Od dziecka lubiłam się bać. Kiedy
inne dzieciaki oglądały klasyczne bajki, ja albo zaczytywałam się w Panu Samochodziku (mówiąc o strachu mam
na myśli rzecz jasna Niesamowity dwór),
albo z wypiekami na twarzy oglądałam horrory – poczynając od dedykowanej
młodszym widzom Gęsiej skórki, aż do
pełnokrwistych gore. Lubiłam sobie
popatrzeć na wszystko to, co generowało strach. Zaczęłam wcześnie, bo chyba
jeszcze przed 11 rokiem życia – i uwielbiałam to! Nigdy po takich emocjach nie
śniły mi się żadne koszmary, a oglądanie tego gatunku mam w krwi po dziś
dzień.
Być może dlatego gdy dorosłam bardzo
szybko zapałałam uczuciem do filmów Tima Burtona, szczególnie animowanych – one
oczywiście w klasycznym sensie straszne nie są, ale te gotyckie
nawiązania, charakterystyczne blade postaci zawsze kojarzyły mi się z Rodziną
Addamsów (którą notabene teraz reżyser w końcu kręci!) i moimi pierwszymi
strachami.
I teraz podobne bladolice, ciemnowłose, wychudłe, wysokie
postaci spotkałam na kartach literatury. Oto Ian Ogilvy napisał trylogię
poświęconą Lichotkowi – chłopcu, który nazwany tak został przez przebrzydłego
Bazylego, gdy ten (ponoć jako najbliższy żyjący krewny) przejął nad nim opiekę po
śmierci rodziców chłopca. Tak naprawdę bohater ma na imię Sam Lee, jednak już nigdy
nie będzie tak nazwany, bowiem to „liche imię” przylgnęło do niego na dobre.
Bazyli to czarnoKsiężnik – najbardziej przebrzydła z możliwych
postaci – jest wysoki, chudy, ubiera się na czarno, a włosy ulizuje pastą do
butów. Nienawidzi wszystkich, a nad jego domem unosi się wciąż ciemna,
deszczowa chmura. Prawny Opiekun Lichotka ma twarz tak bladą, że wydaje się
jakby ktoś odessał z niego całą krew, a wraz z nią wszelkie uczucia.
Bazyli Deptacz spędza całe dnie na zabawianiu się swoją
kolejką, która fascynuje również Lichotka. Podczas oglądania czarnoKsiężnik
posila się pączkami i lemoniadą, oczywiście nigdy nie częstując swojego podopiecznego,
dla którego zostawia same żałosne resztki. Marzeniem Lichotka jest pobawienie się
kolejką Bazylego, jednak aby sobie to umożliwić chłopiec musi uciec się do
podstępu.
Niestety, szybko zostaje przejrzany i surowo ukarany za pomocą magicznego chuchnięcia: odtąd
już zawsze będzie mógł bawić się w kolejce – jako jedna z postaci
na makiecie. Zminiaturyzowany bohater podejmie wszelkie starania, by wydostać
się z krępującego położenia. Jak mu poszło?:) Czytajcie!
Wydaje mi się, że jeśli tylko Burton natknie się na tę
książkę, pozostanie kwestią czasu jej zekranizowanie – pewnie w stylu dla
dorosłych:) Porównań nie sposób uniknąć, bo zgadza się tutaj wszystko: od typowych
postaci, po całą aurę niesamowitości. To wprost doskonały materiał na
scenariusz!
Jeśli lubicie się bać – polecam gorąco! Ta książeczka pewnie
Was nie przestraszy, ale przypomni klimatyczne dzieciństwo i – mam nadzieję – zostanie przekazana
kolejnemu nieustraszonemu pokoleniu:)
czarnoksiężnik, dziecko, Ian Ogilvy, Lichotek Stubbs, magia, strach, Tim Burton, Wydawnictwo Literackie, zabawa
Słyszałam same dobre opinie na temat tej książki ;)
OdpowiedzUsuńNie może być inaczej:)
UsuńZ chęcią ją zakupie dla mojego młodszego brata i skorzystam przy tym i ja :)
OdpowiedzUsuńSkąd pobrałas taki świetny szablon?
U dołu strony znajduje się adres strony - mają duży wybór, nie wiedziałam na co się zdecydować:P
UsuńKupuj koniecznie, bo skorzystasz nie tylko Ty i Twój brat;)
Lichotek - fajny przydomek :D
OdpowiedzUsuńMiał oddawać lichość głównego bohatera, który tak naprawdę tylko wyglądem może za takiego uchodzić;)
UsuńGłośno o lichotku ostatnio, powrót do dzieciństwa zawsze mile widziany.
OdpowiedzUsuńPewnie!:)
UsuńChyba każdy z nas czasem lubi się bać, chociaż akurat w przypadku Lichotka czułam wielkie współczucie. Serce matki często zapominało,że to tylko fikcja ;)
OdpowiedzUsuńRównież było mi go okrutnie żal! Ale ile on ma w sobie siły!
Usuń