciństwo Jezusa, to książka, która żadnego czytelnika nie pozostawi obojętnym. Coetzee maluje świat Davida i Simona farbami, szczelnie pokrywającymi szarą rzeczywistość, odsłaniając przestrzenie zabarwione wieloma odcieniami. Noblista udowadnia, że po otrzymaniu nagrody, spod jego pióra wciąż wychodzą wartościowe teksty, będące w dużej mierze alegoriami współczesnego świata.
Co zrobiło na mnie ogromne wrażenie, to wielki spokój emanujący z tej książki – wszystko dzieje się niespiesznie, momentami wręcz się ślimaczy. Podczas lektury miałam silne wrażenie przebywania na pustyni – wokół mnie jedynie piasek wpadający do oczu, skwar, rażące słońce i ogrom niczego. Zbudowanie takiej atmosfery sprzyjało rozważeniu tematów, które powieść wysunęła na plan pierwszy i na plan dalszy.
Akcja toczy się w Novilli – miejscowości granicznej, w której – mam wrażenie – zacierały się granice rzeczywistości i snu. To przestrzeń stanowiąca tunel prowadzący od jednej do drugiej, tunel wyjątkowy i oblegany. Skupiają się w nim przesiedleńcy, który po kilku tygodniach przebywania w nim, pragną stać się obywatelami z pełnią praw.
Z podobnych przyczyn trafia do niego David i Simon. Pięciolatek wraz z opiekunem wkracza w świat pełen nieufności, w którym wiele spraw trzeba załatwiać kontaktami. Simon utrzymuje, że jego celem nadrzędnym jest doprowadzenie chłopca do matki, którą ten ma rozpoznać natychmiast po spotkaniu jej. Sytuacja jest o tyle trudna, że Simon o kobiecie nic nie wie – zdany jest jedynie na pamięć dziecka.

Ramy interpretacyjne i sposoby czytania książki zdecydowanie narzuca sam tytuł, sugerujący, jakoby David był typem Chrystusa. Ta konkretyzacja prowokuje szukanie sprecyzowanych sensów, a jednak ociera się o granice wieloznaczności. David nie jest dzieckiem typowym: wiele z jego wypowiedzi wykracza poza dziecięcą naiwność i sprawia wrażenie czerpania z innej niż ludzka mądrości. Imię chłopca jest zresztą nader wymowne, konotuje mądrość króla opiewanego w Starym Testamencie. Bohater buduje podejrzenie przebywającego w innej rzeczywistości: natchnionej, być może boskiej. Intertekstualnych nawiązań do Biblii, jawnych i ukrytych, jest w tekście Coetzeego sporo. Sama postać Simona – przewodnika [z hebrajskiego szim on – Bóg wysłuchał] jest niezwykle ciekawa. To on prowokuje większość dyskusji, z jego ust padają słowa traktujące o istocie dobra i zła, a także wiele rozważań filozoficznych.
Łatwo popełnić błąd – wdać się w te mgliste tyrady, sięgać głęboko, zamiast zatrzymać się przy aluzjach najłatwiej zauważalnych i najoczywistszych. Coetzee daleki jest od ukrywania sensów tak daleko, by nikt nie był w stanie ich odkryć. Czytam go raczej jako autora pełnego prostoty – być może paradoksalnie, ale to właśnie z niej przebija największa mądrość. To współczesna przypowieść – z analogiami prostymi do odnalezienia, ale też z możliwością odczytywania jej na wielu poziomach i wedle różnych tropów, które – co za finezja! – łączą się ze sobą.

Bardzo dobra współczesna opowieść, do lektury wielokrotnej.

środa, 28 sierpnia 2013

LiteraTura we Wrocławiu - już niedługo!



Opis akcji „LiteraTura I Wrocław 2013”
Akcja „LiteraTura I Wrocław 2013” odbędzie się 31 sierpnia 2013r. we Wrocławiu. Rozpoczęcie nastąpi o godzinie 14:00 w Parku Teatralnym (Park im. Mikołaja Kopernika w Wrocławiu), gdzie dojdzie do spotkania pisarzy z czytelnikami. W tym miejscu autorzy i uczestnicy spotkania nawiążą ze sobą bezpośredni kontakt, będą spacerować alejkami parku, rozmawiać i dyskutować na temat literatury, a przy tym doskonale promować innowacyjną, a tym samym bardzo ciekawą formę wypoczynku. Warto zauważyć, że już sam tytuł akcji „LiteraTura I Wrocław 2013” jest przewrotny, przyciągający uwagę. Bowiem w ciekawy sposób pokazuje jak niesamowicie można bawić się językiem, słowem... Autorzy, pisarze robią to na co dzień, a czytelników i odbiorców literatury pragną tym zainteresować, zaszczepić w nich chęć obcowania z książką i słowem pisanym. Wciągnąć ich nie tylko w świat książki, ale w osobisty świat każdego z autorów. Ważnym aspektem tej części wydarzenia będzie szeroko rozumiana przestrzeń miejska Wrocławia. Pisarze będą propagować czytelnictwo w każdej grupie wiekowej. Czytelnicy posiądą możliwość nabycia książek oraz uzyskania autografów i dedykacji od ich twórców. Chętni pisarze przeczytają fragmenty swoich utworów, jednocześnie reklamując własną twórczość. Będzie to aktywne, tym samym bardzo atrakcyjne promowanie kultury i czytelnictwa. W dzisiejszych czasach nie wystarczy wystawić książkę za witrynę księgarni. Proponowana forma promocji jest nowoczesna i co najważniejsze - czytelnik jest w nią zaangażowany równie mocno jak autor.

