Tytuł: Wołanie kukułki
Autor: Robert Galbraith
Wydawnictwo: Dolnośląskie
ISBN: 9788327150738
Ilość stron: 452
Cena: 39,90 zł
Wołanie kukułki,
to książka pisana przez J.K. Rowling pod pseudonimem, rozpoczynająca cykl
kryminałów z detektywem Cormoranem Strikem w roli głównej. Rzeczą, która
przedmiotem mojego tekstu nie jest, a która jednak niepomiernie mnie ciekawi
jest przyczyna pisania przez tak znaną autorkę pod pseudonimem, który nie dość,
że szybko zostaje zdemaskowany, to jeszcze krzyczy z okładki, reklamując
książkę nie mniej, niż autentyczne nazwisko mogłoby to zrobić. Po co zatem? Dla
zysku oczywiście, po to, by zastanawiając się tak jak ja – mówiono i pisano,
wciąż promując powieść, kryjącą się za tą niezbadaną historią.
Już sama jej objętość sugeruje wielkie przywiązanie autorki
do szczegółów i skrupulatnego zapisu przebiegu dochodzenia, skądinąd dobrze
pomyślanego. Rowling (czy może Galbraith) znana/y jest z umiłowania do narracji
obszernych (wystarczy wspomnieć kolejne tomy Harry’ego Pottera), które wcale
nie czynią jej tekstów przegadanymi, lecz dokładnymi, bez miejsc na
niedopowiedzenia i luki faktograficzne. Nie inaczej rzecz wygląda w przypadku Wołania kukułki.
Akcja otwiera się, gdy z okna jednego z londyńskich
apartamentów wypada celebrytka i supermodelka Lula Landry. Policja bardzo
szybko przyjmuje za prawdziwą teorię o samobójstwie, popełnionym przez osobę,
cierpiącą na chorobę dwubiegunową, zmagającą się z trudną przeszłością rodzinną
i życiem medialnym. Wszystko wskazuje na to, że jest ona najbardziej
prawdopodobną wersją wydarzeń.
Z założeniami policji nie zgadza się brat ofiary, decydując się na zatrudnienie prywatnego detektywa, Cormorana Strike’a – weterana wojennego, który dziś zmaga się z kiepskimi zarobkami i skomplikowaną sytuacją miłosną. John wybiera go, mając w pamięci jego znajomość ze zmarłym wiele lat wcześniej bratem. Proponuje mu podwójną stawkę, otwierając przed nim szansę na odbicie się od dna.
Sprawa Luli staje się dla niego śledztwem honorowym. W dochodzeniu prawdy pomaga mu wysłana z Tymczasowych Rozwiązań sekretarka – Robin. Kobieta ma w sobie wiele zapału i kreatywności. Jej pomysły wykraczają daleko poza kompetencje przypisywane wykonawczyniom jej zawodu, stanowią za to doskonałe uzupełnienie dociekliwości i zdolności detektywistycznych Cormorana. Bohaterowie tworzą razem zgrany zespół, nie przekraczając jak dotąd granic intymności, co nierzadko staje się udziałem podobnych im bohaterów. Nie są jednak postaciami, które mogłyby wzbudzają jakieś emocje – sprawiają raczej wrażenie szaroburych, zlewających się z tłem.
Strike w niczym nie przypomina typowego detektywa – jest raczej postacią budzącą litość, niż męskim bohaterem, często poszukiwanym na kartach kryminałów. Prowadzone przez niego śledztwo przez nagromadzenie szczegółów, nieco się czytelnikowi (mnie) ślimaczy, potęgując wrażenie niespieszności. Tak naprawdę jednak, takie rozplanowanie akcji i przesłuchań, może sprawiać wrażenie dziejącego się równolegle do naszego czasu. Ciekawym zabiegiem było także niepełne ujawnienie tego, co odkrył detektyw – wiemy, że puzzle powoli układają się w jego głowie w wyraźny obraz wydarzeń, jednak wciąż pozostajemy w sferze domysłów, błądząc pomiędzy niejednoznacznymi zeznaniami świadków, którzy niezaprzeczalnie ukrywają prawdę. Prowadzący dochodzenie do wyjaśnienia zagadki dochodzi stopniowo, systematycznie wykluczając elementy układanki zaburzające widok na całość.
