Papierowe miasta to zdecydowanie lepsze spotkanie z Greenem
niż słynna i w opinii wielu najznakomitsza powieść Szukając Alaski. Teraz, po lekturze, jestem w stanie zrozumieć
fascynację autorem i wyjaśnić fakt tak wielkiego uwielbienia jakim jest
darzony, szczególnie przez młodzież.
Green po raz kolejny każe nam
szukać – porywa w trasę śladem zaginionej dziewczyny, którą my, chcąc, nie
chcąc, będziemy próbowali odnaleźć wraz z bohaterami, upatrującymi w poszukiwaniach
swojej misji.
Osiemnastoletni Quentin, krócej –
Q, od dziecka zakochany jest w swojej sąsiadce, Margo Roth Spiegelman.
Rówieśników dzieli właściwie wszystko – ona jest szkolną gwiazdą, uwielbianą
przez wszystkich, otoczoną mgiełką tajemnicy, którą sama wokół siebie wytwarza
i podtrzymuje. On – stoi raczej na uboczu i nie chwali się swoją
fascynacją, która choć jawna, nikogo by nie wzruszyła – Margo jest obiektem
czci niemalże wszystkich. Bohaterów łączy jedno – w dzieciństwie znaleźli
oni martwego człowieka i to tamto wydarzenie naznaczyło ich relację na
zawsze.
Od tamtego czasu minęło już wiele czasu i choć Margo oraz Q od dawna nie zamienili ze sobą nawet słowa, dziewczyna wybiera właśnie jego, gdy potrzebuje pomocy w realizacji tajemniczego, okrutnego planu zemsty na przyjaciółce, ekschłopaku i wszystkich innych, którzy w jakikolwiek sposób ją zranili. Q myśli, że ta noc wskrzesi ich dziecięcą relację, okazuje się jednak, że Margo ma nieco inne plany – postanawia zniknąć… Wydaje się, że jedyną osobą zdolną ją odnaleźć (skłonną do poruszania się szlakiem pozostawionych przez nią śladów) jest właśnie Q, który skrzykując przyjaciół, postanawia odnaleźć tę, która prawdopodobnie wcale odnaleziona być nie chce, wszak prawnie jest już pełnoletnia i ma możliwość decydowania o sobie.
Poszukiwanie Margo pozwoli Q na coś znacznie ważniejszego – odkryje prawdę o sobie samym, a także o swoim otoczeniu. Green popełnił swoistą powieść inicjacyjną i powieść drogi, nad którą czuwa duch Whitmana, znacząc szlak Margo swoimi wierszami. Wcale nie dziwi, że książka ta omawiana jest w anglojęzycznych szkołach właśnie w zestawieniu z twórczością poety. Dzięki temu liryka staje się oswojona przez powieść współczesną, a oba teksty kultury wzajemnie się naświetlają i uzupełniają.
Green ma niebywały dar
opowiadania o emocjach w sposób, który pozwala nastolatkom uporać się
z własnym ich przeżywaniem, bez napuszenia, pompatyczności, wielkich słów, choć z domieszką filozofii.
Tutaj całość jest niezwykle prosta – to właśnie owa prostolinijność i czytelność
przekazu ujmuje i chwyta za serce, sprawiając, że czytaną opowieść
traktujemy jak własną, a emocje, o których czytamy projektujemy na siebie
samych. Bohaterami nie są nastolatkowie,
którzy jedynie imprezują, piją, ewentualnie spędzają czas na siłowni czy
w łóżkach kolejnych seksualnych zdobyczy, jak to często prezentują media
(i ostatnie książki, nie da się zaprzeczyć), lecz grzeczni, może nawet ugrzecznieni przedstawiciele swojej grupy społecznej.
U Greena młodzież myśli, zastanawia się nad życiem, nad tożsamością, nad przyszłością i przeszłością. Jego bohaterowie są refleksyjni, ale nie miałcy i nadmiernie uduchowieni. Mają wartości, potrafią sobie pomagać i lojalność stawiają ponad wszystko. Przede wszystkim są normalni i tą normalnością zarażają. I nie są wulgarni, uwierzycie? Może to dążenie Greena do ideału sprawia, że nie wkłada w usta swoich bohaterów kolejnych wykwitów łaciny podwórkowej, jednak trzeba przyznać, że ten zabieg mu się udaje – pokazuje, że można inaczej, że nie trzeba kląć, by być lubianym, nie trzeba pić na umór, by mieć przyjaciół, że nie trzeba w książkę wplatać wulgaryzmów, by być autorem na topie. Wystarczy być sobą, być wiernym swym zasadom i wartościom, a przy tym akceptować innych, także dlatego że są inni niż my.
Tytułowe papierowe miasta sięgają
dalej – na ludzkość. Ukazują ludzi innych niż nasze o nich wyobrażenia,
pokazują światy odległe od ideału i tego, co projektujemy w naszych
głowach. Uwypuklają to, jak bardzo czyjś obraz pod publiczkę może różnić się od
tego, co dana osoba o sobie myśli i czego naprawdę oczekuje do życia.