Około godz. 16:00 w księgarni Matras na ul. Świdnickiej odbędą się indywidualne prezentacje wybranych działów literatury, wykłady przeprowadzone przez pisarzy, aktywna sprzedaż egzemplarzy książkowych, konkursy z nagrodami, wywiady oraz zabawy z uczestnictwem czytelników. Odwiedzający w tym czasie księgarnię będą mieli szansę na rozmowy z autorami, którzy opowiedzą o swojej twórczości, inspiracjach, doświadczeniach podczas wydawania książek, jak również o sobie. Każdy z autorów otrzyma przydział do odpowiedniego sektora księgarni, tym samym starając się wzbudzić zainteresowanie czytelników różnymi gatunkami literackimi. Z kolei w tzw. „dark roomie” księgarni Matras, autorzy w zamkniętej grupie odbiorców dokonają prezentacji na wybrany przez siebie temat, związany nie tylko z literaturą, ale również z szeroko pojętą twórczością. Ponownie dojdzie do zachęcania do twórczego rozwoju, jak również promowania słowa czytanego. Jednym z głównych celów akcji jest to, aby czytelnicy na skutek rozmów z autorami spojrzeli inaczej na ich twórczość oraz na to, co wpływa na tematykę, jaką pisarze poruszają w książkach. Podczas wydarzenia przewidziano liczne konkursy i zabawy dla czytelników, w których będzie można wygrać egzemplarze książkowe. Staną się one motywacją do czytania oraz zapoznania się z dotychczas nieznanymi twórcami.
Po skończonej promocji, około godz. 20:00 grupa organizatorów i biorących udział w akcji pisarzy weźmie udział w „Marszu żywych autorów”, podczas którego prezentowana będzie forma aktywnej rekreacji czytelniczej oraz nakłanianie mieszkańców miasta do czynnego udziału w „Marszu…”.
Około godz. 20:45 na Moście Zakochanych zakochani w literaturze uczestnicy zawieszą kłódki na znak wiecznej miłości do słowa pisanego, ukazując w ten sposób swoje przywiązanie do kreatywnego tworzenia. Kłódki będzie można podpisywać wspólnie z czytelnikami. Z Mostu Tumskiego przejdą do Antykwariatu Szarlatan gdzie wśród dzieł literatury polskiej i światowej, umieszczą liście własnej twórczości na Drzewie Literatury, w ten symboliczny sposób podkreślając swój związek z dawnymi mistrzami oraz tymi jeszcze nienarodzonymi.
O godz. 22:00 uczestnicy przeniosą się na Pergolę, aby wziąć udział w pokazie ognia, wody i światła. W tym szczególnym na mapie Wrocławia miejscu uczestnicy wezmą udział w sesji fotograficznej, będącej pamiątką spotkania oraz udokumentowaniem całego przedsięwzięcia. Kolejnym elementem wydarzenia będzie również tzw. „uwolnienie książek” w ramach akcji „Cały Wrocław czyta”. Przez hasło „uwolnienie książek” rozumiane jest dzielenie się z innymi słowem pisanym poprzez pozostawienie pozycji literackich w specjalnie na to przeznaczonym miejscu. Publikacje następnie będą czytane przez Wrocławian, co uznajemy za doskonałą formę promowania czytelnictwa i podkreślenie ważnej roli, jaką odgrywa czytelnik dla pisarzy.
O godz. 23:00 na wrocławskim rynku dojdzie do integracji autorów, będącej podsumowaniem całego wydarzenia.

Dodatkowo całe wydarzenie zostanie upamiętnione w formie foto-e-booka, na którym znajdują się zdjęcia z dnia akcji wraz z opisem i podziękowaniami dla sponsorów wydarzenia. Plik będzie ogólnodostępny u organizatorów przedsięwzięcia i patronów medialnych. Reasumując powyższy ramowy plan wydarzeń należy zaznaczyć, iż celami nadrzędnymi opisanej akcji oprócz krzewienia ducha czytelnictwa, interakcji między czytelnikiem, a autorem, jest także promocja Wrocławia, jako miasta przyjaznego czytelnictwu, którego przestrzeń miejska nobilituje, zaskakuje, inspiruje i skłania do sięgnięcia po książkę.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Wielki Gatsby – Francis Scott Fitzgerald


Tytuł: Wielki Gatsby
Autor: Francis Scott Fitzgerald
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 9788324020607
Udostępnienie: Sztukater
Ilość stron: 224
Cena: 32,90 zł




Klasyka ma jedną zasadniczą cechę: tytuły przynależące do tej kategorii znają wszyscy, o autorach każdy słyszał, a czytało – niewielu. Skala popularności jest wciąż taka sama, niezmienna od lat, a jedynie odstępstwa od normy pojawiają się, gdy na ekrany kin wchodzi kolejna ekranizacja – zazwyczaj robiona z coraz większą pompą.
Podobny renesans przeszedł Wielki Gatsby, odkryty na nowo dwukrotnie: zarówno za sprawą ekranizacji, jak i nowego tłumaczenia, na które odważył się Jacek Dehnel. Niezwykle dobry warsztatowo, a przy tym „odświeżający” dla historii Gatsby’ego przekład.
Polecam zatopić się w książkę, zanim w naszych głowach jedynym prawomocnym obrazem Jaya stanie się DiCaprio – mnie niestety przy nowym tłumaczeniu już się nie udało. Popowa wizja Gatsby’ego tak silnie oddziałuje, że niestety, nie sposób czytać dziś książki, nie mając przed oczami Leonarda. Powoduje to pewną dysharmonię, bo gdyby nie narzucony przez popkulturę obraz, moja wyobraźnia zupełnie inaczej skonstruowałaby sylwetkę głównego bohatera.
Nie to jest jednak najważniejsze.
Dehnel wykonał kawał dobrej, tłumaczeniowej roboty, oddając w ręce czytelnika Nowy Jork skrzący się barwami sztucznego oświetlenia i fajerwerków, wystawnymi przyjęciami, szampanem lejącym się strumieniami, kawalkadą gości oraz jazzem. 
Lata dwudzieste to czas, w którym prohibicja miała się doskonale, przestępczy półświatek rozkwitał, finansjera wzbogacała się o nowych członków, którymi niezwykle łatwo było się stać: wystarczyło podjąć wyzwanie, wdać się w stosowne układy i już zmieniał się status społeczny. Z człowieka bez grosza w krótkim czasie stawało się milionerem, którego życie i droga na szczyt owiane były mgiełką tajemnicy, zamieszanym w gangsterskie machlojki, a jednak w jakiś sposób chronionym. Nigdy oferty wzbogacania się nie były tak szerokie i tak łatwo dostępne. Gatsby swoją szansę wykorzystał: z nikomu nieznanego mężczyzny, stał się jednym z najbardziej rozpoznawanych przedstawicieli nowojorskiej finansjery. Organizował pełne przepychu przyjęcia w swojej ogromnej posiadłości, na które nikogo nie zapraszał, a które zawsze cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. U Gatsby’ego, o którym nikt tak naprawdę nic nie wiedział, należało bywać i bywano.
Mężczyzna miał tylko jedną znaną słabość: kobietę.
To przez uczucie, którym ją obdarzył dostał się na szczyt, ale też przez nie, został z niego strącony. W krótkim czasie utracił władzę, a wraz z nią przyjaźń fałszywych znajomych, miłość i szacunek. Szybkość zmian zachodzących w jego życiu, budowała w nim poczucie niezadowolenia. W oczach innych stawał się zaś niebezpiecznym przeciwnikiem, którego należy się pozbyć.

