niedziela, 31 maja 2015

Zapowiedź książki - Słynne skandale Hollywood



Jeśli kiedykolwiek myślałeś, że dawniej aktorstwo i skandale się wykluczały, a celebryci żyli spokojnym, przyzwoitym życiem to się mylisz.

Seks, zdrady, nieślubne dzieci, narkotyki i tajemnicze zgony. Brzmi znajomo? To nie nagłówki dzisiejszych brukowców, lecz codzienność Hollywood od początku jego istnienia.
Poznaj Fabrykę Snów, w której pojęcie skandalu ewoluowało od życia w konkubinacie po bigamię, gwałty i oskarżenia o morderstwa. Hollywood, w którym jedna plotka niszczyła karierę i życie. Miejsce, w którym ekscesy, prowokacje i wyuzdanie były na porządku dziennym, a kokainę podawano w kryształowych cukiernicach.
W rolach głównych m.in.:
Bigamista i biseksualny idol kobiet – Rudolph Valentino
„Brzydkie kaczątko” Hollywoodu, uzależniona od środków odchudzających – Judy Garland
Platynowa piękność, którą zabiła farba do włosów – Jean Harlow
Arogancki buntownik i ryzykant – James Dean
W książce Anne Helen Petersen plotka przeplata się z historią.



Głupi dzidziuś – Stephanie Blake



Głupi dzidziuś to kolejna część serii o niesfornym króliczku Heniu. Tym razem mały bohater będzie miał nie lada kłopot – w  jego domu pojawił się bowiem nowy mieszkaniec – mały braciszek, który co rusz domaga się uwagi rodziców. Płacze, hałasuje, a najgorzej gdy śpi – wtedy bowiem nasz bohater musi być cicho i jego dotychczasowe harce są niepożądane.
Henio jest oburzony i postanawia pozbyć się niechcianego lokatora, nazywanego przez siebie głupim dzidziusiem.

Jak to wszystko się zakończy i czy małemu braciszkowi uda się zdobyć serce Henia?

Kolejny tom serii jest utrzymany w podobnym tonie co poprzednie, moim zdaniem jednak, jest jeszcze zabawniejszy!

To urokliwa opowiastka o trudnościach wiążących się z pojawieniem się w  rodzinie nowego dziecka, niezgodą na zaistniały stan i zazdrością starszego rodzeństwa i tym, jak dzieciaki same są w stanie uporać się z  pierwszymi braterskimi niesnaskami.

Zabawna, barwna, żywa, energiczna i tak samo jak poprzednie – oszczędna w  słowa, dopowiadająca ilustracjami.
Ich wielość pozwala na samodzielne rozszerzanie historii, obudowywanie jej nowymi zdaniami i tym samym – pobudzanie wyobraźni i umiejętności tworzenia wypowiedzi opartych na pomysłowości.

Polecam!





sobota, 30 maja 2015

Kubuś i lekcje ze Stumilowego Lasu – Wanda Chotomska


Kubusia Puchatka zna każdy. I choć polskie tłumaczenie jego przydomka nieco odarło go z sensów naddanych i tak każdy doskonale zdaje sobie sprawę, że to miś o małym rozumku.

Mimo swojego pozornego braku lotności, Kubuś od wielu lat uczy kolejne pokolenia, będąc kopalnią skrzydlatych słów, możliwych do wykorzystania w  każdym wieku.
Wanda Chotomska zaadaptowała na polskie realia książeczkę gromadzącą w sobie mądrości najważniejsze, powiązane z  krótko opowiedzianą historyjką.
Budowa publikacji jest konsekwentna: każdy rozdział to krótkie opowiadanie przeplatane urywkami piosenek, które na końcu każdego z  nich zaprezentowane są w całości. Podsumowaniem i morałem płynącym z  każdego z  nich jest dwuzdaniowa mądrość-rymowanka umieszczona u dołu strony po każdej kolejnej opowieści.

I tak Stumilowy Las przypomina nam opowieści ok zgubionym ogonku, brykaniu Tygrysa, śpiewance o niebie, dobrych manierach, o rozumie i jego braku, samotności, zagubieniu, wartości przyjaźni i wreszcie – byciu w  pamięci na zawsze.

To książeczka, która może stanowić dobrą podstawę lekcji o relacjach, mądrości, opiekuńczości i in., do przeprowadzenia nie tylko w  domu (jako pogadanka, rozmowa z  dzieckiem), ale też w  szkole, gdzie przecież Kubusia Puchatka czyta się od lat w tradycyjnej wersji. Zamieszczone tutaj piosenki, morały i krótsze wersje opowiadań mogą zostać z  powodzeniem wykorzystane przez nauczycieli, w  ramach chociażby sytuacji motywacyjnej czy ćwiczeń aktywizujących.

Puchatek jest moją wielką dziecięcą miłością, nie sposób więc, bym tej lektury nie poleciła – zachęcam gorąco do sprezentowania jej swoim pociechom. Mądrości płynące ze Stumilowego Lasu są uprawomocnione przez lata i kolejne pokolenia – to musi być strzał w  dziesiątkę.

Może to dobry pomysł –
przespać najgorsze chwile.

Myślę, że nie najgorszy,
ale może się mylę.


piątek, 29 maja 2015

Cząstka Ciebie – Ella Harper




Lucy i Luke tworzą małżeństwo idealne – za takie uchodzą wśród bliskich, sami również mają poczucie wyjątkowości swojej więzi. Ich relacje są wzorem do naśladowania dla innych: każdy, kto na nich spojrzy, zazdrości im niezmiennej od lat miłości i wiecznego zadurzenia. Wydaje się, że w ich przypadku mimo upływu lat, okres zakochania nie mija, a jedynie narasta. Do szczęścia brakuje im jednego: upragnionego dziecka.

Gdy przed laty, jeszcze zanim zostali małżeństwem, udało im się naturalnie począć maleństwo, nie posiadali się ze szczęścia. Niestety bohaterka poroniła, a każda kolejna próba zajścia w ciążę kończyła się poronieniem. Ich tragedia była niewyobrażalna. Gdy małżeństwo zdecydowało się na poddanie zabiegowi in vitro, o niczym nie poinformowali bliskich – nie chcieli zapeszać. Gdy kolejną ciążę Lucy udaje się donosić aż do piątego miesiąca, para jest pełna nadziei – wydaje się, że w  końcu wszystko zaczyna się układać, a ich pragnienie stworzenia pełnej rodziny wreszcie się ziści. Niestety, właśnie wtedy wszystko się rozpada: Luke ulega wypadkowi, na skutek którego zapada w śpiączkę, Lucy po raz kolejny traci dziecko, a w jej życiu naznaczonym podwójnym dramatem pojawia się Stella, z  którą bohater zdradził swoją żonę i która teraz nosi jego dziecko.

Kobieta nie potrafi opanować rozpaczy: ma świadomość, że za sprawą jednej nocy obca kobieta dała jej mężowi to, czego ona mimo usilnych starań nie mogła dać mu od lat. Bohaterka nie wie co jest dla niej większym dramatem: sama zdrada i to, że Luke mimo złożonej kiedyś obietnicy ukrył ją przed żoną, czy ciężarna kobieta, która pojawiła się w  ich życiu, nosząca dziecko jej męża, będące owocem jednej nocy niewierności.
Śpiączka Luke’a to bolesne doświadczenie nie tylko dla jego żony, ale też mamy, z którą bohaterka dotąd niespecjalnie się zżyła oraz rodzeństwa – Nell i Ade’a, który po latach wrócił z  Australii, by być wsparciem dla rodziny, niegdyś tchórzliwie porzuconej.