To lektura, po którą warto sięgać w każdym wieku, szczególnie jednak w czasach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, kiedy to kształtuje się nasz światopogląd i dojrzewamy do pewnych kwestii i spojrzeń. A jeśli poza przekazaniem niewątpliwych wartości istotnych do zaszczepienia w życiu, prawd uniwersalnych, zachęci ona do sięgnięcia po Whitmana czy Plath – brawo, panie Green.
Polecam i zwracam honor –
nie należało skreślać autora ze względu na jedno nieudane spotkanie lekturowe.
Tym razem jest znacznie, znacznie lepiej.
Książkę tanio kupisz tutaj:
blog, blog o książkach, John Green, nastolatkowie, opinia, papierowe miasta, powieść dla nastolatków, powieść drogi, powieść inicjacyjna, recenzja, refleksja, Tania Książka
Mam właśnie z biblioteki. Widzę, że dobrze zrobiłam, wypożyczając tę książkę :)
OdpowiedzUsuńŻe ludzie mają takie różne gusta. Dla mnie Papierowe miasta były trochę nijakie, może ze względu na te niby-zakończenie. Za to Szukając Alaski podobało mi się bardziej. Ale tak czy siak w przypadku Greena wszystkie książki wypadają przeciętnie - takie historyjki na jeden raz moim zdaniem ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :) Przy gorącej
herbacie
A to prawda - na jeden raz, ale jeśli zajrzeć głębiej i z czymś je zestawić (patrz: Whitman) to mogą zostać z nami na dłużej;) Myślę, że to mimo wszystko dobre wybory spośród tego, co proponuje się dziś nastolatkom na całym świecie;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się spodoba, bo ja jeśli idzie o Greena idę pod prąd w stosunku do reszty czytelników;P
OdpowiedzUsuńA ja po rozczarowującej powieści "Gwiazd naszych wina" nie zamierzam więcej sięgać po książki Greena. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
OdpowiedzUsuńJa po rozczarowaniu Alaską również miałam dłuugą przerwę, ale postanowiłam dać drugą szansę;) Zobaczymy jak będzie dalej, bo skoro mówisz, że "Gwiazd..." rozczarowuje, to chyba dam sobie na wstrzymanie :D
Nie czytałam jeszcze, ale mam w najbliższych planach ;)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, do którego obozu czytelników się dołączysz;)
OdpowiedzUsuńW moim przypadku pierwszy raz z Greenem przeżyłam przy "Gwiazd naszych wina" i nie poleciała mi ani jedna łza, a na filmie rozpłakałam się jak mała dziewczynka, która już wie, jaki będzie koniec tej historii. "Papierowe miasta" to dobra książka, choć trochę rozczarował mnie koniec. Za niedługo zamierzam sięgnąć po film, choć od początku jestem sceptycznie nastawiona na Carę Delevingne w roli Margo.
OdpowiedzUsuńPS jestem tu pierwszy raz, ale jestem strasznie pozytywnie zaskoczona! Ślicznie tu.
Chyba muszę ruszyć wreszcie Greena, tak głośno o nim wokół, a tak mało wiem sama :)
OdpowiedzUsuńJa Greena czytałam tylko "Gwiazd naszych wina" i to było całkiem przyjemne spotkanie, ale żeby między nami zaiskrzyło, to nie... Może tak będzie właśnie przy "Papierowych miastach"? :D
OdpowiedzUsuńZ Greenem to ciężko wyczuć - ja "Gwiazd.."." nie czytałam tylko oglądałam i póki co nie sięgnę, bo za bardzo obciążyłam się literaturą traktująca o chorobach i za bardzo to na mnie wpływa niestety.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak go odbierzesz - zdania są jak zwykle podzielone;)
OdpowiedzUsuńOj, film również mnie powalił, choć nie mam odniesienia, bo książki nie czytałam.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, główna aktorka sprawia fatalne wrażenie już na pierwszy rzut oka, nie wiem jak będzie dalej. Słyszałam za to, że film jest słabiutki - muszę to zweryfikować:)
Bardzo dziękuję za miłe słowa!:)
I oczywiście zapraszam częściej;)
OdpowiedzUsuńŁadna recenzja :) Nie wiem jak to inaczej określić, ładna mi bardziej pasuje niż ciekawa :D
OdpowiedzUsuńDo Greena jakoś szczególnie mnie nie ciągnie, bo oglądałam tylko połowę "Gwiazd naszych wina"- no właśnie tylko połowę ;) Aczkolwiek jeśli byłaby okazja to chętnie się dowiem "o co to całe halo" :)
Skądś to znam, choć akurat "Gwiazd..." jeśli chodzi o książkę nie wzbudziła we mnie jakichś szczególnie dużych emocji, bardziej poruszył mnie film :D
OdpowiedzUsuńNie jesteś pierwszą osobą, która zwraca na to uwagę - coś w tym musi być!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuńFilm się nie podobał? Na mnie zrobił spore wrażenie!