Wielki Gatsby długo czekał na uznanie czytelników. Znalazł je po wielu latach i wciąż zachwyca. Choć czasy zupełnie się zmieniły, to transformacji nie uległy ludzkie zachowania: wciąż ślepo dążymy do pieniędzy, głusi na to, że tak naprawdę nie dają nam one szczęścia, że mamona bardziej prowokuje fałszywych przyjaciół do bywania wśród nas niż do poznawania nas. Pieniądze nie sprzyjają relacji miłości i przyjaźni, zaślepiają, ukierunkowują na egoistyczne pragnienia. O tym jest Gatsby, o tym zdaje się przypominać, tym kłuje w oczy. Na skutek tych nauk z niej wypływających, książka jawi się jako rażąco aktualna. Stanowi gorzką analizę ludzkiej kondycji, która wcale się nie zmienia i nic sobie nie robi z upływającego czasu.

Wielki Gatsby stanowi obraz Ameryki lat dwudziestych wcale nie wydumany. Wskazuje na charakterystyczne dla tego czasu elementy, budując je na historii uczucia, w imię którego człowiek gotowy jest do największych i najgłupszych czynów. Warto

niedziela, 25 sierpnia 2013

Yoko i John. Dni, których nigdy nie zapomnę - Jonathan Cott




There’s nothing you can know that isn’t known/ Nothing you can see that isn’t show

Nigdy nie należałam do fanów Johna Lennona, ominęła mnie beatlesomania, nigdy nie włączyłam dobrowolnie muzyki tego kultowego zespołu, nigdy mnie nie ciągnęło do poznania mitów  w jaki obrósł przez całe lata aktywnej działalności i długo po niej.
Niemniej jednak postaci Johna i Yoko były mi znane – wiele słyszałam, choć nie ukrywam –  bardzo pobieżnie – o ich uczuciu, będącym symbolem pokoju i wyjściu poza tradycyjne myślenie; miłości, skierowanej ku niebu i niebem inspirowanej.

Tegoroczny koncert Yoko Ono w Polsce, wywołał ponowne zainteresowanie książką Jonathana Cotta: Yoko i John. Dni, których nigdy nie zapomnę. Sięgnęłam po nią z dużym zainteresowaniem, ale i pewną obawą: czy na pewno chcę znać historię tej pary, opowiedzianą przez jej wieloletniego przyjaciela, znającego ich na wylot, ujawniającego fakty dotąd nieznane?
Choć byłam pewna wątpliwości, lektura opowieści snutej przez tak czujnego obserwatora jak Cott, była prawdziwą przyjemnością i ogromną radością. Już dawno żadna książka stricte biograficzna, nie zrobiła na mnie takiego wrażenia czułością i subtelnością autora, który – to widać – był (i jest) najbardziej zagorzałym fanem pary, o której pisze.
Książka ta jest niezwykle cenna nie ze względu na kolejny rys Lennona, tworzony pośmiertnie – bo tych jest wiele – lecz przez wzgląd na zapis rozmów przeprowadzonych przez Cotta z nim i Ono, które do tej pory ukazywały się jedynie we fragmentach.
Ostatni z wywiadów przeprowadzony został na trzy dni przed tragiczną śmiercią legendy muzyki. W zapisach tych uderzało mnie wielokrotne wspominanie przez Lennona czasu, który mu pozostał: o tym, jak go wiele, ile jeszcze zrobi, że nie musi się spieszyć. Nie wiedział, że musi, ale dobrze, że tego nie robił - dzięki temu widzimy go, takim jakim był naprawdę. Kochającym artystą, pragnącym, by jego teksty odczytywać na wszystkich poziomach, co zresztą zrobiono. Osobą, która ma swoje sekrety i która została zainspirowana przez Yoko tak silnie, że nie sposób wyobrazić sobie, jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie ona.
Oprócz tego, że to zapis rozmowy, to także hołd oddany ogromnej miłości i przyjaźni, którą tych dwoje się darzyło, a która ta wręcz wylewa się ze stronic książki.
Cott przybliża sylwetki Ono i Lennona także z czasów poprzedzających ich znajomość. Ponadto odczarowuje Yoko – z najbardziej nieznanej sławnej osoby, czyni ją bliską i poznaną. Wskazuje na to czym się zajmuje i z jak wielką pasją to robi, podkreśla jej wszechstronność i brak ograniczeń. Maluje ją słowami, jako ludzką, sprawia, że niezrozumiała staje się nienawiść jaką wielu wobec niej odczuwało i odczuwa. Miałam wrażenie, jakoby podkreślał, że to Yoko stworzyła Johna, a nie John Yoko – wielu by się  z tym nie zgodziło.
Książka ta ma wydźwięk niezwykle osobisty, zarówno w sferze podkreślania ważności twórczego związku Lennona i Ono, ale też ze względu na relację łączące parę z autorem. Uwydatnia się jego ogromna sympatia i uznanie dla nich oboje – zarówno dla ich życia zawodowego, jak i poglądów. Wiele fragmentów to wyimki niezwykle intymne, skrzące się zaufaniem tych gwiazd popkultury do rozmówcy, dzięki którym możemy przyjrzeć się im z bliska, zza kulis.