Opowieść Harper to nie tylko historia współczesnej hiobowej rodziny, której wszystko zdaje się psuć, ale także narracja o miłości zdolnej pokonać każde cierpienie i ważny głos w sprawie małżeństw starających się o potomstwo. Stawia pytania niewygodne: na ile pragnienie posiadania dziecka przyćmiło więź łączącą nas z partnerem; na ile współżycie zostało sprowadzone do mechanicznej czynności, mającej przynieść określony efekt; czy partner będzie dla nas wystarczający, jeśli nie uda się począć dziecka; do czego jesteśmy zdolni, by zostać rodzicami; jak silne jest w kobiecie pragnienie obdarowania życiem? To jedynie wierzchołek góry lodowej pytań rodzących się w czasie lektury, pytań niełatwych i niedających prostych odpowiedzi.

Choć opowieść ta zmierza ku nieuniknionemu finałowi, możliwemu do przewidzenia, nie pozwala na wzięcie oddechu ani chwilę spokoju: pokazuje relacje bohaterów z  różnych perspektyw, ukazując pełny obraz sytuacji. Dzięki temu podejmowane decyzje możemy ocenić obiektywnie, widząc jak wiele czynników się na nie złożyło i jak nie zawsze wszystko jest czarno-białe. Harper pokazuje życie takim, jakim jest: nieprzewidywalnym, bolesnym, naznaczonym cierpieniem, ale też wielką ludzką życzliwością, wsparciem i zdolnością do pokonania wszelkich przeszkód, jeśli tylko będziemy rozmawiać i wyrażać swoje prawdziwe uczucia, zamiast tłamsić je w sobie, by później z  rozpaczy i frustracji popełniać czyny, których bardzo szybko zaczniemy żałować.

Kipiąca od emocji, poruszająca książka, której tematem wiodącym jest chęć posiadania dziecka, a wątki poboczne są tak mnogie, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Wśród nich samoakceptacja, zdolność do wybaczania sobie i innym popełnionych błędów, bezpłodność, in vitro, osamotnienie, niezrozumienie, zdrada, relacje rodzinne, miłość małżeńska kontra miłość rodzicielska.

Choć wszystkie książki z serii Kobiety to czytają są ogromnie wartościowe, w  moim odczuciu Cząstka ciebie jest jedną z najbardziej dramatycznych i poruszających. Warta uwagi, obowiązkowa lektura dla czytelników chcących powieści obyczajowej, która nie byłaby mdła i wtórna. 
Jeśli samodzielnie nie będziecie w stanie ukierunkować swoich refleksji po lekturze, z  całą pewnością pomocne będą pytania zamieszczone, tradycyjnie, na końcu.
Świetna powieść, do przeczytania z wypiekami na twarzy!



Przeczytaj również inne książki z serii:







czwartek, 28 maja 2015

Sztukoterapia. Art Déco. 100 antystresowych kolorowanek


Moda na kolorowanie dla dorosłych kwitnie w najlepsze. Księgarnie zalewa fala kolorowanek różnego typu: dla młodszych, dla starszych, utrzymane w jednym tonie, łatwiejsze, trudniejsze, w formie blogu, w formie księgi  - każdy znajdzie coś dla siebie. 

Idea jest prosta: skupienie się na precyzyjnym wypełnianiu kształtów kolorem ma zapewnić maksymalne skupienie na wykonywanej czynności, a tym samym oderwanie się od natrętnych myśli towarzyszących nam nieustannie. W czasach, gdy stres pozbawia nas zdrowia psychicznego i fizycznego, jest to doskonała alternatywa dla wizyt u psychoterapeuty: oczywiście w przypadku, gdy nasze troski jest w stanie rozładować sumiennie wykonywana czynność.


Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że kolorowanki będą dodatkowo stresować - mnogość elementów początkowo może przerażać - to jest zgoła odwrotnie. Człowiek jest zrelaksowany, zadowolony z efektu, uśmiechnięty.

Trzeba się jedynie uzbroić w czas i dobre kredki - te pierwsze jest o tyle prosty, że musimy uznać czas przeznaczony na kolorowanie nie za zmarnowany, lecz za poświęcony i wygospodarowany na terapię.

Należąca do serii Sztukoterapia publikacja Art Déco to zestaw wyjątkowych kolorowanek, w których dominują ornamenty, wzory geometryczne i postacie typowe dla stylu.
Ich złożoność i stopień skomplikowania są różne - możemy dowolnie wybierać, w zależności od potrzeb.
Wydanie jest bardzo estetyczne: grube karty, papier kredowy, okładka imitująca deskę do malowania - naprawdę dobra jakość.

Miałam jednak mały problem z kolorowaniem - ze względu na wybrany papier kredki ślizgały mi się po powierzchni, której pokrycie było dosyć trudne - to sprawiało, że w pewnym momencie zaczynałam się złościć i gdyby nie szybkie zakończenie wykonywanej czynności cały zabieg odstresowania mógłby wziąć w łeb.
Przypuszczalnie to wina mojego złego doboru kredek, ale sądzę, że jakąś część odpowiedzialności ponosi też, paradoksalnie, zbyt dobrej jakości papier.

Jeśli zatem macie dużo stresu, a niekoniecznie chcecie biegać, by go rozładować - zachęcam do sięgnięcia po kolorowanki! Uspokojenie w pakiecie;)



wtorek, 26 maja 2015

Pan od angielskiego – Paweł Beręsewicz




Pawła Beręsewicza uwielbiam za jego zabawy słowem. Jak rasowy znawca języka potrafi on z  niczego zrobić wiele, pokazując lingwistyczne niuanse, bawiąc się sensami i znaczeniami, dzięki czemu dzieci już od najmłodszych lat oswajane są z potencjałem języka i możliwościami jakie ten ze sobą niesie. Ogromnie cieszę się zatem, że i jego tekst znalazł się w  serii Poczytaj ze mną, bo choć tutaj tego słownego bawienia się nie ma zbyt wiele, to jest to okazja, by autora poznać i polubić – o innej reakcji nie może być mowy!

Opowieść toczy się w  dwu światach – Dębowym Królestwie i świecie ludzi.
W  tym pierwszym córka Dębowego Króla zażyczyła sobie czegoś naprawdę unikatowego – zapragnęła, by słońce świeciło na niebiesko. Niemożliwe? Dla magów nie ma nic nie do wykonania, zadanie to wymaga jednak zaangażowania specjalnych agentów, którzy w świecie ludzi będą musieli pozyskać ochotników do równoczesnego wykonania zadania, umożliwiającego księżniczce zobaczenie wymarzonego słońca. Misja wywiadowcza będzie niezwykle karkołomna, jednak jej efekty – spektakularne.


A czy Wy macie pewność czy Wasz nauczyciel angielskiego jest tym za kogo się podaje?:) A może on również jest wysłannikiem Dębowego Króla? Życie niesie ze sobą wiele niespodzianek, bądźcie czujni!

poniedziałek, 25 maja 2015

Baśń o świętym spokoju – Zofia Stanecka




Święty spokój. Coś, co cenię niezmiernie. Czuję, że świetnie bym się dogadała z królem z  opowieści Wandy Chotomskiej, władającym arcycudnym królestwem Święty Spokój. Rządzący nim król Miłosław ponad wszystko cenił ciszę i rutynę – gdy jeden dzień podobny był drugiemu, znak, że wszystko było w  porządku.

