Grecy umierają w domu, to sentymentalna podróż do światów, w
których człowiek musi zderzyć się z bolesnymi prawdami. Konsekwencją ich
poznania jest chroniczne trwanie w udawanych miłościach, półprawdach, ale nade
wszystko – próba przepracowania własnych traum, odbijających piętno na duszy
człowieka.
To nostalgiczna wędrówka śladem
Greków, którzy w Polsce, po latach, próbują zrekonstruować swój dom; historyczne
peregrynacje za tym, co utracone, co już niebyłe. Powieść ta budzi tęsknotę, a
kontrapunktem dla niej stają się elementy humorystyczne, które są humorem dość
gorzkim, bo w bezpośredni sposób obnażający ową nostalgię: jedna z bohaterek z
niczego próbowała uczynić substytuty greckich potraw, podczas gdy ktoś inny
usilnie poszukiwał w Polce cykady, znajdując ją – w papudze, wydającej dźwięki
przypominające melodie domu. Podobnych sytuacji tworzących mikroświat
emigrantów, znajdziemy w powieści tej wiele – najbardziej rozczulające są zaś
wspomnienia o ojcu, który zmarł, pozostawiając za sobą smugę cierpienia.
Ciężko znaleźć słowa na opisanie
wpływu jaki wywiera ta opowieść na czytelnika. Mimo wielu trudnych tematów
podejmowanych bądź co bądź z wielką delikatnością, ma ona działanie kojące,
uspokajające, dzięki czemu poruszane wątki stają się swojskie, znane.
W powieści tej odczytuję tęsknotę
wielu emigrantów, którzy dotkliwie jej doświadczają, przebywając na obczyźnie –
nie tylko Greków. Rodzina, której losy śledzimy, jest jedynie symbolem wielu
innych, znajdujących się w podobnej sytuacji. Ci konkretni przyjechali do
Polski w latach 1944-49, w ucieczce przed represjami dotykającymi ich w związku
zakończoną wojną domową. Zadomowili się głównie na Dolnym Śląsku, który
pragnęli uczynić nową przestrzenią bezpieczeństwa. Wciąż jednak odczuwali
dojmującą tęsknotę za utraconą ojczyzną, której dźwięków szukali raz po raz.
Ich życie zdominowane zostało przez pielęgnowanie wspomnień, czających się w
meandrach umysłu. Pielęgnowanych i – mam wrażenie – traktowanych z ogromnym
pietyzmem, niczym szkatułki z bezcennymi skarbami i jedynymi reliktami
przeszłości, której nie sposób przywrócić.
Niewątpliwym plusem powieści są
bardzo wyraziste postaci, wciąż dążące do określenia własnej tożsamości, celebrujące
nawet drobiazgi. Tym jednak co wyróżnia ją spośród wielu innych jest język:
precyzyjny, płynny, podkreślający ową delikatność i takt w mówieniu o tym, co
najbardziej kruche.
Klimko-Dobrzaniecki czaruje i zabiera
w pełną łagodności i wyrozumiałości wędrówkę, w którą każdy z nas powinien
odważyć się wyruszyć.
Zatem: w drogę!
4, Grecja, Hubert Klmko-Dobrzeniecki, nostalgia, ojczyzna, przeszłość, wspomnienia, Wydawnictwo Znak
Shczooreczek uwolnij komentarze :)
OdpowiedzUsuńChętnie przyjmę to zaproszenie, z pewnością to historia dla mnie...
OdpowiedzUsuńO rety, muszę ją mieć!
OdpowiedzUsuńCzytałam już jedną poztywną recenje i czekałam na drugą opinie, teraz widze, ze warto przeczytac.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że mamy w Polsce jakąś mniejszość grecką.
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem... Nie za bardzo przepadam za takimi sentymentalnymi publikacjami... Chociaż temat może być bardzo ciekawy: problem emigracji, tęsknoty za ojczyzną. Może pojawiają się tu jakieś wątki kulturowe Grecji?
OdpowiedzUsuńTak, pojawiają się, wspomniałam o tym w recenzji:)
Usuń