Zostałam zainspirowana: do wsłuchania się w teksty Beatlesów i rytm ich melodii; do odbywania intelektualnych rozmów, jakie prowadziła Yoko i John. Wiele w książce tej miejsc, w których Yoko i John byli idealizowani, a ich działania gloryfikowane: nie mam tego Cottowi za złe. Wręcz przeciwnie – to mnie pociąga i uczy szacunku dla przyjaźni, pokazuje, że sięga ona daleko dalej niż śmierć. Prawdziwa, szczera, prosta, wypływająca z osobistego doświadczenia książka, ubogacona klimatycznymi, czarno-białymi fotografiami.
Piękna. 



Zegarek z różowego złota – Richard Paul Evans


Richard Paul Evans to autor, po którego książki zawsze sięgam z pełnym zaufaniem, wiedząc, że dostarczy mi lektury na wysokim poziomie. Jego słodko-gorzkie opowieści każdorazowo zaspokajały moje czytelnicze wymagania, które stawiałam sobie, wiedząc z jakim typem fikcji będę miała do czynienia.
Tymczasem zaufanie pokładane przeze mnie w Evansie zostało nadszarpnięte – Zegarek z różowego złota rozczarował mnie pospieszną narracją. Choć opowieść ta skrywała w sobie wielki potencjał, mam dojmujące wrażenie, że nie został on przez autora wykorzystany. Boleję nad tym, że – jak się zdaje – Evans zaczyna tworzyć powieści na akord, przestając szanować czytelnika, u którego szacunek wypracował sobie przez lata tworzenia naprawdę dobrych historii. Oby było to wydarzenie jednostkowe – widząc jednak ilość jego książek, które pojawiają się na rynku z coraz większą częstotliwością, nie sposób nie zauważyć, że z wielką dozą prawdopodobieństwa Evans przerwał dopieszczanie swoich tekstów i zamiast jednej porządnie skonstruowanej i przemyślanej książki rocznie – mamy ich około pięciu. Sprzeda się, bo autor stał się rozpoznawalną i cenioną marką, a jednak – nie o to chodzi, nie tym zaskarbił sympatię czytelników.

Zegarek z różowego złota to opowieść, której bohaterami są MaryAnne i David – para pochodząca z różnych środowisk, która postanawia iść razem przez życie. Mężczyzna bierze pod opiekę ciężarną bohaterkę, stając się ojcem dla jej córki – Andrei.
Do tej pory jego jedyną pasją było kolekcjonowanie zegarów, na którą to mógł sobie pozwolić ze względu na pokaźny dochód. Teraz jednak, porzucił pogoń za pieniędzmi, oddając się rodzinie. Ich historia sięga początków XX wieku, kiedy to niesprawiedliwość społeczna i rasistowskie poglądy miały się jeszcze doskonale. Jako że David przyjaźnił się z Murzynem Lawrencem, budził powszechne kontrowersje.
Pewnego dnia, bohater przypadkowo znajduje się na miejscu zbrodni popełnionej w samoobronie, wiedząc jednak, że sąd nie postąpi sprawiedliwie, bierze na siebie całą winę.
Decyzja ta na zawsze zmienia życie jego najbliższych, którzy na przekór bolesnym doświadczeniom będą musieli opowiedzieć się po jednej ze stron: miłości lub nienawiści.

Evans stworzył historię podejmującą ważny problem, a jednak nie zadbał o nią tak, jak powinien. Pędząca i co rusz zmieniająca się akcja wcale nie jest tutaj znakiem jakości, lecz raczej symbolem niedopracowania, który miał ukryć wszelkie niedociągnięcia.
Opowieść o rasizmie, przyjaźni, sile miłości i nadziei zaklętej w zegarku z różowego złota, przekazywanego z pokolenia na pokolenie, stała się przewidywalną historią dwójki ludzi, którzy zdecydowali się sprzeciwić konwenansom, odważyli się żyć inaczej i przerwać pogoń za pieniędzmi. Evans kreśli postaci, które dostrzegają ulotność życia, które pragną celebrować każdą chwilę, jaką zostali obdarzeni. A jednak: w przestrzeni językowej tej czci brakuje, ustępuje ona miejsca pośpiechowi, nachalnej zmianie akcji, ciągłym zawirowaniom, poprzez które gubi się właściwy sens książki. Traci ona przesłanie, które zatracone zostaje w tej gonitwie.
Powieść ta pędzi z taką prędkością, że nie sposób zidentyfikować się z żadnym z bohaterów, ba! nie sposób zapamiętać nawet ich imion.
To lektura na dwie godziny, która powinna być podłożem do wielu refleksji, a staje się jedynie opowieścią, o której szybko zapomnimy, bo należycie nie wybrzmiała.

Jeśli szukacie opowieści o poszukiwaniu szczęścia i jego kruchości – być może odnajdziecie się w tej historii.  Dla mnie jednak, zbyt wiele w niej bieganiny, za mało skupienia się na najważniejszym; zbyt wiele poruszonych wątków, które nie zostały dopracowane. Bardzo przeciętnie.