Oprócz szczegółowego wejrzenia w proces śledczy, czytelnik poprowadzony zostaje także za kulisy świata celebrytów. Poznaje skomplikowaną maszynerię, rządzącą sławami, budowaniem relacji w świecie pop.
Z założeniami policji nie zgadza się brat ofiary, decydując się na zatrudnienie prywatnego detektywa, Cormorana Strike’a – weterana wojennego, który dziś zmaga się z kiepskimi zarobkami i skomplikowaną sytuacją miłosną. John wybiera go, mając w pamięci jego znajomość ze zmarłym wiele lat wcześniej bratem. Proponuje mu podwójną stawkę, otwierając przed nim szansę na odbicie się od dna.
Sprawa Luli staje się dla niego śledztwem honorowym. W dochodzeniu prawdy pomaga mu wysłana z Tymczasowych Rozwiązań sekretarka – Robin. Kobieta ma w sobie wiele zapału i kreatywności. Jej pomysły wykraczają daleko poza kompetencje przypisywane wykonawczyniom jej zawodu, stanowią za to doskonałe uzupełnienie dociekliwości i zdolności detektywistycznych Cormorana. Bohaterowie tworzą razem zgrany zespół, nie przekraczając jak dotąd granic intymności, co nierzadko staje się udziałem podobnych im bohaterów. Nie są jednak postaciami, które mogłyby wzbudzają jakieś emocje – sprawiają raczej wrażenie szaroburych, zlewających się z tłem.
Strike w niczym nie przypomina typowego detektywa – jest raczej postacią budzącą litość, niż męskim bohaterem, często poszukiwanym na kartach kryminałów. Prowadzone przez niego śledztwo przez nagromadzenie szczegółów, nieco się czytelnikowi (mnie) ślimaczy, potęgując wrażenie niespieszności. Tak naprawdę jednak, takie rozplanowanie akcji i przesłuchań, może sprawiać wrażenie dziejącego się równolegle do naszego czasu. Ciekawym zabiegiem było także niepełne ujawnienie tego, co odkrył detektyw – wiemy, że puzzle powoli układają się w jego głowie w wyraźny obraz wydarzeń, jednak wciąż pozostajemy w sferze domysłów, błądząc pomiędzy niejednoznacznymi zeznaniami świadków, którzy niezaprzeczalnie ukrywają prawdę. Prowadzący dochodzenie do wyjaśnienia zagadki dochodzi stopniowo, systematycznie wykluczając elementy układanki zaburzające widok na całość.
Oprócz szczegółowego wejrzenia w proces śledczy, czytelnik poprowadzony zostaje także za kulisy świata celebrytów. Poznaje skomplikowaną maszynerię, rządzącą sławami, budowaniem relacji w świecie pop.
Galbraith serwuje odbiorcy tekst wyzbyty potoków krwi i ciągłej
rzezi, oferując w zamian skupienie się na człowieku, jego problemach i motywacjach.
To kryminał spokojny, za nic sobie mający pośpiech, widoczny
w innych tekstach gatunku, choć sztampowy to w realizacji i warstwie
stylistycznej nieco odbiegający od innych. Jeśli więc potrzebujecie chwili wytchnienia
przy lekkiej i niespecjalnie angażującej książce – serdecznie polecam. Jeśli
kieruje Wami ciekawość tego, co też Rowling popełniła – również warto.
Tym, co irytowało mnie w tej publikacji i było w moim
odczuciu zupełnie zbędne, to spolszczenie lanczu
i manieryczne, złe (znów!) odmienianie imienia Bruno. Tyle jednak wad, reszta – zalety lub
przestrzenie neutralne.
