czwartek, 30 czerwca 2016

Co przyniósł czerwiec?



Minął kolejny trudny dla moich regałów miesiąc. 
Książek przybywało, bo jak zwykle nie umiałam oprzeć się promocjom, nie stroniłam też od prezentów i różnego rodzaju współprac. Czasu na czytanie nie było - dawno nie miałam tak wycieńczającego okresu. Ostatnie kilka tygodni stały dla mnie pod znakiem pracy, nie uświadczyłam ani jednego prawdziwie wolnego dnia, zobowiązania - zawodowe, rodzinne i przyjacielskie - sprawiły, że pomimo satysfakcji płynącej z ich realizacji - ze zmęczenia czasami chce mi się aż krzyczeć. Z utęsknieniem wypatruję urlopu, ale żeby na niego zasłużyć, jeszcze dwa tygodnie muszę się przemęczyć:)

Brak czasu widać po suszy na blogu, nie piszę, bo brak mi sił - ale już niedługo, mam nadzieję.


Na półkach pojawiło się dość sporo literatury dziecięcej, z czego nigdy tłumaczyć się nie będę - uwielbiam ją i gromadzę zapamiętale:) Co do reszty...:)  Miłego buszowania pomiędzy moimi nowościami!

Na półce pojawiły się następujące tytuły: 

Rysiek i Królik. Pasztet z  trocin, Po co komu mamut? Gdy pada deszcz. Przejście, Rycerzem być. Jak się ubrać i zachować w  różnych sytuacjach, Piwnice. zagadki spod podłogi, Pelikan. Opowieść z miasta, Biała Rika, Egzekutor, Pierwszy telefon z  nieba, Cecylka Knedelek. Zasady bezpieczeństwa nie tylko dla przedszkolaków, Wyspa Obłąkanych, Nie omijaj szczęścia, Myśl jak oszust, To nie jest dieta, Myślnik. Twój codzienny motywator, Do zobaczenia następnym razem, Sam w  domu, Ziemna burza, Mam na imię Lucy, Księga wieszczb, Harda, Powrót na wyspę potępionych, Coraz koszmarniejsza dwójka, Pięć dni ze swastyką, Tomorrow never knows, Droga do domu, Z Galileusza też się śmiali, Sztokholm delete, Mniam!, Projekt Szekspir. Poskromienie złośnicy. Dziewczyna jak ocet, Lost and found, Oby wszyscy tak milczeli o Bogu, Moja mama, Mój tata, Zacznij od dziś.
Od A do Z.

Niektóre recenzje już na blogu, inne w oczekiwaniu na publikację, większość - w lekturze. 





piątek, 24 czerwca 2016

Mniam! Canizales




Chcecie zerknąć pod okładkę jednej z najbardziej kapitalnych, jeśli nie najlepszej książce o łańcuchu pokarmowym?
Oto przed Wami Mniam! Prosta w formie i przekazie kartonowa książeczka dla najmłodszych, z której uraduje się również niejeden starszy (testowałam na grupie kilkunastu dorosłych – każdy był zachwycony! Jedynie tata miał uwagi natury merytorycznej).


Publikacja dedykowana jest przede wszystkim dzieciom do około 2 roku życia – grube kartki mają ułatwić im przerzucanie kolejnych stronic, a przyjazna forma rodzić uśmiech i chęć eksplorowania całości – paluszki można wkładać do buzi (nie swojej!) na każdej kolejnej stronie. O co jednak chodzi?

Rzecz w tym, by maluch dowiedział się na czym polega łańcuch pokarmowy, a przy tym się nie zląkł. 

Dokładnie zobaczy, kto kogo zjada, jednak sytuacja spożywania innych istot żywych została zaprezentowana w taki sposób, by dziecko się nie oburzyło, lecz uznało to za rzecz całkowicie naturalną. 

Wszystko za sprawą nie tylko kolorów i ilustracji oraz formy wizualnej, lecz także dzięki zakończeniu, które całość procesu przedstawia jako konsekwencję miłości. 


Zabawna, barwna, pomysłowa, doskonale nadająca się do tego, by wyjaśnić proces biologiczny, który nie zawsze można dobrze i z  klasą dziecku wytłumaczyć, nie narażając się przy tym na to, że zacznie odmawiać spożywania niektórych pokarmów.

Książeczka nadaje się nie tylko dla najmłodszych, lecz także dla nieco starszych, na których bardziej niż sama forma, wrażenie zrobi już jej przekaz. 

Kapitalna, warta każdej wydanej na nią złotówki. Rodzice, musicie ją mieć! Będziecie zachwyceni.




poniedziałek, 13 czerwca 2016

Oczami Jezusa - Carver Alan Ames



Tam, gdzie kończy się Pismo Święte, tam jest miejsce na objawienia.

Carver Alan Ames przez lata doświadczany był możliwością towarzyszenia Jezusowi w Jego codziennej drodze za sprawą objawień, którymi został obdarowany. Oczami Jezusa to zapis ziemskiego nauczania Chrystusa, opowieści o Jego doczesnym życiu. 