sobota, 24 sierpnia 2013

Chemia łez - Peter Carey



Są takie książki, które należy czytać niespiesznie, bo zbudowane są na zasadzie misternej konstrukcji, kunsztownego mechanizmu, w którym każdy element, każda najmniejsza słowna śrubka ma znaczenie dla całości – bez niej zaburzone zostałoby działanie maszynerii ze skomplikowanymi trybikami na podorędziu.  Taka jest Chemia łez Petera Careya, dwukrotnego laureata Nagrody Bookera.
Po śmierci swojego wieloletniego kochanka, pogrążona w żałobie Catherine – specjalistka od konserwacji zegarów – oddaje się lekturze dziennika Henry’ego Brandlinga. Jego zapiski sięgają połowy XIX wieku i są dla niej – obok wódki i narkotyków – terapią po utracie ukochanego mężczyzny, z którym nie mogła się należycie pożegnać.
Karty dziewiętnastowiecznego dziennika skrywają w sobie opowieść o człowieku, który postanowił udać się w podróż, której celem byłoby odnalezienie fachowca, zdolnego stworzyć dla jego śmiertelnie chorego syna mechaniczną kaczkę. Brandling igra z czasem, nie wiedząc czy uda mu się spełnić marzenie syna, zanim ten opuści go na zawsze.
Jego dziennik staje się łącznikiem historii jego i Catherine – kobiety, w której ręce, dzięki opiekuńczemu oku współpracownika, wiedzącego o jej romansie, oddana zostaje właśnie mechaniczna kaczka, którą ta ma zrekonstruować i której badanie, ma przynieść jej potrzebne ukojenie. Kobieta zatraca się w lekturze dziennika, porywa ją historia Brandlinga, a przy tym usycha z żalu po Matthew. Jej kroki śledzi jej pomocniczka – Amanda – która jak się okazuje, pełni rolę podwójną: wsparcia i szpicla.

Historia Catherine i Henry’ego, to opowiedziane z wielką subtelnością studium rozpaczy, utraty, żalu i niemocy, ale też miłości. Mimo że bohaterów dzieli przepaść historyczna, ich uczucia niewiele się od siebie różnią, podkreślając to, co w człowieku niezmienne, na przekór upływającemu czasowi.
To piękna opowieść, będąca lekturą wymagającą: skupienia, koncentracji, ale i otwartości umysłu. Nie zawsze jest ona jasna, często skrywa zagadki, których ujawnienie prowadzi do poruszania kolejnych trybików misternego mechanizmu. Bohaterowie to ludzie rozdarci, cierpiący, próbujący odnaleźć nadzieję. Czy im się uda?

Już dawno nie zdarzyło mi się spotkać tak przepięknie wydanej książki. Tłoczone, delikatne kwiatki na okładce aż proszą się o dotykanie opuszkami palców, a całość wygląda niebywale. Misternie wykonane, z dbałością o każdy szczegół – okładka wspaniale oddaje ducha książki, w której również każdy element ma znaczenie i każdemu poświęcono należycie dużo uwagi. Idealna kompozycja, współgranie ze sobą wszystkich elementów.
Polecam!

Lori Nelson Spielman – Lista marzeń



Są takie publikacje, do których ciągnie nas niczym magnes – widzimy okładkę, tytuł i nawet nie musimy czytać opisu, by wiedzieć, że TO JEST TO. Podobno to książka życia wybiera nas, a nie my ją. Wielokrotnie przekonałam się o prawdziwości tego twierdzenia, gdy w moje ręce, zupełnie niespodziewanie, trafiały najpiękniejsze opowieści jakie dane mi było czytać. Należy do nich również historia spisana przez Lori Nelson Spielman, której poświęciłam kolejne dwa dni, otrzymując w zamian wiele wzruszenia, łez, uśmiechu, ale nade wszystko wyzierających z książki ogromnej miłości, czułości i zrozumienia, które podczas lektury pozwalały mi poczuć się jak w domu, o którym zawsze marzyłam.

To pełna ciepła, nadziei i optymizmu słodko-gorzka opowieść o kobiecie, która po śmierci matki, według jej życzenia, kieruje się w życiu listą marzeń, którą spisała będąc dzieckiem. Na zrealizowanie planów na niej zawartych ma rok – jeśli jej się nie uda, jako jedyna z dziedziców nie otrzyma ogromnego spadku. Choć początkowo Brett ma wrażenie, że jej matka u kresu życia postradała zmysły, okazuje się, że lista zakręci życiem bohaterki tak mocno, że w końcu zacznie cieszyć się jego pełnią, robiąc to, co naprawdę kocha, a na co nigdy nie miała odwagi.
Mój odbiór tej powieści jest tym bardziej intensywny, że silnie zidentyfikowałam się z główną bohaterką, która w bardzo krótkim czasie po zdiagnozowaniu u jej mamy nowotworu, straciła ją bezpowrotnie.
Mówiono mi, że długa walka z rakiem jest gorsza niż krótka, ale nie mam pewności, czy to się sprawdza w przypadku tych, którzy zostają – czytam i widzę swoje wątpliwości. Idę dalej: Śmierć Mamy nastąpiła tak szybko po diagnozie, że wydaje mi się to zupełnie nierealne, jak sen, z którego zaraz z westchnieniem ulgi się obudzę. Zamiast tego często zaraz po przebudzeniu nie pamiętam o tej tragedii i potem muszę przechodzić przez uświadamianie sobie i przeżywanie wszystkiego od nowa, znów i znów, jak Bill Murray w „Dniu Świstaka”[1].
Ciężko czyta się o czymś, czego właśnie się doświadcza, ma to jednak wiele zalet: podczas, gdy dla innych powieść ta będzie kolejną opowieścią o pogoni za marzeniami, dla innych (mnie) stanie się oczyszczającą lekturą, niosącą pociechę i – choć miejscami bolesną – gojącą jątrzące się rany. Myślę, że to znaczyłoby dla autorki bardzo wiele: książka stanowiąca realną pomoc, widoczną terapię - magiczna moc słów.
Wspaniała książka, dostarczająca morza wzruszeń. To powieść podobna do gorącej herbaty pitej w coraz chłodniejsze letnie wieczory: należy się nią delektować i sączyć powoli, kosztując każde kolejne zdanie niczym największy rarytas.
Wiele w niej inspiracji PS Kocham Cię Cecilii Ahern - za każde spełnione marzenie z listy, bohaterka otrzymuje pośmiertny list od mamy, stanowiący część duchowego spadku, którego wykonawcą staję się młody adwokat. To nawiązanie wiele dla mnie znaczy - powieści tej irlandzkiej pisarski darzę bowiem ogromnym sentymentem.
Temat nie jest nowatorski, jednak w czasach, gdy wszystko zostało już napisane, to nie on staje się najważniejszy: liczy się ludzka historia, która choć bliźniaczo podobna wielu innym, ma elementy jednostkowe, dla których warto pogrążyć się w lekturze.
Autorka wykazała się niezwykłą wrażliwością na melodię języka, jej opowieść właściwie czyta się sama, jest płynna, wybornie delikatna, subtelna, a przy tym tak zakręcona, że zauroczy każdego. Dla mnie to prawdziwie piękna opowieść, kierowana do wszystkich, którym nie obce jest konfrontowanie się z trudną rzeczywistością, by za wszelką cenę zrealizować marzenia, będące naszymi naturalnymi powinnościami; marzenia, czyniące nas lepszymi.