Jego życiem (i życiem jego poddanych) coś jednak zachwiało, a było to nic innego, jak miłość – oślepiająca, odurzająca, obezwładniająca, sprawiająca, że dotychczasowe przyzwyczajenia przestały mieć znaczenie. Król nie chcąc słuchać wyznań swej ukochanej, poślubił ją, a gdy po czasie doczekali się potomstwa wydawało się, że znów będzie jak trzeba. Nic bardziej mylnego – pociecha świętego spokoju nie hołubiła  - wręcz przeciwnie. Król Miłosław spłodził żywe srebro – nie było mowy o jakiejkolwiek przewidywalności. I wówczas, jak to zwykle bywa, spadły mu z  oczu różowe okulary. Król zatęsknił za dawnym życiem i mimo ogromnej miłości do żony i potomka, zrobił coś czego później gorzko żałował.

Co to było i przed czym chciała go przestrzec przyszła królowa, zanim jeszcze zawarli związek małżeński?

Tego nie zdradzę, ale gwarantuję Wam, że dzieje się:)
Chotomska napisała baśń, z  której także i dorosły wiele mógłby się nauczyć – jak to często trzeba iść na kompromis, zwłaszcza w  imię miłości, jak uczucia zmieniają człowieka, a troska o drugiego staje się ważniejsza niż dotychczasowe upodobania.  Cudna opowieść, której lektura na pewno przysporzy dzieciom (i rodzicom) wiele radości.

Wpisuje się ona w  nowy cykl Wydawnictwa Egmont – Poczytaj ze mną, będący zaproszeniem do lektury różnych gatunków, kosztowania różnych odcieni literatury i powolnego oswajania się z  tym, co było dotąd nieznane, ale też wskazywania na to, co stanie się odtąd ulubione i chciane.



niedziela, 24 maja 2015

Rozbójnicy z Kardamonu – Thorbjorn Egner



Rozbójnicy z  Kardamonu to sympatyczna opowieść dla młodszego czytelnika, ucząca, że każde zło można wynagrodzić i wszystkim należy się druga szansa i nowy start społeczny – idylliczna wizja, która świetnie się sprawdziła.
Bohaterami opowieści są mieszkańcy Kardamonu – małego miasteczka, oddalonego tak bardzo od reszty świata, że prawie nikt nie ma świadomości jego istnienia (właściwie wiedzą o nim jedynie czytelnicy książki, autor, no a teraz także i Ty). Dzieją się w  nim rzeczy przeróżne: a to organizowany jest festyn, środkiem ulicy kroczy słoń, czasem wielbłąd, a to urodziny ma Tobiasz z  wieży i należy je odpowiednio uczcić w podzięce za opiekę nad miastem.


Kardamon to jednak także i przestrzeń, w której zło styka się ze złem: trójka rozbójników pod osłoną nocy okrada mieszkańców miasteczka, na którego uboczu żyją, próbując zapewnić sobie i swojemu udomowionemu lwu godny byt.
Porządku pilnuje policjant Bastian, dobre jedzenie zapewniają piekarz i rzeźnik, za pogodę odpowiada Tobiasz, z za dobre maniery – Pani Zofia.
Życie mieszkańcom umilają co rusz nucone piosenki, do których nuty zaciekawiony czytelnik znajdzie z  tyłu. A co z  muzyką mają wspólnego rozbójnicy?



O tym będziecie mieli okazję się przekonać podczas lektury, którą umilą Wam cudne ilustracje spod ręki Mirosława Pokory. 

źródło


Dwie Siostry znów nie zawodzą, a zło przekute zostaje w  dobro.

Mądra, ciepła, pouczająca lektura dla każdego.

sobota, 23 maja 2015

Ostatnie pięć dni – Julie Lawson Timmer



Ostatnie trzy lata nauczyły mnie, że nigdy nie można być pewnym przyszłości. Swojej, swoich bliskich.  Nieważne czy jest się młodym, czy starym, czy ma się dzieci na wychowaniu, marzenia do zrealizowania, czy może nie.

Los okrutnie drwi z naszych planów, kładąc na nasze ramiona ciężar – zdawałoby się – nie do udźwignięcia. Nagłe odejścia, niespodziewane choroby, rodzinne dramaty. O tym jak niepewne jest jutro przekonała się także bohaterka powieści Ostatnie pięć dni Julie Lawson Timmer, wpisującej się w  cykl Kobiety to czytają!


Mara właśnie dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę Huntingtona. Przypadłość ta, nie dość, że nie pozwala w  żaden sposób się powstrzymać, to jeszcze kompletnie komplikuje życie: zmienia charakter, ogranicza swobodę ruchów, powoduje niekontrolowane zachowania, z  których cierpiący nierzadko nie zdaje sobie w  ogóle sprawy. Opoką dla Mary jest Tom – kochający mąż, pragnący trwać przy niej bez względu na okoliczności i opiekować się ich adoptowaną córeczką Laks. Kobieta wiedząc jak przebiega choroba, przy pojawieniu się pierwszych objawów sugerujących, że zaczęła ona przechodzić do następnej fazy, postanawia dać sobie ostatnie pięć dni życia, po czym odejść zanim nie będzie już zdolna samodzielnie podjąć takiej decyzji.

Sygnałem do podjęcia ostatecznych działań były dla niej wydarzenia dnia, w którym zamiast pakować akta to teczki i wybierać się do kancelarii, musiała założyć pieluchomajtki, by nigdy już publicznie nie przeżyć wstydu związanego z  czynnościami fizjologicznymi, które jej mózg przestał kontrolować. Ostatecznym ciosem było jednak życzenie Laks, by mama już więcej nie przychodziła po nią do szkoły i nie robiła jej wstydu, bowiem wszystkie dzieci, nie wiedząc, że jest chora, ciągle się z  niej śmieją.

Śmierć Mary w  jej opinii ma być ulgą dla jej najbliższych – kobieta nie wyobraża sobie, by jej rodzina musiała oglądać ją na wózku, niezdolną do jakichkolwiek reakcji oraz by była przez nią ograniczona.

Przeciwwagą dla historii Mary jest opowieść o życiu  Scotta, mężczyzny, który właśnie – po roku opieki nad ośmioletnim chłopcem z  trudnego środowiska, którego pokochał jak własnego syna – musi oddać go biologicznej matce, właśnie kończącej odsiadkę. Przywiązanie do Młodego Człowieka jest jednak tak wielkie, że mężczyzna nie potrafi się z  nim pogodzić. Ma pięć ostatnich dni, by jak najlepiej je wykorzystać. 

Pożegnanie jest trudne i gorzkie, tym bardziej, że po latach starań o dziecko Scottowi i jego żonie w  końcu się udało – oczekują własnego maleństwa, a opieka nad Curtisem była dla nich próbą generalną.


Bohaterowie spotykają się wirtualnie – na forum poświęconym nietradycyjnemu rodzicielstwu – gdzie wiele godzin spędzają na rozmowach o swoich doświadczeniach, dzielą się trudami, są dla siebie wsparciem i, co ważne, nie oceniają się wzajemnie.

