Gdy na dachu Bazyliki Świętego
Piotra ukrzyżowana zostaje kobieta, wydaje się, że historia się dopełniła. Tym
bardziej, że słowa, które padają z ust to nic innego jak pozdrowienie
hitlerowskie.
Zanim doszło jednak do tak
okropnej zbrodni, życiem głównej bohaterki – Zoi, wstrząsnęło znacznie więcej
wydarzeń. Kobieta ma 28 lat i na co dzień mieszka w Nowym Jorku, do
którego uciekła, by zacząć nowe życie. Sprzedaje tam luksusowe rezydencje i
prowadzi spokojną egzystencję, którą zaburza śmierć jej babki. Wezwana zostaje
do Polski, by zidentyfikować jej ciało i podpisać konieczne dokumenty. Na
miejscu okazuje się, że jest to jedynie wierzchołek góry lodowej, a dochodzenie
w sprawie śmierci jej babci doprowadzi nie tylko do Watykanu, ale także
do czasów hitlerowskich Niemiec, których prawdziwa historia wcale nie musi być
tą, którą znamy oraz dalej – do początków chrześcijaństwa i powstania tajemniczego
Bractwa Chryzmonu.
Powieść ta utrzymana jest w dobrze znanej konwencji – opowieści,
które mają znacząco wpłynąć nasze postrzeganie historii czy służyć ukazaniu
niechlubnej prawdy o Kościele, to nie żadna nowość. Pomysł ten eksploatowany
jest nad wyraz często, znajdując raz po raz grupę zainteresowanych nim
odbiorców. Nie sposób ukryć, że bez względu na przekonania, tego typu
beletrystykę czyta się nad wyraz sprawnie – ciekawy pomysł, chwytliwy, kontrowersyjny
temat, garść umiejętności pisarskich i warsztatu – i książka mogąca znaleźć
sporą grupę odbiorczą gotowa.
Nieco inaczej stało się w przypadku tejże, o której zaistnienie
na rynku autorka musiała długo i ciężko walczyć. Doceniam determinację i
pragnienie udowodnienia wartości swojej pracy, a także uparte dążenie do celu.
Doskonale wróży to na przyszłość, tym bardziej, że takiego dobra z krytyki
nie wyciąga zbyt wielu twórców – większość obraża się i milknie. S.M.
Borowiecky ze swoich słabości uczyniła atut – i chwała jej za to. Nauka płynąca
z porażek jest bezcenna, a utarcie nosa przeciwnikom i niedowiarkom budujące –
zarówno dla twórcy, jak i późniejszych czytelników.
Jednym z nielicznych, za to
wielkim minusem publikacji jest niewątpliwie korekta i redakcja, które poza nagminnym
błędnym (nie)odmienianiem imienia Bruno, mniej
więcej w połowie książki przysnęły na kilkanaście stron, pozwalając błędom
szaleć i wariować po całej linii. Formy takie jak chrześcijanizm – hybryda ‘chrystianizmu’
i ‘chrześcijaństwa’ o, parafrazując wypowiedź, którą na stronie Poradni językowej zamieścił profesor
Bańko, znikomym użyciu i niejasnej funkcji[1]
czy całkowicie dowolna i swawolna pisownia słowa Kościół w odniesieniu nie do budynku, to jedynie przykłady językowej
hulanki. O ile ‘chrześcijanizm’ ostatecznie mogłabym wybaczyć, wszak ścisłym
błędem nie jest, o tyle braku odmian – nigdy. Utrudniało mi to znacznie lekturę
i wybijało z rytmu, który narzuciła autorka. Choć i tutaj nie obyło się
bez wpadek – są miejsca, w które wkrada się chaos, w których dzieje
się za dużo, za szybko, a pewne istotne dla zrozumienia toku myślenia bohaterów
kwestie nie są wyjaśnione na początku, lecz dopiero znacznie później. Wszystko
to jest jednak do nadrobienia, zwłaszcza, że mimo usterek powieść tę czyta się
lekko i z zainteresowaniem.
Uważam, że złe opinie krążące w Internecie
są mocno krzywdzące – książka nie zasługuje na tak ostrą krytykę, jakiej jest
poddawana, choć faktycznie do bestsellera wiele jej brakuje. Wszystko to jest
jednak do nadrobienia, szczególnie, że determinacja autorki jest naprawdę godna
podziwu.
Zatem jeśli określenie, choć
trochę na wyrost, to właściwie oddające intencję – polski(a)
Dan Brown – Was nie zniechęca, a wręcz przeciwnie – budzi zainteresowanie i
frapuje, sięgnijcie po tę pozycję.
Co
prawda nie odmieniła ona mojego spojrzenia na historię i to, jak wpłynęła na
dzisiejsze wydarzenia, co sugerował opis znajdujący się na okładce, lecz na
pewno uprzyjemniła mi wieczór.
Ani żadnej rzeczy, Bank Watykański, blog, Ewa Braun, Hitler, hitlerowskie Niemcy, Kościół, książka jak Dan Brown, opinia, recenzja, Rzym, S. M. Borowiecky, sensacja, Szpalta, ukrzyżowanie, Żydzi
Okładka mrożąca krew w żyłach. Podejmę ryzyko! :)
OdpowiedzUsuńKsiążka bardzo w moim stylu, widziałam ją już wcześniej ale recenzji nie czytałam. Określenie "polski Dan Brown" zawsze mnie intryguje, ze względu na to, że jestem olbrzymią fanką jego twórczości, ale jednocześnie mam wrażenie, że przy każdej powieści sensacyjnej, która próbuje nieco majstrować przy historii pojawia się takie porównanie, a niestety niewielu autorów na takie miano zasługuje;) Po książkę z pewnością sięgnę jak będę miała chwilę;) A jeśli chodzi o powieści, których akcja toczy się wokół Watykanu to spore doświadczenie ma w tej kategorii Eric Frattini;)
OdpowiedzUsuńwww.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Ta książka raczej nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńSubiektywne recenzje