Szepcze się i szepcze, i pozwala słowu rosnąć, aż nic już innego nie ma, tylko to słowo [1]
Do
książek Tove Jansson trzeba wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Wymagają
one spokoju i idealnej ciszy – tylko w takich warunkach docenimy ich
głębię i odczytamy charakter, a także znajdziemy jeszcze większe ukojenie. Coś jest
w opowiadaniach autorki, co sprawia, że przez lekturę niemalże się płynie.
Wszystko jest tak delikatne, tak naturalne, tak subtelne jak tylko może być
wybitne pisanie.
Córka rzeźbiarza to opowiadania autobiograficzne. Krótkie, często
urywane fotografie wydarzeń w jakiś sposób utrwalonych w pamięci
pisarki, rzutujące na jej życie i osobowość. Są to głównie wspomnienia lat
dzieciństwa, w których nie sposób nie dostrzec przewijających się motywów
biblijnych oraz kojącej siły natury. Surowa, szwedzka przyroda oraz wciąż
towarzyszący szum morza i widok ojca rzeźbiącego paniusie, to elementy spajające wszystkie opowiadania.
Nie sposób powiedzieć o czym tak naprawdę
to książka – wystarczy rzec, że lekturze towarzyszą zachwyty, wyciszenie i
niebywała przyjemność obcowania z tekstem, wypełnionym trafnymi
spostrzeżeniami i nieraz prostymi porównaniami – niebywale celnymi. To co
rzeczywiste, miesza się tutaj jednak z tym, co wyobrażone. Teksty Jansson
pulsują od jej imaginacji, mieszają dziecięcą fantazję z nieprawdopodobną
intuicją postrzegania, typową dla wielu inteligentnych dzieci. Spisane
opowiadania doskonale oddają te pozorne rozbieżności, które razem tworzą
niepowtarzalny obraz osobowości nie do podrobienia, sposobu myślenia nie do
skopiowania.
Czyta się znakomicie, choć (w mojej opinii) całość wypada nieco słabiej niż wydana wcześniej przez
Wydawnictwo Marginesy Wiadomość. Jeśli
cenicie niespieszność lektury, pozycje wymagające namysłu, ciszy, ale też
niosące nieopisaną radość lektury – polecam serdecznie.
Warto poznać Jansson z nieco innej perspektywy, niż tylko okiem czytelnika
Muminków.
[1] Tove Jansson, Córka rzeźbiarza, Warszawa 2016, s. 18.
blog, blog o książkach, Córka rzeźbiarza, egzemplarz recenzencki, opinia, opowiadania autobiograficzne, recenzja, recenzje książek, Tove Jansson, Wydawnictwo Marginesy
cudowna książka, ale w tym roku i tak najbardziej wyczekuję na Listy.
OdpowiedzUsuńPowieść zupełnie nie w moim stylu, ale chętnie sięgnę, choćby po to, by poszerzyć nieco czytelnicze horyzonty ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
"Wiadomość" była antologią najlepszych utworów, nic nie może być od niej lepsze:) A poprzednia książka tak mnie zauroczyła, że nie wyobrażam sobie, żeby pominąć tak smakowity kąsek...
OdpowiedzUsuńJa też! Już nie mogę się doczekać premiery.
OdpowiedzUsuńHmm, do powieści jej daleko, ale poszerzeniu horyzontów służy jak najbardziej;)
OdpowiedzUsuńByłoby to haniebne zaniedbanie!:P
OdpowiedzUsuńDobrej lektury zatem życzę!
Ach, świetna książka! Tove jest niesamowita. :) Pamiętam, jak ją czytałam i potem długo trwałam w takim przyjemnym, spokojnym - i bardzo mi bliskim (Tove w ogóle wydaje mi się bliska jak starsza siostra) - nastroju wywołanym lekturą. Teraz poluję na to nowe wydanie! Na blogu mam jeszcze zdjęcie z tym starym, niezbyt udanym. ;)
OdpowiedzUsuńAle przez ile lat to stare było jedynym dostępnym (i osiągającym zawrotne ceny na Allegro:P)!
OdpowiedzUsuńTove to mistrzyni wyciszania i wprowadzania w spokojny nastrój:) Powinna być na receptę!