4, detektyw, dochodzenie, J.K.Rowling, kryminał, kukułka, morderstwo, Publicat, Robert Galbraith, samobójstwo, śledztwo, śmierć, Wydawnictwo Dolnośląskie
Z tego co czytałam świeżo po "zdemaskowaniu", Rowling wydała równolegle dwie książki - w tym jedną pod pseudonimem - żeby przekonać się, jak zostanie oceniona jako autorka powieści dla dorosłych. Obiektywnie, bez patrzenia na nią przez pryzmat autorki "Harry'ego Pottera". Ponoć była całkiem zadowolona, bo "Wołanie kukułki" może i nie było wilekim sukcesem wydawniczym, ale zbierało dość dobre recenzje. A to, że to tak naprawdę ona, wyśledzili niby fani, porównując język tej powieści i "Harry'ego...". Zwłaszcza, że jeszcze przed 'Casual Vacancy' sąsiad Rowling utrzymywał, że jej najnowsza powieść będzie kryminałem. Oczywiście może to wszystko nieprawda, może rzeczywiście Rowlnig nakręciła to sama, "dla kasy", ale... Co by jej to właściwie dało? Podpisanie się własnym nazwiskiem byłoby w tym przypadku bardziej dochodowe. Nie mówiąc już o tym, że kobieta jest bogatsza od królowej angielskiej, nie musi chyba uciekać się do takich sztuczek ;).
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Ja to wszystko rozumiem, bo to ma oczywiście sens - chodzi mi bardziej o to, czemu, czemu na okładce podano, że ON to ONA:D Być może nie każdy dotarł jeszcze do tej wiadomości (wiem, wierzę w cuda:D) i wtedy faktycznie miałaby szansę się sprawdzić. Rozumiem, że wyciekło za granicą i w Polsce już nie było sensu robić z tego tajemnicy, ale co innego nie robić tajemnicy, a co innego kręcić biznes dzięki bilbordom z jej fotografią itepe. :) Taki np. Joe Alex nie pisze pod każdą okładką, że jest Słomczyńskim, choć i tak każdy to wie;) Rozumiesz:D
UsuńTeż uważam, że nazwisko Rowling wcale nie musi na mnie krzyczeć z okładki, skoro już i tak wiem, kto jest autorem "Wołania...", ale widocznie chęć zysku wydawnictwa, czy kto tam jest za to odpowiedzialny, była silniejsza od czegokolwiek innego :P
OdpowiedzUsuńA ja tam takich akcji nie rozumiem - i tak już od dawna w mediach było głosno, że to a to wydawnictwo wydaje kryminał Rowling pisany pod pseudonimem - to już była mega reklama!
Usuńmnie tam zawsze ciekawi co tworzy pani Rowling. jak czytałam Twoją recenzję to miałam przed oczami "Trafny wybór". również takie przywiązanie do szczegółów, niespieszna akcja, nagromadzenie wydarzeń. można to lubić. z ciekawości prędzej czy później sięgnę po ten tytuł.
OdpowiedzUsuńTak jak i ja po "Trafny wybór":) Póki co nie mogę się do niego ustosunkować, ale wierzę Ci na słowo - to chyba lezy już w pisarskiej naturze Rowling;)
UsuńJakoś zniechęciło mnie do tej książki to zdemaskowanie tożsamości autorki, bo wraz z nim straciło sens użycie pseudonimu. Sama historia przedstawia się jednak całkiem nieźle, więc może sięgnę po nią, jeśli będę miała okazję. ;)
OdpowiedzUsuńSięgnij, bo to sprawnie napisany kryminał;)
UsuńPiszesz, że "Galbraith serwuje odbiorcy tekst wyzbyty potoków krwi i ciągłej rzezi, oferując w zamian skupienie się na człowieku, jego problemach i motywacjach". Takie właśnie kryminały lubię, a i samą Rowling uważam za pisarkę bardzo sprawnie posługującą się piórem. Słowem - ta książka to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńJeśli coś takiego lubisz, to rzeczywiście - odnajdziesz się w tej lekturze świetnie!
UsuńMimo tych kilku wad, bardziej przemawiają do mnie zalety. Na książkę od dawna mam ochotę :)
OdpowiedzUsuńświetny blog :)
OdpowiedzUsuń