Ich historie – choć tak różne od siebie – wiele łączy. Patronuje im miłość do bliskich, która popycha bohaterów do zachowań i decyzji, których bez niej nie byliby zdolni podjąć.
Głęboko poruszająca opowieść, ucząca wrażliwości, każąca doceniać życie i nie oceniać innych, bez znajomości ich konkretnego przypadku, motywacji, pragnień. Jej dodatkowym walorem jest przybliżenie problematyki choroby Huntingtona, której świadomości dotąd nie miałam.

Pokazuje, że ludzkie wybory nie zawsze są czarno-białe, a często poprzedzone wielką walką wewnętrzną. Wskazuje także na to, czym jest prawdziwa siła, jak wiele jej trzeba, by mocować się z życiem i nie popaść w  zwątpienie.
Dodatkowo podejmuje także trudny temat miłości rodziców biologicznych i adopcyjnych. Mocna lektura, która na długo pozostanie w  Waszej pamięci.


Inne książki z serii Kobiety To Czytają!
Sekret mojego męża / Dobry ojciec / Wracajmy do domu / Nie odchodź 



piątek, 22 maja 2015

Szyfr – Mai Jia


Nie wiem od ilu dni myślę nad tym, jak ubrać w słowa, to co towarzyszyło mi podczas lektury. Niedowierzanie? Oczekiwanie na jakąkolwiek akcję? Znudzenie? Boleść i męka? Zaciekawienie jak to wszystko się rozwinie? Rozczarowanie, że się wcale nie rozwija? Fascynację?

I uwierzcie mi  lub nie – nie wiem. Tak kołującej lektury dawno nie miałam w rękach. Niby dobra, ale taka… inna, taka… niepewna, taka… zupełnie niespodziewana.

Wybierając ją do czytania, myślałam: kurczę, chińskie horrory, filmy są zazwyczaj naszpikowane emocjami, które zwalają z  nóg, sprawdzę jak to pracuje w  powieściach.

I wiecie jak? W ogóle. To historia niespieszna do granic wytrzymałości, akcji właściwie brak, narracja kapie jak woda z niedokręconego kranu – powoluteńku, po-oma-alu-te-e-ńku, ka-a-p, niby leci, ale nigdzie nie pędzi, ka-a-p, gdy już myślisz, że przyspieszy, to ona znów sennie ka-a-ap.

Nieoczekiwanych zwrotów nie ma, o wartkości możecie zapomnieć. Jeśli jednak oczekujecie wypełniającego ją spokoju, wręcz ślimaczego tempa, ale wciąż – co dziwi! – wywołującego zainteresowanie – to może być strzał w  dziesiątkę. Mimo tej senności opowieść ta bowiem wcale nie jest nudna (no dobra, chwilami jest).
Zaskoczeni?

Mai Jia prowadzi narrację bardzo specyficzną, która działa na odbiorcę w  dwójnasób – jednocześnie męczy, jak i w pełni oddaje klimat historii. Owa „męka” jest bowiem wpisana w  odbiór, nie sposób jej uniknąć, jest konieczna, dla niektórych może być także oczyszczająca. O czym jednak traktuje powieść?

O naukowcach. O osiągnięciach. O marzeniach. O upadkach.

To swoisty zapis dziennikarskiego śledztwa, którego ośrodkiem zainteresowania stał się Rong Jinzhen – nieprawdopodobnie utalentowany, genialny kryptograf i matematyk, którego poznajemy właściwie jedynie za sprawą relacji świadków.

Okładka mówi, że to thriller – ja mówię, że nie. Nie ma tu stałego napięcia, nie ma tych emocji niezbędnych przy konstruowaniu tego gatunku, to powieść, z  którą – jak sądzę – europejski czytelnik będzie się zmagał, będzie się mocował. Przepaść kulturowa jest ogromna i widać to nawet w  formie prowadzenia narracji: nie jesteśmy do niej przyzwyczajeni i raczej nie będziemy.

Traktuję zatem tę książkę nie jako kolejny thriller, lecz jako doświadczenie łamania barier i kultur. Właściwie tylko to pozwala mi ją należycie docenić – inaczej (gdybym miała to w  zwyczaju) rzuciłabym nią w kąt po 3 pierwszych rozdziałach.

Chińczycy i Azjaci w ogóle, kojarzą mi się – nie wiedzieć czemu – z wielką pracowitością, i  uporządkowaniem. I owe cechy bardzo widoczne są w sposobie opisywania umysłowości Jinzhena – to nie tylko pokazanie jego geniuszu, ale też śledzenie drogi dochodzenia do niego – powolnych narodzin, odpowiedniego ukierunkowania, nadzoru, kontrolowanego wzrostu, który – nieodpowiedzialnie potraktowany – może doprowadzić do nieuniknionego szaleństwa, zatracenia się we własnej odkrywczej myśli, której nie sposób przekuć w namacalne doświadczenie.

To wszystko mocno uwypuklone zostało w  tejże powieści.

Jeśli zatem macie w  sobie odwagę, czujecie potrzebę wyzwań, chcecie choć minimalnie zakosztować lektury naprawdę niecodziennej i niebywale odległej od naszych europejskich czytelniczych przyzwyczajeń – polecam. 

czwartek, 21 maja 2015

Błąd w zeznaniach – Sophie Hannah


Sophie Hannah została wybrana przez dziedziców Agathy Christie do napisania kontynuacji przygód Poirota – Inicjałów zbrodni.

Powieść wyszła jej na tyle zgrabnie (choć nieco zbyt krwawo), że teraz autorka ze spokojem może pracować w Polsce na własne nazwisko, mając już zapewnioną rozpoznawalność (książki wydawane przez Inicjałami… nie zrobiły u nas oszałamiającej kariery, nie były tak rozpoznawalne jak z  pewnością będą kolejne). Cieszę się, że było mi dane zmierzyć się z  piórem autorki, bo teraz – tworząc swój kolejny projekt literacki, odseparowany od przygód Poirota – pozwoliła mi się poznać od jeszcze lepszej strony.

Ilu z nas ma sekrety, o których nigdy nikomu nie powie, nie wyłączając najbliższych przyjaciół? Ilu z  nas potajemnie jest członkiem jakiegoś forum, szuka bratniej duszy lub łatwych podniet w Internecie? Ilu z  nas nakrywa się na myślach, które wstydziłby się wypowiedzieć na głos, a których ujawnienie wiązałoby się z  ogromnym wstydem? Pewnie wielu.

Dla takich osób powstają strony takie jak IntimateLinks, gdzie można znaleźć dosłownie wszystko i wszystkich – pod maską anonimowości odkryjemy ludzi o podobnych preferencjach, zainteresowaniach, problemach, pragnieniach, z  którymi będziemy mogli podzielić się tym, czego za nic nie powiedzielibyśmy bliskim, nie chcąc narażać się na ocenę.

Ze strony tej korzysta także  Nicki Clements, czterdziestodwuletnia żona i matka, wdająca się w  internetowy romans i cyberseks najpierw z  Królem Edwardem, później Gavinem, który przyznaje się do bycia Damonem Blundym - kontrowersyjnym publicysta, autor niezwykle kąśliwych felietonów, które co rusz przysparzają mu nowych wrogów. Mężczyzna w  opinii swoich dwóch byłych żon nie potrafi kochać ani zachowywać się z  czułością. Dlaczego więc będąc Gavinem, jawi się jako zupełnie inna osobowość? Być może wcale nie jest tym, za kogo się podaje?
 