Czyta się wyśmienicie!


[1] Lista marzeń, Lori Nelson Spielman, Poznań 2013, s. 16.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Lekcje Madame Chic – Jennifer L. Scott



Madame Chic to uosobienie elegancji I luksusu. W każdej, nawet najbardziej prozaicznej czynności odnajduje się doskonale, udowadniając, że życiem można się cieszyć – nawet, jeśli pewne powtarzalne gesty zaczynają nas denerwować.
Jennifer L. Scott w swojej książce przeprowadza czytelniczki  [bo to głownie do nich skierowana jest ta publikacja] przez świat francuskiej elegancji, wytworności, gościnności. Wskazuje, co sprawia, że Francuzkom żyje się dobrze, że są symbolami stylu i szyku oraz że ciągle się uśmiechają i wyglądają nienagannie – bez względu na to czy spotkamy je podczas wyrzucania śmieci, czy na proszonej kolacji.

Autorka przez długi czas była na wymianie studenckiej w Paryżu. Tam też zakosztowała życia pod znakiem wysokiej kultury, niespieszności, delektowania się każdą chwilą. Jej książka stanowi zbiór porad z zakresu diety, aktywności fizycznej, stylu, urody, życia z klasą i pasją. Można uznać je za lekcje, zakończone podsumowaniem najważniejszych wniosków z nich płynących.


Niezwykle przyjemnie czyta się tę książkę! W okamgnieniu zapragnęłam stać się osobą, potrafiącą na wzór Francuzek cieszyć się każdą chwilą, koneserką życia, cieszącą się z tego co ma, a nie ślepo podążająca za wymogami konsumpcjonizmu. Co rusz odkładałam poradnik na półkę, by zastosować się do zawartych w nim rad. I przyznaję – były one dla mnie zbawienne!
Zawarte w niej porady stosowałam tym chętniej, że daleko książce tej do formuły znanej z tradycyjnych poradników: to raczej snucie opowieści zachęcającej do podejmowania zmian i pokazującej co można zrobić, by życie przypominało te rodem z francuskich filmów: kolorowe, wypełnione przyjemnymi rytuałami, nadającymi mu sens. To prawdziwie inspirująca historia, pisana z myślą o kobietach, które pragną żyć szykownie i z umiarem, dbających o dobre maniery, ceniących sobie dyskusje o sztuce, mających dom otwarty, a przy tym wyglądających jak milion dolarów, bez wielkiego nakładu sił. Brzmi zachęcająco?
Do lektury!

środa, 21 sierpnia 2013

ŚBK: "Nie tylko nowościami bloger żyje, czyli o ŚBKowych białych krukach"


Dwie najstarsze książki jakie znalazłam do czwartego tematycznego postu Śląskich Blogerów Książkowych, to Żywoty Świętych i skarbczyk. Pierwsza z roku 1908, druga z 1897 [!]. Książki są już wiekowe [dosłownie;)] toteż ich wygląd daleki jest od idealnego. Rozważaliśmy wizytę u introligatora, ale nie znam żadnego zaufanego i sprawdzonego, a boję się, że efekt nie będzie dla mnie zadowalający.  Takie nieodnowione również są wspaniałe! Jaka jest najstarsza książka w Waszym księgozbiorze?






Zatoka o północy - Diane Chamberlain

Diane Chamberlain po raz kolejny udowodniła, że powieści obyczajowe mają się dobrze i niczego im nie brakuje. Ba! Wciąż potrafią wzruszać i podejmować tematykę trudną.

Śmierć bliskiej osoby jest traumą, którą ciężko przepracować i która wyrywa trwały ślad w psychice człowieka. Bez względu na późniejsze terapie – naznacza nas do końca życia. Niektórym udaje się z nią uporać, inni jedynie odsuwają myślenie o swojej utracie do podświadomości. Jedno jest niezmienne: szok, gdy dowiadujemy się o ostatecznym, tym większy, gdy śmierć następuje nagle i jest wynikiem morderstwa.

