Na kontynuację bestsellerowej
serii Metro fani uniwersum musieli
bardzo długo czekać. Gdy wraz z rokiem 2015 do polskich księgarń trafiło Metro 2035, nic innego się nie liczyło.
Tym bardziej, że część tę można
(według wydawcy) czytać całkowicie niezależnie, co zyskało jej nowych fanów,
zaczynających swoją przygodę z postapokaliptyczną Rosją od tejże.
Z opinią dotyczącą jej
niezależności nie do końca się zgadzam – autor po wielokroć odwołuje się do
wydarzeń i postaci z poprzednich części, a brak ich znajomości może powodować
zagubienie, z samej historii czyniąc chaotyczną pogoń nie wiadomo za czym
i po co. Warto zatem najpierw przeczytać dwa poprzednie tomy, by z wiedzą
na jej temat bez przeszkód oddać się lekturze najnowszego.
Po rewelacyjnym Metrze 2034 oczekiwania miałam wręcz
ogromne. Niestety, wszystkie wzięły w łeb, bo już od początku szło nie
tak, jak miało. Do lektury zabierałam się dwukrotnie, każdorazowo wręcz
przymuszając się, by powieści nie porzucać. Krótko mówiąc – wieje nudą, mimo że
potencjał był wielki, a i sama historia zakończona została w sposób
(nie)przewidywalny i zakręcony. Zdaje się, że lata dały się we znaki autorowi
(tłumaczowi?), który nie potrafi już tak dobrze utrzymać uwagi i
zainteresowania czytelnika.
Rzecz dzieje się rok po
wydarzeniach części poprzedniej i skupia się wokół Artema – głównego bohatera Metra 2033, o którym dzięki Hunterowi
już prawie udało się czytelnikowi zapomnieć.
Wraca on teraz – pokaleczony bohater,
przez ludzi których uratował uznany za szaleńca i nie zważając na nic, raz po
raz wychodzi na powierzchnię, by szukać kontaktu z innymi ocalonymi. Coraz
bardziej napromieniowany zagraża ludziom żyjącym potulnie w metrze,
zaatakowanym dodatkowo zgnilizną dziesiątkującą grzyby.
Gdy pewnego dnia na drodze Artema
staje Homer, donosząc mu, że zna kogoś, komu udało się nawiązać kontakt z ocalonymi,
w bohatera wstępują nowe siły. Po raz kolejny ma cel, a w jego
serce wlana zostaje nadzieja. Pozostaje jedynie przedostać się na Teatralną,
mimo że Hanza blokuje przejście.
Przyznacie, że idea
przyświecająca książce nienajgorsza. Zdecydowanie gorzej jest już jednak z wykonaniem.
Metro 2035 całkowicie straciło swój
klimat – brak tu tej klaustrofobii, duszności, poczucia odcięcia od reszty
świata, mroku, brak nawet typowego „życia” tuneli. Wszystko to rozpłynęło się
jak kamfora, pozostawiając jedynie żal, pustkę i… nadmierne politykowanie.
Momentami czytelnik ma poczucie, że wcale nie znajduje się w centrum
powieści postapokaliptycznej, lecz zupełnie przypadkiem wszedł w miejsce obrad
i ustalania jedynej słusznej ideologii. Kiepsko
rzutuje to na całość, mimo że owa polityka jest tu faktycznie ważkim elementem,
co nie zmienia faktu, że zbyt wyeksponowanym.
Lekturę polecam oczywiście tym,
którzy zostali wiernymi fanami uniwersum – z całą pewnością niedokończenie
serii będzie spędzało im sen z powiek, nie ma zatem co z niego rezygnować.
Warto jednak mieć na uwadze ewentualne rozczarowanie, które może nastąpić podczas
czytania.
Ciekawa jest grupa docelowa książki. Pierwszy raz
spotkałam się z zaznaczeniem na okładce wieku, po osiągnięciu którego,
można po powieść sięgnąć. Wydawca jasno zaznacza, że to historia dla dorosłego
czytelnika, a znaczek 18+ jedynie w
tym utwierdza. Bardzo trudno jednoznacznie powiedzieć dlaczego – wszak scen
przemocy w niektórych młodzieżowych lekturach jest znacznie więcej, nie
mówiąc już o innych nieodpowiednich treściach. Z całą pewnością jest to
jednak zabieg pozytywny.
Książkę kupisz w atrakcyjnej cenie na:
blog, blog książkowy, Dmitry Glukhovsky, Insignis, książki postapokaliptyczne, metro, Metro 2035, Moskwa, nowe okładki, opinia, postapokalipsa, recenzja, recenzje książek, Tania Książka, uniwersum Metro
Mój brat ma którąś z części Metra. Już dawno chciałam ją przeczytac, ale wiecznie brak mi czasu :(
OdpowiedzUsuńCzyli co? Dobrze żarło, ale zdechło?
OdpowiedzUsuń