Te oraz wiele innych pytań ewokuje nagła śmierć prawdziwego Blundy’ego – zamordowanego w  bardzo niecodzienny sposób – wykorzystano nóż, jednak nie do dźgnięcia, a do… uduszenia. Jakby tego było mało, sprawca pozostawił na miejscu zbrodni zagadkowy napis stworzony czerwoną farbą, hasło do komputera zamordowanego, a także – sic! – selfie z denatem.
Jaka wiadomość kryje się w  mieszkaniu Blundy’ego? Co chciał udowodnić morderca i jakie sekrety miał nieboszczyk? Który z  setek wrogów ma jego krew na rękach?

Błąd w zeznaniach skutecznie przykuł moją uwagę, rozbudził wielkie zainteresowanie, a ja dałam się porwać intrydze. Ze spokojnym sumieniem mogę powiedzieć, że to jeden z lepszych thrillerów psychologicznych (choć ja chyba raczej wolałabym nazwać go klasycznym kryminałem), jaki ostatnio czytałam. Bohaterowie są poturbowani przez życie, ich portrety psychologiczne są pełne i niejednoznaczne, przeszłość snuje się za nimi jak cień, nie dając o sobie zapomnieć.

Hannah ma niesamowicie lekkie pióro, z  łatwością pozwala czytelnikowi na wejście w  tekst, snuje opowieść płynnie i bez przestojów, gwarantując nieoczywiste rozwiązania. Autorka co rusz myli tropy, komplikuje wątki, a to wszystko za sprawą specyficznej narracji – czytelnik jednocześnie jest świadkiem trudnej sytuacji policji, której jedyną poszlaką jest dziwnie zachowująca się właścicielka srebrnego audi, widziana w  pobliżu miejsca zbrodni, z drugiej zaś strony śledzi jej losy – kobiety, która nieustannie wzbudza w  sobie poczucie winy za grzeszność. Jaka to grzeszność? U Hannah nic nie jest oczywiste, a w  jej powieści nie sposób dostrzec jakichkolwiek braków.

Jeśli szukacie naprawdę dobrej, przemyślanej, spójnej kompozycyjnie i fabularnie, obfitującej w zwracających uwagę bohaterów powieści – ta książka z  pewnością spełni wasze oczekiwania. Nie mogę doczekać się lektury kolejnych!

Z  Hannah sprawa jest bowiem bardzo prosta: apetyt rośnie w  miarę jedzenia! Dlatego uważajcie! Jeśli już raz zakosztujecie jej prozy, trudno będzie Wam się oprzeć, a dieta oparta na jej książkach to mocny stymulator emocjonalny.

Autorka w  tym tygodniu odwiedzi Polskę, jeśli macie więc ochotę, czas i możliwości – serdecznie zapraszam ja i sama Hannah:







wtorek, 19 maja 2015

Śniadanie z Cecelią Ahern



Co byście zrobili, gdybyście dowiedzieli się, że macie możliwość spotkać się ze swoim 'najulubieńszym' pisarzem?:) No właśnie. Ja oszalałam ze szczęścia.

Sobota. Warszawa. Maj. Piękna pogoda. Pijalnia Wedla. Dzień spełniania marzeń.

Gdy w  ubiegły poniedziałek dowiedziałam się, że wygrałam śniadanie z  Cecelią Ahern, nastąpiła pełna mobilizacja (łzy wzruszenia miałam już przy samym ogłoszeniu, że taki konkurs w  ogóle jest – wówczas wypłakałam co się dało:D). Jako że tego samego dnia musiałam być w domu i to o przyzwoitej porze, bo w  niedzielę skoro świt pędziłam do pracy, mój wyjazd musiał być skrupulatnie przemyślany. W  stolicy byłam pierwszy raz, chciałam zatem mimo czasowych ograniczeń co nieco zobaczyć. Pójście na targi odpuściłam sobie zatem zupełnie – tłumy ludzi mnie przytłaczają, wolałam w zamian pospacerować po mieście.




Do Warszawy planowo mieliśmy przyjechać już o godzinie 7.20, ze względu na opóźnienie pociągu byliśmy dopiero o 8, stąd część planów turystycznych nie wypaliła. Na naszym katowickim dworcu byliśmy już o 4, dlatego trochę sennym krokiem wkroczyliśmy do stolicy.



Gdy już przy pomocy nawigacji namierzyliśmy Pijalnię, ze spokojnym sercem ruszyliśmy na Stare Miasto. A tam – szału nie było! Warszawa mnie nie przekonała – ten jej eklektyzm, namieszanie wszystkiego ze wszystkim zupełnie mnie nie uwiódł. Może gdybym miała więcej czasu…


Nie byłam jednak ani nad Wisłą, ani w  Łazienkach, zatem jeszcze kiedyś dam jej szansę, podejrzewając, że tam będzie znacznie lepiejJ Jako że to była nasza pierwsza wizyta wszędzie byliśmy grubo przed czasem, nie do końca mając rozeznanie (i zaufanie:P) ile poszczególne przemieszczanie się z  miejsca na miejsce zajmie nam czasu i dlatego jakieś 2 godzinki zamiast zwiedzać – oczekiwaliśmy. A to na Polskiego Busa, a to pod Pijalnią na same spotkanie:)

Przechodząc jednak do najistotniejszego – spotkania.



Jestem urzeczona! Było tak jak sobie wymarzyłam, a nawet jeszcze lepiej! Cecelia jest obłędna – uśmiechnięta, pogodna, życzliwa, otwarta, mogłabym wymieniać i wymieniać. Bałam się, że wszystkich zje stres, jednak cudowna atmosfera stworzona przez Darię z Business&Culture, tłumaczkę Martę i – oczywiście – samą Cecelię była fenomenalna. Siedzenie naprzeciwko Autorki początkowo mnie krępowało, jednak później było już cudnie. Każdy miał okazję przeprowadzić indywidualną rozmowę (jako że ja i Meme startowałyśmy, to właściwie Cecelia zadawała nam więcej pytań niż my Jej:P). Świetne, bogate doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę i długo będę wspominać:) Były podpisy, były zdjęcia, był spokojny czas na polsko-irlandzką wymianę uśmiechów i wreszcie była czekolada – międzynarodowe spoiwo:)


Rewelacja!
Raz jeszcze gorąco dziękuję za tę możliwość! Jestem wnie-bo-wzię-ta!
Jedyne czego żałuję to tego, że nie udało się porozmawiać ze wszystkimi blogerami - niby byliśmy tak blisko siebie, ale każdy był zaaferowany Cecelią i osobami siedzącymi najbliżej:)


Stół obfitości:)









poniedziałek, 18 maja 2015

Dlaczego oczy kota świecą w nocy? – Dorota Sumińska



Swego czasu byłam wielką, wielką fanką książek popularnonaukowych, których tytuł zaczynał się od ‘Dlaczego…?’ Zaspokajały one mój głód ciekawostek i wiedzy ogólnej, takiej, której w  szkole nie przekażą, jeśli już to z rzadka i niekoniecznie w zadowalający sposób. Namiętnie zaopatrywałam się wówczas w  tytuły takie jak Dlaczego pingwinom nie zamarzają nogi?, Czy niedźwiedzie polarne czują się samotne?, Czy jest coś co jada osy?, Dlaczegokaczki nie przymarzają do lodu? i inne.

Były to jednak książki kierowane do czytelnika dorosłego, brakowało mi czegoś utrzymanego w  tym samym tonie dedykowanego dzieciom (kilka tytułów się znalazło, ale zawsze coś szło nie tak – a to pytania nieciekawe, a to szata graficzna niezachęcająca) i przy tym dobrej jakości, czegoś takiego, co przyciągnie uwagę także dorosłych, którzy będą ją swoim pociechom czytać.