Isabel jest buntowniczą siedemnastolatką, spędzającą wakacje z rodziną w Bay Head Shores. Jej życie zdominowało uczucie do Neda, z którym co noc potajemnie się wymyka. O jej tajemnicy wie Julie, młodsza siostra, równie niepokorna, ale potrafiąca zachować sekret.  Okazuje się to prawdziwym przekleństwem, gdy podczas jednej z nocnych wypraw Julia zostaje zamordowana, na zawsze zmieniając losy kilku rodzin. O czyn oskarżony został niewinny człowiek, o czym bohaterowie dowiadują się czterdzieści jeden lat po tragicznym wydarzeniu, za sprawą listu Neda. Wypłynięcie takiej informacji powoduje wznowienie śledztwa i ponowne przeżywanie przez wszystkich niepomiernie bolesnych chwil.
Chamberlain postawiła na prowadzenie narracji kilkutorowo, wiodąc nas to przez wydarzenia współczesne, to przez dni pamiętnego lata 1962. Sytuację w jakiej znaleźli się bohaterowie poznajemy od środka, śledząc relacje Julii, Lucy, Marii – kreślących historie dwu rodzin, których losy ponownie splatają się po latach, by na zawsze odmienić bieg ich życia.
Autorka perfekcyjnie poprowadziła opowieść, ukazując jak śmierć Isabel wpłynęła na kolejne osoby i jak niewyobrażalnym piętnem jest odejście tak młodego członka rodziny, trzeba dodać –ukochanego. Losy bohaterek odkrywamy po latach, by dowiedzieć się, że temat morderstwa dziewczyny wciąż jest tematem zamrożonym, tematem okrywanym zasłoną milczenia, tabuizowanym i niechcianym. Mimo upływu ponad czterdziestu lat, wciąż budzi lęk, pustkę, żal i ogromną tęsknotę.
Gdy poznajemy narratorki, są one już dojrzałe. Julie jest mamą siedemnastolatki, która za wszelką cenę stara się wyrwać z nadopiekuńczych ramion, a której ta przez wzgląd na wspomnienia o siostrze zmarłej dokładnie  w tym wieku, coraz bardziej kurczowo zaciska pęta ograniczeń i zakazów. Boi się o nią i za wszelką cenę stara się ją chronić, czego Shannon nie rozumie. Julie mimo upływu wielu lat, wciąż obwinia się o śmierć siostry, przez co ciągle jest zagubiona, niepewna i ogarnięta przemożnym strachem o najbliższych.
Lucy, jej młodsza siostra, ma znacznie lepsze relacje z Shannon. Jako ciocia budzi jej ogromne zaufanie, dzięki czemu w cieniu może pomagać Julie. W obu kobietach widać ogromne zmiany. Jako dziewczynka Lucy była bardzo bojaźliwa, przestrach budziło w niej niemalże wszystko, podczas gdy Julie potrafiła w środku nocy sama wypuścić się łódką na jezioro, nie mając w swoim słowniku słowa „strach”. Po upływie wielu lat, a  nade wszystko po wydarzeniach 1962 roku, w dziewczynach zaszły ogromne zmiany. Dziś to Julie jest ta, która wszystkiego się boi, a Lucy zmieniła się w przebojową, pewną siebie kobietę.
Trzecią narratorką jest Maria, mama Lucy, Julie i Isabel. W chwili snucia opowieści ma już osiemdziesiąt lat, a mimo to wciąż tryska energią, jakiej brakuje wielu młodym. Pracuje w McDonaldzie, co sprawia jej ogromną frajdę.  Jedyną rzeczą, która kompletnie ją paraliżuje, jest wspomnienie Isabel, o której nie rozmawia od czasu wypadku. Na nieszczęście, Shannon – córka Julie – bardzo przypomina Isabel, sprawiając, że nigdy tak naprawdę  nie udało im się przestać myśleć o wydarzeniach minionych. Jednak dopiero ujawniony list sprawi, że wszystkie rany zostaną rozgrzebane na nowo, tym razem po to, by ostatecznie wskazać winnego i oczyścić imię oskarżonego i zmarłego już George’a.


Podejmowanie tematu utraty w literaturze jest coraz popularniejsze. Niestety, także i w życiu zwiększa się ilość zgonów ludzi młodych, z czym ich rodzice nie potrafią się uporać. Chamberlain pisząc tę książkę, wyszła naprzeciw cierpieniom milionów ludzi, których istnienie naznaczone jest tą ropiejąca raną, niepozwalającą im oswoić się z nieobecnością kogoś ukochanego, utraconego w wyniku morderstwa. Bohaterowie snują swoje opowieści w tak kipiący od emocji sposób, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, jakoby opisywane wydarzenia miały miejsce naprawdę. Podczas lektury ściska się gardło, a świadomość bólu trawiącego rodziny Neda i Isabel, jedynie potęguje emocje.  Z postaciami stworzony przez Chamberlain bardzo łatwo się zidentyfikować, niebywale prosto stworzyć syntonię.

Bardzo, bardzo dobra powieść obyczajowa, gwarantująca morze przeżywanych emocji, bogata w czarujące detale i mnogość wzruszeń. Dzięki oddaniu narracji we władze retrospektywne,   zagłębiamy się do wnętrza sytuacji, których wolimy nie oglądać i nie rozpamiętywać, a które przynoszą upragnione katharsis.
Polecam gorąco!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Grecy umierają w domu – Hubert Klimko-Dobrzaniecki


Grecy umierają w domu, to sentymentalna podróż do światów, w których człowiek musi zderzyć się z bolesnymi prawdami. Konsekwencją ich poznania jest chroniczne trwanie w udawanych miłościach, półprawdach, ale nade wszystko – próba przepracowania własnych traum, odbijających piętno na duszy człowieka.
To nostalgiczna wędrówka śladem Greków, którzy w Polsce, po latach, próbują zrekonstruować swój dom; historyczne peregrynacje za tym, co utracone, co już niebyłe. Powieść ta budzi tęsknotę, a kontrapunktem dla niej stają się elementy humorystyczne, które są humorem dość gorzkim, bo w bezpośredni sposób obnażający ową nostalgię: jedna z bohaterek z niczego próbowała uczynić substytuty greckich potraw, podczas gdy ktoś inny usilnie poszukiwał w Polce cykady, znajdując ją – w papudze, wydającej dźwięki przypominające melodie domu. Podobnych sytuacji tworzących mikroświat emigrantów, znajdziemy w powieści tej wiele – najbardziej rozczulające są zaś wspomnienia o ojcu, który zmarł, pozostawiając za sobą smugę cierpienia.
Ciężko znaleźć słowa na opisanie wpływu jaki wywiera ta opowieść na czytelnika. Mimo wielu trudnych tematów podejmowanych bądź co bądź z wielką delikatnością, ma ona działanie kojące, uspokajające, dzięki czemu poruszane wątki stają się swojskie, znane.
W powieści tej odczytuję tęsknotę wielu emigrantów, którzy dotkliwie jej doświadczają, przebywając na obczyźnie – nie tylko Greków. Rodzina, której losy śledzimy, jest jedynie symbolem wielu innych, znajdujących się w podobnej sytuacji. Ci konkretni przyjechali do Polski w latach 1944-49, w ucieczce przed represjami dotykającymi ich w związku zakończoną wojną domową. Zadomowili się głównie na Dolnym Śląsku, który pragnęli uczynić nową przestrzenią bezpieczeństwa. Wciąż jednak odczuwali dojmującą tęsknotę za utraconą ojczyzną, której dźwięków szukali raz po raz. Ich życie zdominowane zostało przez pielęgnowanie wspomnień, czających się w meandrach umysłu. Pielęgnowanych i – mam wrażenie – traktowanych z ogromnym pietyzmem, niczym szkatułki z bezcennymi skarbami i jedynymi reliktami przeszłości, której nie sposób przywrócić.
Niewątpliwym plusem powieści są bardzo wyraziste postaci, wciąż dążące do określenia własnej tożsamości, celebrujące nawet drobiazgi. Tym jednak co wyróżnia ją spośród wielu innych jest język: precyzyjny, płynny, podkreślający ową delikatność i takt w mówieniu o tym, co najbardziej kruche.
Klimko-Dobrzaniecki czaruje i zabiera w pełną łagodności i wyrozumiałości wędrówkę, w którą każdy z nas powinien odważyć się wyruszyć.

