czwartek, 30 lipca 2015

Jak z miliarderki stać się zwykłą wywłoką z gór? O początkach rodu Casteel. (W matni marzeń – Virginia C. Andrews)

 
 Oto w końcu po czterech tomach sagi rodu Casteel niecierpliwy czytelnik dowiaduje się, co zdarzyło się u źródeł. Dobrze, że dopiero teraz, dobrze, że nie linearnie – dzięki temu o wiele lepiej zrozumiemy decyzje bohaterów, zobaczymy dokąd wiodły ich wybory i – być może – przestaniemy osądzać. 
 
Cieszę się, że Virginia C. Andrews w  poprzednich częściach jedynie sygnalizowała wydarzenia z przeszłości, incydentalnie wspominała o małych drobiazgach, które ułamek po ułamku składały się na pełny obraz, którego dopełnienie i wypełnienie stanowi właśnie W matni marzeń.

O retrospekcję zadbała Andrews bardzo zmyślnie – nie jest to zwykły prequel. Oto Annie Casteel Stonewall, przybywając do Farthinggale Manor na pogrzeb swojego ojca, Troya Tattertona znajduje w posiadłości Tattertonów pamiętnik swojej babci Leigh i powoli zaczytuje się w jego treści. 

Prawdę będzie poznawała wraz z czytelnikami, raz na zawsze wyjaśniając dziwne i bolesne losy swojej rodziny. Wykorzystanie motywu pamiętnika jest bardzo ograne, jednak w  przypadku sagi o Casteelach niewątpliwie trafione i pożądane – właściwie był to jedyny możliwy i sensowny sposób na ukazanie tego, co miało miejsce przed tragicznymi zdarzeniami na Wzgórzach Strachu, a czego czytelnik mógł się tylko domyślać, samemu dobudowując resztę wydarzeń. 

Sztormy, zawirowania, miłości, psychozy, kłopoty, choroby, zdrady, trudne wybory, rozstania, ślepe pragnienie młodości, rozbuchane pożądanie, pytanie o mieć czy być – to wszystko znajdowaliśmy dotąd na kartach czterech poprzednich tomów, a tutaj jedynie sięgniemy do początków, poznamy osobę, która zainicjowała dalszy rozwój wypadków, ponoszącą ogromną odpowiedzialność za każde cierpienie członków rodziny. To swoiste clue przekleństwa ciążącego nad Casteelami i Taterttonami. Można zarzucać książce wtórność i nudę, bo przecież większość zawartych tutaj wątków już poznaliśmy en passant w  poprzednich tomach. Sądzę jednak, że to część konieczna, by całość mogła odpowiednio wybrzmieć i niezbędna do wypełnienia pomniejszych luk. 

Może nie tak porywająca jak kolejne, ale ważna, bo zamykająca całość, spinająca ją niczym klamra.


 
 Rodzina Casteel / Mroczny anioł / Upadłe serca / Bramy raju
Kwiaty na poddaszu / Płatki na wietrze
/ A jeśli ciernie / Kto wiatr sieje / Ogród cieni

8 komentarzy:

  1. Mam I tom i teraz przezCiebie jestem mega napalona na całą serię

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta okładka to taki miszmasz, zdjęcie klimatyczne same w sobie, a tu kwiaty dowalili i font, który tak bardzo nie pasuje do fotografii, że aż po oczach bije :x A już myślałam, że to nie jest z jakiegoś cyklu, serii, trylogii, tetralogii, że to zwykła powieść :< Nici, mm za dużo rozpoczętych serii, by sięgać po kolejny tytuł, zwłaszcza w tematyce zupełnie nie mojej.

    http://leonzabookowiec.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już jest specyfika tej serii - i generalnie wszystkich wydań Andrews w Prószyńskim - font jest niezmienny a "nawrzucanie" wszystkiego na okładkę bardzo wyróżnia tę własnie autorkę - zerkasz i już wiesz, że to jej powieść. Nie można się pomylić;P

      Usuń
  3. Hmm....
    Czytałam tej autorki Kwiaty na poddaszu i Płatki na wietrze, ale na tym skończyłam swoją przygodę ;) Drażniła mnie wyobraźnia tej autorki ;) No bo jak można nauczyć się baletu z książki?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha;) Ta seria jest - moim zdaniem - znacznie lepsza niż tamta;)

      Usuń
  4. Saga, która mogłaby mnie zainteresować :)

    OdpowiedzUsuń