Tully to opowieść o dojrzewaniu, przemianie pokaleczonej przez
życie nastolatki w kobietę próbującą budować zdrowy dom i relacje oraz
wreszcie przejąć kontrolę nad tym, co ją spotyka. Jest ona bohaterką
dynamiczną, zmienia się, a mimo to wciąż nie udaje jej się przepracować skrytych
głęboko w sercu traum i zranień, które stale ją paraliżują.
Początkowo – o dziwo – trudno się
w lekturę wgryźć. Urywki z życia Tully zdają się niejasne, niepewnego
znaczenia. Dopiero z biegiem czasu, po śmierci jej przyjaciółki, wszystkie
puzzle zaczynają do siebie pasować, czyniąc obraz – głównie psychologiczny –
pełnym. Simons tym razem bardziej niż na wątku obyczajowym i romansowym, który notabene rozwinięty jest mocno, skupiła
się na portretowaniu głównej postaci i jej wyborów znaczonych poranioną
psychiką. Toksycznych działań, zabawy uczuciami swoimi oraz innych,
wynikających najpierw z przemocy, której zaznała w domu rodzinnym
(psychicznej i fizycznej), opuszczenia przez ojca, który zamiast ją wybrał jej
brata, molestowania seksualnego, później zaś z samobójstwa popełnionego
przez przyjaciółkę, które Tully długo odbierała jak zdradę, z którym nie
mogła sobie poradzić – wiele lat, wówczas gdy inni radzili sobie z utratą,
ona trwała w szoku, próbując znaleźć się na granicy śmierci, czego śladem
są znaczone głębokimi bliznami nadgarstki.
Jestem rozczarowana gorzkim, jak
sądzę, zakończeniem. Kibicowałam bohaterce, mimo że swoim cierpieniem początkowo
epatowała i usprawiedliwiała nim wszystko – także rozbuchaną seksualnie
młodość, pragnęłam jej przemiany i długo wyczekiwanego spełnienia. A tutaj?
Pozornie dobry finał, ale czytelnik mający przed oczami i w pamięci całą
historię Tully doskonale zdaje sobie sprawę, że jej ostateczna decyzja wcale
nie jest trafiona, że bohaterka nie jest w stanie takiej podjąć, bowiem
całkowicie spętana została przez
nieustanną niemożność bycia szczęśliwą: tak jakby całe życie musiała
pokutować, by innym było dobrze, doskonale wiedząc przy tym, że taki model się
nie sprawdza, bo swoje samopoczucie będzie przenosiła na bliskich, czyniąc ich
życie – paradoksalnie – nieznośnym.
Po lekturze czuję się rozdarta –
najwidoczniej się starzeję, oczekując wciąż pozytywnych finałów: w życiu chyba za
dużo tych niedobrych, by mieć jeszcze siłę przeżywać literackie. Mimo tego bolesnego zakończenia, książkę zapamiętam jako bardzo dobrą opowieść o kobiecie usiłującej zmagać się z życiem,
które nie rozpieszcza. O sile miłości, namiętności, przyjaźni, ale też szeroko
rozumianej zdradzie, niezdolności do działania i pragnieniu oszczędzenia
cierpień bliskim.
Simons tworzyła kolejną
wielowątkową, rewelacyjnie napisaną powieść, która choć trudna – sprawia wielką
czytelniczą satysfakcję. Podczas lektury kibicuje się bohaterce, pragnie się
jej szczęścia. Autorka ułatwia syntonię – wręcz namacalnie czuje się przed jak
dramatycznym wyborem staje Tully, jak bardzo chciałaby mieć wszystko to, co
dotąd, nie raniąc przy tym bliskich, jak rozpaczliwie pragnie szczęścia i jak
trudno jest jej je osiągnąć. Współodczuwamy także z Jackiem i Robinem – dwoma mężczyznami
życia Tully, którzy swoją miłością próbują ją uleczyć.
Poruszająca opowieść, na długo
zapadająca w pamięć.
egzemplarz recenzencki, kobieta, mężczyzna, miłość, molestowanie, Paullina Simons, przemoc, przyjaźń, rodzina, rozwód, samobójstwo, seks, trauma, Wydawnictwo Świat Książki, zdrada, związek
Powieść bardzo zachęcająca, a recenzja świetnie napisana:)
OdpowiedzUsuńPozycja tej autorki chodzą za mną już od dłuższego czasu a ta w szczególności :)
OdpowiedzUsuńW szczególności polecam trylogię "Jeźdźca miedzianego" i "Pieśń o poranku":)
UsuńWidziałam tę książkę gdzieś na lubimyczytac.pl ale jakoś mnie nie zaintrygowałam, powiedziałam "nie", ale... może przeczytam, dzięki Twojej recenzji. Ja chyba w filmach i książkach wolę zdecydowanie złe i smutne zakończenia, a już na pewno nnieszablonowe :)
OdpowiedzUsuńNieszablonowe lubię i ja, kiedyś lubiłam też smutne, ale na tym etapie mojego życia wolę wesołe zakończenia, przynajmniej na kartach literatury i w filmach:)
UsuńKocham "Jeźdzca miedzianego" jej autorstwa. To jedna z moich ulubionych książek. "Tully" zaczełam czytać w formie ebooka, ale niestety zostałam zmuszona zrezygnować, ponieważ literki były okropnie pomiesznae i tylko sie meczyłam. A szkoda, bo książka bardzoo mi sie podobała! :)
OdpowiedzUsuńhttp://papierowa-kraina.blogspot.com
Koniecznie do niej wróć!:)
UsuńNawet nie wiedziałam, że to tak poruszająca książka. Nie spodziewałam się, że traktuje o takim ważnym temacie.
OdpowiedzUsuńMoje-ukochane-czytadelka
Chyba każda z książek Simons między słowami przemyca takie tematy:)
UsuńW tej chwili czytam:) Jestem na 146 stronie i przyznaję Ci rację, że ciężko się w tę powieść wgryźć. Cały czas nie wiem, czy lubię główną bohaterkę czy nie. Nie jestem pewna, jakim człowiekiem jest, nie rozumiem jej wyborów. Trudna historia, trochę niepodobna do innych Simons. Czytając każdą inną jej książkę od razu wciągałam się w akcję i nie mogłam przestać czytać. Tutaj jest inaczej, ale mam nadzieję, że fabuła się jeszcze rozkręci...
OdpowiedzUsuńRozkręci się, choć Tully wciąż będzie ciężko zrozumieć - jedynie pod koniec zaczyna się jej współczuć..
UsuńRaczej sobie odpuszczę - z pewnością doceniłabym tę wielowątkowość, natomiast niestety mogłabym rozczarować się zakończeniem.Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe, choć dla Simons warto ryzykować;)
Usuń