Zatem: w drogę!

niedziela, 18 sierpnia 2013

veni, vidi, vici. co nieco o wakacjach.

Gdy to czytacie, prawdopodobnie jestem w trasie Niemcy-Polska.
Wyjazd do rodziny niesamowicie oczyścił mnie z codziennych trucizn, uwolnił od zniewalającego syndromu nadambicji [lubię tworzyć słowa na potrzeby jednorazowego użycia:)] i pragnienia natychmiastowego realizowania wszystkich zobowiązań, do których garnę się w myśl zasady „wszystko albo nic”. Poddenerwowało mnie troszkę prezentowanie mnie jako dziwaka, siedzącego całymi dniami z nosem w książkach i dającego się wykorzystywać do roboty za darmo [recenzowanie], a do tego dobrowolnie rezygnującego z alkoholu [a co, nie wolno mi?!] i przez to wszystko nic niemającego z życia. Moja podmiotowość się odezwała i zbulwersowała. Czytasz do przesady, mówią. Wcale nie, czytam ile potrzebuję. Mam wiele z życia, a to, że dla mnie życie znaczy coś innego niż dla innych - moja sprawa. Ja nikomu z buciorami do ogródka nie wchodzę. Nie tak się widzę, nie tak chcę, by widzieli mnie inni. A jednak: odetchnęłam, prawdziwie się zrelaksowałam, oddałam lekturze z przyjemności, a nie z obowiązku, uwolniłam do wizji piętrzących się stosów działających jak wyrzut sumienia chronicznie dzwoniący na alarm.
Nie mogę jeszcze powiedzieć, że brakuje mi lektur i pewnie przez długi czas nie będę potrafiła wejść płynnie w nowości miesiąca i w klasykę, bo wciąż tkwię w minionym. Opisy książek w żaden sposób nie oddają ich charakteru, umniejszają ich wartość, a ja często daję się nabrać, mimo wielu lat praktyki, czego gorzkie konsekwencje później odczuwam. Jasne, radzę sobie – w końcu wiem jakim autorom, seriom, wydawcom można zaufać, a jednak żal mi, smutno, gdy widzę ten feeryczny chłam wystawiany na półkach, który ma jedynie mamić niską ceną i pstrokatą, nieraz przepiękną okładką nie niosącą ze sobą żadnej innej wartości prócz estetycznej. Delektowanie się lekturą – spokojne, niespieszne – to jest rzecz, której dziś brakuje. We wszystkim kieruje nami pośpiech. Mną szczególnie. W pośpiechu – podobnie jak Konwicki, tak zatytułowałabym swoje życie.
Boję się, czego?
Z pewnością dręczy mnie chroniczne poczucie, że po powrocie wróci moja frustracja i lęk przed niespełnionym w terminie obowiązkiem. Terminy narzucam sobie sama, widziały gały co brały, a jednak – strachem napawa mnie myśl o tym, że cały wyjazd może odejść w zapomnienie, nie pozostawić po sobie żadnego śladu poza efemerycznymi i delikatnymi jak pajęcza sieć wspomnieniami. Nigdy nie potrafię się zrelaksować, wszędzie wietrząc nieodrobione lekcje: filmowe, książkowe, towarzyskie, osobiste. Tym razem było inaczej, ale czy umiejętność ta nie jest jedynie ulotną mrzonką? Urlop sprowokował we mnie spojrzenie wstecz, za siebie. Podsumowania, gorzkie refleksje, samobiczowanie za głupotę wyborów i zachłanność czytelniczą – tak było i tego właśnie było mi trzeba. Poza tym zwiedzanie, zgodność przemyśleń i odwiedzanych miejsc: kierunek historia.
Słodko-gorzkie te wakacje, będące próbą uporządkowania chaosu myśli i przeżyć po niezwykle ciężkim, naznaczonym cierpieniem roku. Jak zwykle dobrze gram, genialnie się maskuję, udając, że wiele traum już przepracowałam i nie ma po co do nich wracać, podczas gdy do furii doprowadza mnie niewrażliwość tych, którzy na moje gierki się nabierają, nie widząc, że to co się zdarzyło odcisnęło piętno i sączy się niczym ropiejąca rana, która nie chce się zagoić, a którą usypiam i wypieram ze świadomości. Nie ma czasu na słabości. Pisanie jest i zawsze było dla mnie formą ekshibicjonizmu i terapii, a dobór lektur i sposób mówienia o nich, delikatną sugestią, że może jednak jest jeszcze coś, o czym chcę rozmawiać, a o co nie umiem się upomnieć i właśnie w ten sposób domagam się uwagi.
Nic to, wcześniej czy później wszystko wychodzi na wierzch: szczególnie w coraz chłodniejsze wakacyjne wieczory, które przypominają inne, w które jeszcze byłaś.

Ponad miesiąc wakacji jeszcze przede mną, wiele można osiągnąć:) Cel jest jasny.