John Lutz zawojował mnie rok
temu, gdy w ramach poszerzania znajomości popularnych autorów serii
kryminalnych, zdecydowałam się na lekturę tekstu Mrok. Było tak emocjonująco, że bałam się wchodzić do pustego
mieszkania, z całego serca pragnęłam omijać kuchnię, choć aby dostać się
do pokoju było to niemożliwe. Lutz zasiał we mnie strach, podobnie jak mordercy
z jego książek robią to ze swoimi ofiarami.
Po takich wrażeniach moglibyście
powiedzieć, że sięganie przeze mnie po kolejną jego powieść jest już wyrazem
masochizmu – i pewnie mielibyście rację. Ale czyż człowiek nie jest właśnie
taką istotą, która uwielbia się fikcyjnie bać? Strach prawdziwy, zagrożenie
nierealne, możliwość odcięcia się od źródła lęku w każdej chwili –
kochamy to! (patrz oglądanie horrorów i in.) I ja kocham również!
Tym razem jednak – stety,
niestety – już się tak nie bałam. Lutz kolejny raz porwał mnie do świata
detektywa Quinna i jego partnerów, których odwiedziła niedawno osoba podająca
się najpierw za zamordowaną przed laty przez dotąd nieuchwyconego seryjnego
zabójcę Tiffany Keller, później zaś – już po zwróceniu na siebie uwagi – za jej
siostrę bliźniaczkę. Christie od początku była klientką nietypową – nie dość,
że co rusz zmieniała tożsamość, to jeszcze raz za razem znikała bez śladu,
pozostawiając po sobie jedynie czeki mające umożliwić dalsze prowadzenie
śledztwa. W toku dochodzenia na jaw wychodzą nie tylko prawdziwe
informacje o rzekomej zleceniodawczyni, ale też jej przedziwna motywacja. Jakby
tego było mało, niejako rozochocony wznowieniem śledztwa morderca – Grawer –
znów zaczyna zabijać, obcinając ofiarom sutki i pozostawiając na ich klatkach
piersiowych wyżłobiony znak X. w guście ofiary jest partnerka Quinna –
Pearl – która od jakiegoś czasu spotyka się z przez nikogo nielubianym
Yancym, mogącym budzić dziwne skojarzenia…
Wznowienie śledztwa dla wielu
było nie na rękę – Lutz szczegółowo opisuje próby wpływania na detektywa, a
także jego – nie do końca moralne – sposoby na radzenie sobie z policją.
Najwięcej zdziałać potrafią tutaj rzecz jasna kontakty z prasą i w odpowiednich
organach.
Najdziwniejsze w książce zdają
się szeroko zakreślone motywacje bohaterów: kłamstwo Christie pociągnęło za
sobą lawinę wydarzeń, które nie tylko na nowo uaktywniły Grawera (czy aby na
pewno?), ale też wciągnęły w intrygę osoby, które dawno temu zniknęły,
chcąc odgrodzić się od bolesnej przeszłości. Słusznie można sądzić, że
wznowienie sprawy miało sprowokować ich ujawnienie się.
Jak wszędzie, także i tu nie bez
znaczenia okaże się zemsta. Wydaje się, że zaangażowanie w tę historię Quinna
miało być jedynie przynętą. On sam jednak, dając potwierdzenie swojej renomie,
sięga znacznie głębiej niż zleceniodawczyni by chciała, poznając sekrety jej odległej
przeszłości, mogącej znaczącą wpływać na to, co dzieje się teraz.
Wiele tu sięgania do wydarzeń minionych, wiele retrospektywnych wizji, tłumaczących to, co wydarzyło się później, wiele także postaci-cieni o niejasnej roli i przeznaczeniu w całej tej skomplikowanej grze zemsty. Lutz bardzo sprawnie nakreślił bohaterów i ich motywacje, z wielką precyzją ubrał całość w taki sposób, że w wielu fragmentach czytelnik zastanawia się o kim właśnie czyta – niejako słychać pracujące trybiki, wydaje się, że już, już wpadliśmy na rozwiązanie, bo wszystko tak ściśle do siebie pasuje, gdy nagle… okazuje się, że nasz główny podejrzany ginie, a gra toczy się dalej.
Lutz kołuje czytelnika i bawi się nim – podobnie jak zabawia się swoimi bohaterami, strasząc ich i urabiając. Tę powieść czyta się bardzo dobrze, głównie dlatego, że wiele w niej niejednoznaczności, bardzo dużo otwartych możliwości, z których każdą trzeba szczegółowo sprawdzić, dołączając do grupy dochodzeniowców i mając świadomość, że każda zwłoka może sprowokować kolejne brutalne morderstwo.
Polecam tę walkę z czasem.
Wiele tu sięgania do wydarzeń minionych, wiele retrospektywnych wizji, tłumaczących to, co wydarzyło się później, wiele także postaci-cieni o niejasnej roli i przeznaczeniu w całej tej skomplikowanej grze zemsty. Lutz bardzo sprawnie nakreślił bohaterów i ich motywacje, z wielką precyzją ubrał całość w taki sposób, że w wielu fragmentach czytelnik zastanawia się o kim właśnie czyta – niejako słychać pracujące trybiki, wydaje się, że już, już wpadliśmy na rozwiązanie, bo wszystko tak ściśle do siebie pasuje, gdy nagle… okazuje się, że nasz główny podejrzany ginie, a gra toczy się dalej.
Lutz kołuje czytelnika i bawi się nim – podobnie jak zabawia się swoimi bohaterami, strasząc ich i urabiając. Tę powieść czyta się bardzo dobrze, głównie dlatego, że wiele w niej niejednoznaczności, bardzo dużo otwartych możliwości, z których każdą trzeba szczegółowo sprawdzić, dołączając do grupy dochodzeniowców i mając świadomość, że każda zwłoka może sprowokować kolejne brutalne morderstwo.
Polecam tę walkę z czasem.
grawer, John Lutz, kryminał, mrok, Quinn, seryjny morderca, strach, Wydawnictwo Prószyńki i S-ka, zabójca kobiet
zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki, musi znaleźć się na mojej półce!
OdpowiedzUsuńhttp://okiem-ksiazkoholiczki.blogspot.com/
W sumie rzadko sięgam po kryminały, a jak już, staram się wybrać te najlepsze. Myślę, że "Mrok" i "Mister X" spełnią moje oczekiwania :)
OdpowiedzUsuńBrzmi całkiem ciekawie, chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńWszystkie książki tego autora są naprawdę niesamowite :)
OdpowiedzUsuń