I oto jest! Pięknie wydana, na poziomie, napisana z  humorem, przekazująca tyle, ile trzeba, czasem ciut mniej, po to tylko, by rozbudzić ciekawość i zachęcić odbiorcę do własnego pogłębiania tematu.
Dlaczego oczy kota świecą w  nocy? Doroty Sumińskiej jest odpowiedzią na dziecięcą ciekawość świata i niezaspokojone pragnienie wiedzy, które z  wiekiem jest niestety zabijane przez system edukacji. Świetna rzecz, także na prezent. 



Nie musimy bać się przekłamań, bo nikt nie zna się na zwierzakach, będących tematem wiodącym książki, lepiej niż Sumińska – ceniona lekarz weterynarii i pisarka, która w lekki, przystępny i dowcipny sposób przekaże wiedzę ze swojej dziedziny, ratując tym samym skórę rodziców, nie raz i nie dwa zaskakiwanych przez dociekliwe pytania dzieciaków – Dlaczego jamnik jest taki długi?, Dlaczego rak chodzi do tyłu?, Dlaczego komary gryzą ludzi?, Dlaczego żaba jest mokra?, Dlaczego kot lubi ryby? I wiele, wiele podobnych.
Książeczka ta jest o tyle wartościowa, że uczy nie tylko małych, ale też dużych – sama pary rzeczy się dowiedziałam, kilka odświeżyłam, w wielu się upewniłam.

Gorąco polecam!

sobota, 16 maja 2015

Wiem, co jem. Przepisy z programu – Katarzyna Bosacka, Aleksandra Misztal




Jakaż to apetyczna książka! Zjadłabym z niej dosłownie wszystko, fotografie potraw aż do mnie krzyczą, nawołują, żeby je natychmiast zrobić, a co najlepsze – wszystko jest zdrowe, nietuczące, domowe i wyglądające obłędnie! Są pomysły na śniadania, na ryby, na mięso, na grilla, na desery, na domowe fast foody, na superproste dania i na te nieco trudniejsze w  wykonaniu. Są wreszcie pomysły na to jak wykorzystać wszystko to, co nam zostaje, tak aby nie musieć wyrzucać resztek albo po raz kolejny nie robić potrawki o niezidentyfikowanych składnikach i konsystencji.

Co dobrego proponuje łasuchom Katarzyna Bosacka?

Jest domowa pizza, są dietetyczne frytki, jest chałwa, zdrowe batony, domowe krówki, napoje izotoniczne wyrobu rąk własnych, superowsainaka,  grzanki z  serem pleśniowym i gruszką, masło klarowane, pasztet św. Katarzyny, łosoś z  mulami, mleko kokosowe, cukinia z kozim serem, majonez domowy, gulasz z dzika, domowa musztarda, ćwikła, lane kluski, omlet z  białek, smażone banany – czysta rozkosz, naprawdę.


Jeśli chcecie zatem wciąż jeść pysznie, ale za to zdrowiej, bardziej kolorowo, wiedząc, co wkładacie do garnka, a nie tylko podejrzliwe przyglądając się składnikom – to książka dla Was.

Przepisy w większości nie są czasochłonne, a satysfakcja płynąca z  przygotowania posiłku czy też domowego keczupu jest bezsenna! 
Żyjemy w  świecie wszechobecnej chemii, utwardzaczy, ulepszaczy, sztucznych zagęszczaczy, narażamy na szwank nasze zdrowie, jedząc co popadnie, a uniknąć tego można bardzo łatwo – wystarczy trochę czasu, dużo chęci i pragnienie zdrowego życia oraz pełni smaków wybuchających na podniebieniu. Przygotowując własne dodatki od podstaw poznacie pełnię smaku, a nie znaną dotąd jałowość. Gwarantuję, że warto – sama zamieniam się w  swojskiego kucharza J

Czysta poezja, czysta synestezja, moje zmysły wariują! I Wasze zrobią to samo – sezon grillowy się zaczął, warto zatem zaskoczyć bliskich nietuzinkowym pomysłem i połączeniem, których tutaj nie brakuje.



piątek, 15 maja 2015

W pogodni za spełnieniem marzenia...:)

Źródło


Już za parę chwil ruszam na spełnienie swoich marzeń! Ależ jestem podekscytowana! Jeszcze kilka lat temu, ba! jeszcze miesiąc temu nie śmiałabym przypuszczać, że kiedykolwiek będzie mi dane spotkać Cecelię Ahern, pójść na jakieś jej spotkanie autorskie, a teraz nagle... niewypowiedziane marzenie spełnia się z nawiązką! Już jutro nie tylko zobaczę Ahern, nie tylko z Nią porozmawiam, ale także zjem z Nią śniadanie!
To jedna z lepszych nagród za pisanie, naprawdę, nigdy bym się nie spodziewała. Jestem wnie-bo-wzię-ta! Dziękuję, dziękuję, dziękuję za to ogromne wyróżnienie Pani Darii Bednarek, która naprawdę uchyla mi nieba! 
Tyle wspomnień, tyle łez wylanych na Jej książki (szczególnie wtedy gdy nie miałam na nie pieniędzy), tyle radości, dobrych godzin czytania i tyle szalonych pomysłów (z gotowością wydania 300 zł za Na końcu tęczy). Nie mogę się doczekać! Mam nadzieję, że Ahern będzie tak pogodna, jak wynika to z jej sposobu pisania i tak uśmiechnięta jak na zdjęciu powyżej:)

Jeśli ktoś z Was ma do niej jakieś pytania - piszcie śmiało! Z chęcią zadam je w Waszym imieniu już jutro:)

A tymczasem - z wielką tremą i wielkimi nadziejami - ruszam!:)


Życie na pełnej petardzie – ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka



Ks. Jan Kaczkowski to postać nietuzinkowa – zapewne nie raz mieliście okazję go oglądać czy to w  telewizji, czy to w  Internecie (szczególnie strona Rak’N’Rolla). Ja sama kilkakrotnie mu się przyglądałam, po to, by teraz zainteresować się kolejną z  jego książek, wywiadem-rzeką przeprowadzonym przez Piotra Żyłkę, pod rzucającym się w  oczy tytułem – Życie na pełnej petardzie.

Kaczkowski mówi o sobie, że jest onkocelebrytą – a więc postacią znaną z tego, że ma raka (u niego ‘celebryta’ kojarzy się także z  celebracją Mszy Św., nie jest to zatem określenie jednoznaczne). I owszem – ma. Najpierw zmagał się z  nowotworem nerki, później zaś zdiagnozowano u niego IV stopień glejaka wielopostaciowego.

 Mimo tak trudnych doświadczeń w tak młodym wieku i właściwie na przekór wyrokowi śmierci (choć prognozowany przez lekarzy czas przeżycia dawno już przekroczył) ks. Jan ma w sobie ogromne pokłady optymizmu. Nie poddał się zwątpieniu, nie pozwolił lękowi przejąć kontroli nad swoim życiem. Wciąż prężnie działa jako duszpasterz puckiego hospicjum, które sam powołał do istnienia i wspiera przebywające w  nim osoby.

