Nie
wiem od ilu dni myślę nad tym, jak ubrać w słowa, to co towarzyszyło mi
podczas lektury. Niedowierzanie? Oczekiwanie na jakąkolwiek akcję? Znudzenie?
Boleść i męka? Zaciekawienie jak to wszystko się rozwinie? Rozczarowanie, że
się wcale nie rozwija? Fascynację?
I
uwierzcie mi lub nie – nie wiem. Tak
kołującej lektury dawno nie miałam w rękach. Niby dobra, ale taka… inna,
taka… niepewna, taka… zupełnie niespodziewana.
Wybierając
ją do czytania, myślałam: kurczę, chińskie horrory, filmy są zazwyczaj naszpikowane
emocjami, które zwalają z nóg, sprawdzę jak to pracuje w powieściach.
I
wiecie jak? W ogóle. To historia niespieszna do granic wytrzymałości,
akcji właściwie brak, narracja kapie jak woda z niedokręconego kranu –
powoluteńku, po-oma-alu-te-e-ńku, ka-a-p, niby leci, ale nigdzie nie pędzi,
ka-a-p, gdy już myślisz, że przyspieszy, to ona znów sennie ka-a-ap.
Nieoczekiwanych
zwrotów nie ma, o wartkości możecie zapomnieć. Jeśli jednak oczekujecie
wypełniającego ją spokoju, wręcz ślimaczego tempa, ale wciąż – co dziwi! –
wywołującego zainteresowanie – to może być strzał w dziesiątkę. Mimo tej
senności opowieść ta bowiem wcale nie jest nudna (no dobra, chwilami jest).
Zaskoczeni?
Mai
Jia prowadzi narrację bardzo specyficzną, która działa na odbiorcę w dwójnasób
– jednocześnie męczy, jak i w pełni oddaje klimat historii. Owa „męka”
jest bowiem wpisana w odbiór, nie sposób jej uniknąć, jest konieczna, dla
niektórych może być także oczyszczająca. O czym jednak traktuje powieść?
O naukowcach. O osiągnięciach. O marzeniach. O upadkach.
To
swoisty zapis dziennikarskiego śledztwa, którego ośrodkiem zainteresowania stał
się Rong Jinzhen – nieprawdopodobnie utalentowany, genialny kryptograf i matematyk,
którego poznajemy właściwie jedynie za sprawą relacji świadków.
Okładka
mówi, że to thriller – ja mówię, że nie. Nie ma tu stałego napięcia, nie ma
tych emocji niezbędnych przy konstruowaniu tego gatunku, to powieść, z którą
– jak sądzę – europejski czytelnik będzie się zmagał, będzie się mocował. Przepaść
kulturowa jest ogromna i widać to nawet w formie prowadzenia narracji:
nie jesteśmy do niej przyzwyczajeni i raczej nie będziemy.
Traktuję
zatem tę książkę nie jako kolejny thriller, lecz jako doświadczenie łamania
barier i kultur. Właściwie tylko to pozwala mi ją należycie docenić – inaczej
(gdybym miała to w zwyczaju) rzuciłabym nią w kąt po 3 pierwszych
rozdziałach.
Chińczycy
i Azjaci w ogóle, kojarzą mi się – nie wiedzieć czemu – z wielką
pracowitością, i uporządkowaniem. I owe cechy bardzo widoczne są w sposobie
opisywania umysłowości Jinzhena – to nie tylko pokazanie jego geniuszu, ale też
śledzenie drogi dochodzenia do niego – powolnych narodzin, odpowiedniego
ukierunkowania, nadzoru, kontrolowanego wzrostu, który – nieodpowiedzialnie
potraktowany – może doprowadzić do nieuniknionego szaleństwa, zatracenia się we
własnej odkrywczej myśli, której nie sposób przekuć w namacalne
doświadczenie.
To wszystko mocno uwypuklone zostało w tejże
powieści.
Jeśli zatem macie w
sobie odwagę, czujecie potrzebę wyzwań, chcecie choć minimalnie zakosztować
lektury naprawdę niecodziennej i niebywale odległej od naszych europejskich
czytelniczych przyzwyczajeń – polecam.
Chiny, egzemplarz recenzencki, geniusz, kryptograf, Mai Jia, naukowiec, sztuczna inteligencja, thriller, Wydawnictwo Prószyńki i S-ka
Miałam ochotę na porządną dawkę napięcia, ale skoro tak to chyba spasuję :/
OdpowiedzUsuńDrugastronaksiazek.blogspot.com
Oj tak, niestety. Za to w kwestiach napięcia polecam Hannah:) A jeśli potrzeba Ci go więcej niż przeciętnie to koniecznie Lemmaitre!
UsuńNie wiem, czy dobrze odebrałam Twoją recenzję, ale "Szyfr" kojarzy mi się trochę z prozą Murakamiego. Surrealizm, nieoczywistość, kultura bardzo nam (Europejczykom) obca... Kiedyś zaczytywałam się w prozie Murakamiego. Dzięki Tobie mam ochotę wrócić do jego książek:)
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy bardzo trudno mi się odnieść - Murakamiego wciąż nie czytałam [sic!], ale być może - tylko tu nie ma surrealizmu ani nawet nie tak dużo nieoczywistości. W języku tkwi jakaś obcość, w sposobie narracji. Okładka głosi, że to chiński Dan Brown, a do Browna... no cóż, daleko. Więc chyba naprawdę jest "chiński":)
UsuńNo racja:) Murakamiego do Browna ciężko porównywać. Tak mi się tylko skojarzyło, jak przeczytałam, że książka ma specyficzną narrację i jest daleka od europejskich czytelniczych przyzwyczajeń:)
UsuńBył czas, że miałam ochotę na te książkę, ale ostatecznie spasowałam bojąc się, że książka mnie znudzi.
OdpowiedzUsuń