Z  Żyłką rozmawiał o wszystkim: od dzieciństwa naznaczonego chorobą oczu, przez dojrzewanie, bunt, późniejsze odnalezienie powołania i odrzucenie przez jezuitów, a wreszcie seminarium, święcenia i drogę kapłańską. O Kościele mówi z  dystansem i odwagą, mając pełną świadomość jego wad, ale też w  duchu posłuszeństwa i pokory. Z  jego wypowiedzi płynie wielka mądrość – nieważne czy mówi o papieżu, czy swojej chorobie, widać, że posiadł wielkie doświadczenie i obdarzony został darem wymowy. To piękne świadectwo bogatego życia, które poznało co to wytykanie palcami z powodu różnienia się od innych, to opowieść o konieczności zanurzenia w kulturze, uczenia się dyskutowania o niej, wyrażania swojej opinii, poszerzania słownictwa, by nie cofnąć się do epoki kamienia łupanego, to kurs głoszenia dobrych i złych kazań, to lekcja pokory, modlitwy o cud, to wreszcie debata o bioetyce: eutanazji, aborcji i wielu innych zagadnieniach, które wciąż bolą i prowokują społeczeństwo do agresywnej wymiany zdań (czy raczej: narzucania własnego stanowiska). To także historia miłości do Eucharystii, o tym, że cierpienie fizyczne ma zerową wartość etyczną. Wiele w niej humoru, nieraz gorzkiego (np. gdy mówi o katolicyzmie kucanym, niezwykle przykrym widoku).


Inspirująca, mądra, ważna rozmowa, do której chętnie będę wracała, gdy nadmiernie skupię się na swoich porażkach i urojonym lęku. Gorąco polecam! Trzeba nam tak budujących rozmów, bez względu na poglądy czy wyznanie – to świadectwo życia człowieka, którego naśladować warto.

czwartek, 14 maja 2015

After. Już nie wiem kim bez Ciebie jestem – Anna Todd



Już nie wiem kim bez Ciebie jestem to druga część serii After. Po dramatycznym rozstaniu Tess wraca do mamy, by poradzić sobie z bólem towarzyszącym wiedzy o tym, jak podle wykorzystał ją Hardin. W  tym samym czasie chłopak próbuje zrobić wszystko, by udowodnić ukochanej, że zakład, który wygrał przestał mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, bo naprawdę się w niej zakochał. Oczywiście – dziewczyna ulega i para znów próbuje zacząć od nowa. Niestety, bardzo szybko na jaw wychodzą kolejne przewinienia Hardina, jedno gorsze od drugiego. By mu wybaczyć, Tess musi bardzo dużo zaryzykować. I właściwe w  tych paru zdaniach streszcza się główna linia fabularna. Co więcej?
O ile pierwsza część serii After w  jakiś sposób sugerowała nawiązania do Pięćdziesięciu twarzy Greya, mogła się z  nimi kojarzyć dzięki podobnej kreacji bohaterów, których miłości daleko do dojrzałości, o tyle część druga to już pewniak intertekstualny. Czytając w  jaki sposób żyją ze sobą Tess i Hardin, widziałam przed oczami Anastasię i Christiana. To samo szarpanie się, to samo ograniczanie wolności, te same bzdurne kłótnie, chore zachowania, zgody i rozstania dosłownie co dwie strony (a książka ma ich grubo ponad 700!), ta sama wulgarność, załatwianie problemów seksem, pięścią i wrzaskiem, ewentualnie fochem. Kończąc każdą kolejną stronę zastanawiałam się, co jest z nimi nie tak, dlaczego,  mimo że pozornie właśnie prowadzili dojrzałą rozmowę, wyznali sobie prawdę o swojej przeszłości, wybaczyli sobie, dlaczego już dwie minuty później znowu wszystko sobie wypominają, dlaczego zawsze jedna osoba (kobieta) musi dostosowywać się do zachcianek drugiej, skąd ta chora potrzeba kontrolowania każdej minuty z życia ukochanej i skąd w  Tess tak niezdrowa potrzeba rzucania się w ramiona kogo popadnie, gdy tylko coś między nią a Hardinem nie zagra. To nie tak, że tylko postać męska jest w  tej serii zdrowo pomylona – problemy psychiczne mają tutaj niemalże wszyscy. Pewnie, wynikają one z  głębokich zranień w  przeszłości, lęku, braku poczucia własnej wartości, autoagresji, nieprzepracowanych traum i wielu innych, ale – no, kurczę – aż tak?! Dlaczego nikt nie próbuje tutaj swojego wnętrza uporządkować, gdzie jakakolwiek autorefleksja?
I najgorsze jest w  tym wszystkim to, że mimo naprawdę żenującego poziomu fabularnego (jakieś 600 stron to opis kłótni, szarpania się, przepychania i godzenia bohaterów – znamy to, prawda? Pozostałe 150 to inne wydarzenia) ta powieść naprawdę wciąga. 758 stron przeczytanych w  jeden dzień.

Być może wynika to z tęsknoty za czasami gdy miało się te 19-21 lat (hej, to nie było tak dawno!) i podobne rozterki, wywoływało się podobne awantury o byle co, uczyło się związków, docierało się, próbowało dojrzałości, a jednocześnie tak łatwo było nas zranić i tak przesadnie reagowaliśmy na każdą reakcję odbieraną jako atak. Być może, nie wiem. Nie wiem w  czym tkwi niewątpliwy fenomen Anny Todd i jej serii. I – tak – naprawdę przeczytam tom trzeci i czwarty, a nawet zrobię to z  jakąś masochistyczną przyjemnością. Jestem ciekawa jak wszystko się rozwinie, choć sądząc po ilości stron kolejnych części, ilość szalenie interesujących kłótni znów zdominuje przekaz. Mimo zauważalnej toksyczności tego związku – bardzo mu kibicuję i wierzę, że uda się go ocalić i wprowadzić na właściwie tory. Jeśli macie ochotę spędzić czas z książką, która z równą intensywnością irytuje, co wciąga – oto pomysł.



niedziela, 3 maja 2015

Kubki wędrują do...


 Wszystkim biorącym udział w rozdaniu bardzo dziękuję - niestety nagrody mam tylko trzy. Nie martwcie się jednak - jeszcze w tym miesiącu kolejna niespodzianka, tym razem urodzinowa, na którą już teraz serdecznie zapraszam;)


Drukarka zaprotestowała, ale mam nadzieję, że choć częściowo dane są widoczne.
Kubki wędrują do
Sardegny,
Adrianny X
oraz Basi Frąckowiak
Gratuluję!! Zwycięzców bardzo proszę o kontakt mailowy shczooreczek@interia.pl




sobota, 2 maja 2015

Kiedy Cię poznałam Cecelia Ahern



Kiedy Cię poznałam to opowieść wzruszająca i niezwykle budująca, a nawet – umoralniającą.

Ujęła mnie prostotą wydarzeń, zaczerpnięciem ich z  życia i pokazaniem w  jaki sposób pozorne zło przekuć można w  dobro, jak odzyskać siebie i uratować człowieczeństwo w sytuacjach, które rzucają człowieka na kolana i wielu nie pozwalają się już podnieść.

Książkę otwiera refleksja głównej, młodziutkiej wówczas bohaterki o przemijalności, z  której zdała sobie sprawę. Dziewczyna uświadamia sobie, że musimy dbać o swoje wnętrze, pielęgnować wewnętrzną magię, bo nie wiadomo ile zostało nam czasu. Lata mijają, a ona zapomina o własnych słowach.

Jasmine to kobieta niezwykła – uwielbia swój prace, ale jeszcze mocniej kocha starszą siostrę dotkniętą zespołem Downa. Bohaterka ma poczucie obowiązku opiekowania się nią, szczególnie po śmierci ich mamy. Relacje z  innymi ludźmi nie są dla niej proste – każdy, kto w  jakikolwiek sposób skrzywdzi lub chociaż niestosownie (według oceny Jasmine) potraktuje Heather jest dla niej skreślony. Kobieta nie miała łatwego życia: ojciec zawsze był nieobecny, szukał pociechy w ramionach młodych kobiet, teraz zaś ma nową córkę i nowe życie, mama zmarła przedwcześnie w wieku 44 lat po długim mocowaniu się z  niełatwym życiem i zdradami mężą, a siostra zawsze wydawała jej się krucha i wymagająca płaszcza opieki. To obraz typowej rodzinny: z  jej ułomnościami, trudnościami, bałaganem. Już od pierwszych stron Ahern maluje obraz, pod którym wielu mogłoby się podpisać.

Jej bohaterka ma to nieszczęście, że mieszka naprzeciwko Matta Marshalla – radiowego didżeja, który przed szesnastu laty podczas jednej audycji nie zareagował na złośliwe komentarze dotyczące osób z zespołem Downa. Od tamte j pory – mimo że o tym nie wie – jest jej wrogiem publicznym nr 1. Gdy Jasmine ląduje na przymusowym urlopie ogrodniczym, ma wiele czasu na obserwację sąsiada – widzi jak każdej nocy wraca do domu pijany, awanturuje się i żąda uwagi żony, stając się utrapieniem dla okolicznych mieszkańców. Źródłem jego zachowania jest zawieszenie za niestosowne zachowanie na antenie – Matt nie mogąc sobie poradzić z  porażką, zaczyna pić i wylewać swoją furię na otoczenie. 

Zbiegiem okoliczności losy obu bohaterów splatają się – ci tak bardzo różni mieszkańcy osiedla, odtąd spędzają ze sobą coraz więcej czasu, poznając się i upewniając, że to co widoczne gołym okiem, rzadko jest takie jak o tym myślimy, a złość, którą z  siebie wyrzucamy powodowana jest bólem. Zranieni ludzie bowiem ranią innych. Jasmine i Matt przekonują się, że każdy z nich ma problemy, które każą im przybierać skorupę będącą warownią nie do pokonania przez otoczenie – wzajemnie stają się dla siebie wsparciem, a dawna niechęć ustępuje rodzącej się przyjaźni.
Jaka to piękna historia ludzi, którzy obustronnie się uratowali i, choć o tym nie wiedzą, sprawili, że są teraz tym, kim są, w  miejscu, w  którym się znajdują! Ulegli transformacji i przepoczwarzyli się w  motyle, niosąc czytelnikom śledzącym ich losy otuchę.


Kiedy gąsienica myślała już, że świat się skończył, stała się motylem[1].

Zewnętrznym świadectwem przemiany Jasmine staje się ogród, który ta zdecydowała się założyć i prowadzić – z  surowego kawałka ziemi, staje się ośrodkiem kwitnięcia kwiatów otoczonych soczystą zielenią. Ta wspaniała metafora metamorfozy pokazuje jak wysiłek kształtuje nasze życie – jak to, co w  nie wkładamy później procentuje, cieszą nie tylko nas, ale także całe otoczenie mogące podziwiać efekty naszej pracy. Autorka zdaje się przypominać, że każdy z  nas posiada taki ogród we własnej duszy i jest zobowiązany do jego pielęgnacji. Pracując nad ogrodem, pracujemy nad sobą wtłaczając w  nasze wysuszone i skamieniałe żyły trochę pulsującego życia. Świetne wykorzystanie metafory ogrodu jako duszy, jestem oczarowana.

Narracja prowadzona jest w bardzo specyficzny sposób – stanowi zapis monologu Jasmine kierowanego do Matta – bohaterka od samego początku, mimo że go nie znosi, podskórnie go żałuje i szuka dla niego rozwiązań. Czuje, że tak naprawdę wcale się od siebie nie różnią.

Kiedy Cię poznałam, jak zresztą większość książek Ahern ma charakter dotulający – to określenie jest kwintesencją tego, co może czuć czytelnik  podczas obcowania z  jej tekstami. Z  każdym kolejnym słowem wypełnia Cię ciepło promieniujące z  serca na całe ciało, ogarnia Cię rozlewający się aż po koniuszki palców spokój, uśmiech samorzutnie wypływa na usta kierowany niewidzialną siłą – oto co będzie się z  Tobą działo podczas czytania, zostaniesz dotulony, przytulony i otulony – niezwykłe uczucie, które jeśli tylko mu na to pozwolisz, zostanie z  Tobą na długi czas po lekturze. To właśnie do tych emocji tęsknię i ich wyczekuję z  każdą kolejną książkę.

Powieść tę czytałam nieśpiesznie, mimo że zwykle teksty Ahern traktuję zachłannie – tym razem odnalazłam w książce spokój i wyciszenie. Dała mi ona szansę do namysłu, sprowokowała do zastanowienia się nad tym w jakim punkcie życia właśnie się znajduję i dokąd będę zmierzać dalej – choć sama nie znajduję się na urlopie ogrodniczym, mój punkt życia w swoisty sposób zbiega się z punktem życia bohaterki – ona musi podjąć decyzję o tym co dalej zrobi ze sobą, dokąd pokieruje swoje kroki, musi poukładać wiele spraw, zastanowić się nad relacjami – ja również, bo dopiero wkraczam na ścieżkę zawodową. Książki Ahern w przedziwny, magiczny sposób splatają się z  losami czytelników, co sprawia, że zawsze odnajduję w nich rys siebie, okruszek swojej duszy. Niezwykłe, prawda? Żaden inny autor tak na mnie nie działa, żaden inny nie daje odbiorcy tak wielu szans na odnalezienie siebie. I choć twórczość tej irlandzkiej pisarski można dziś podzielić na dwa okresy – ten magiczny, w którym niewidzialne dla zwykłego człowieka siły oficjalnie determinowały wydarzenia książkowe i oplatały je oraz ten bardziej przyziemny, mocno osadzony w rzeczywistości, która –  jeśli się dobrze przyjrzeć – również budowana jest dzięki temu, co niedostrzegalne: stawianiu tych a nie innych ludzi na naszej drodze w odpowiednim czasie, dziwne zbiegi okoliczności, to, co zwykliśmy mienić przypadkiem – Ahern udowadnia, że magia, opatrzność jest wszędzie wokół nas – nawet jeśli nie powołuje się na nią dosłownie, czaruje rzeczywistość. I przekazuje niezwykłą życiową mądrość możliwą do odnalezienia na kolejnych stronicach połączoną z ustawicznym przypominaniem tego, że najwięcej uczymy się z relacji – za to cenię ją najbardziej. Nie ma takiej jej książki, która by mnie jako człowieka nie ubogaciła, nie ma takiej, do której nie chciałabym wracać i którą nie obdarowywałabym bliższych i dalszych znajomych – nawet wbrew ich woli, za co zwykle dziękują:) 

Ogromnie polecam tę jak i każdą inną książkę Ahern – czerpcie z  nich pokłady ciepła, optymizmu, mądrości, dajcie się otulić mgiełce niezwykłości w zwykłym, szarym świecie – Ahern wprowadzi do niego sporo magii i koloru:)



[1] Cecelia Ahern, Kiedy cię poznałam, Warszawa 2015, s. 412.