O ich wyjątkowości świadczy perspektywa: to, o czym czytamy, to nie suchy zapis tego, co widział Ames. To historie widziane oczami Jezusa i przez niego opowiedziane. Dzięki temu mamy możliwość jeszcze intensywniej niż dotąd przeniknąć Jego serce, zobaczyć jak wiele w nim miłości do każdego, bez względu na to co ten uczynił, kim jest i w jakiej sytuacji życiowej się znajduje. Jezus leczy serca, dusze i umysły, a my możemy w  tym współuczestniczyć.

Na książkę składa się zapis wydarzeń mających miejsce podczas wędrówki Jezusa do Jerozolimy. Oprócz oczywistych uzdrowień i głoszonego Słowa, jesteśmy świadkami prostej codzienności Nauczyciela i Jego uczniów.

Dzięki autorowi możemy śledzić poczynania Jezusa, stać się realnymi współuczestnikami Jego nauczania, widzieć jak traktował ludzi, jak się zachowywał, jak pocieszał i niósł Boga mimo zmęczenia, jak działał i w jaki sposób powoływał. Zobaczymy znacznie więcej, niż wiedzieliśmy do tej pory, po raz kolejny zachwycimy się sposobem pracy Jezusa. Poznamy Go lepiej i stanie się nam On jeszcze bliższy niż dotąd.

Tuż obok, tuż za rogiem – czeka, by uczynić cud, czeka, by Cię uzdrowić, czeka, byś do Niego podszedł. Jego Miłość jest nieskończona.


Publikacja posiada Imprimatur.

niedziela, 12 czerwca 2016

Sekret Wesaliusza - Jordi Llobregat



Wesaliusz to flamandzki uczony, twórca współczesnej anatomii, którego dzieła po dziś dzień cieszą się ogromnym zainteresowaniem i popularnością. Legenda głosi, że poza oficjalnymi siedmioma księgami Budowy ludzkiego ciała, istnieje jeszcze jedna – ósma – nikomu nieznana, za to kluczowa dla możliwości leczenia wielu przypadłości.

Wokół owej zagadki osnuta została cała fabuła Sekretu Wesaliusza, książki aspirującej do Cienia wiatru. Tym co faktycznie łączy obie publikacje jest gatunek – obie są powieściami przygodowymi z wątkiem historycznym w tle, wokół którego zbudowano główną intrygę. Na tym jednak podobieństwa się kończą – brakuje bowiem zarówno niezwykłej lekkości pióra kojarzonej z Carlosem Ruizem Zafonem, jak i zdolności do realnego przykuwania uwagi czytelnika. Nie wspominam nawet o klimacie miasta, którego tutaj praktycznie nie ma, a który w  Cieniu wiatru był niezapomniany. 

(...)

Jordi Llobregat utkał historię, w której zagadka bardzo płynnie balansuje między przeszłością a latami życia głównych bohaterów, sprawiając, że Wesaliusz staje się jakoby postacią na powrót ożywioną, a jego poczynania niezwykle istotne dla wydarzeń współczesnych bohaterom. Sam dziennik może okazać się czymś cenniejszym niż skłonni jesteśmy - jako czujni czytelnicy - przypuszczać.

(...)


Całość recenzji dostępna tutaj:

sobota, 11 czerwca 2016

Rycerzem być - Zofia Stanecka



Jeśli chcesz, by Twój syn wyrósł na prawdziwego rycerza – koniecznie podsuń mu tę książkę! Zofia Stanecka, która wcześniej podobną książkę skierowała do dziewczynek, teraz uczy chłopców jak ubrać się i zachować w różnych sytuacjach.

Jej rady rozszerzają się na wiele pól codziennej aktywności dziecka. Młody czytelnik zapoznany zostanie zarówno z zasadami rycerskiego funkcjonowania w szkole (odpowiedni ubiór, posiłek i napitek przed wyjściem, obowiązkowość, sumienne wypełnianie obowiązków), jak i podczas meczów (zasady fair play, kulturalne kibicowanie), wycieczek rowerowych (dbanie o współczesnego rumaka, pomoc potrzebującym), na basenie (pokonywanie słabości i strachu przed nieznanym i budzącym grozę, umiejętność proszenia o pomoc, kulturalnego czekania oraz przepuszczania innych, mniej cierpliwych), w kinie (sprzątanie po sobie, nierozmawianie w  czasie seansu, wyłączenie urządzeń elektronicznych, pamięć o innych ludziach na sali), na ślubach i weselach (kulturalne spożywanie posiłku, umiejętne korzystanie z zastawy stołowej, zapraszanie do zabawy innych) oraz u dziadków czy też w szpitalu.

Współczesny rycerz będzie wiedział jak zaopiekować się nowo narodzonym rodzeństwem, czego potrzeba mamie, tacie, jak używać słów proszę, przepraszam, dziękuję. 

Dzięki tej książce opanowanie pewnych strategicznych umiejętności stanie się jeszcze prostsze i przyjemniejsze. Dobra rozrywka, a przy okazji ugruntowanie wiedzy.


Jeśli chcecie zainwestować w dobre wychowanie Waszej pociechy i utrwalić pożądane postawy – koniecznie sięgnijcie.


piątek, 10 czerwca 2016

Rok magicznego myślenia - Joan Didion

W trudnych chwilach –  uczono mnie od dzieciństwa –  czytaj, dowiedz się więcej, opracuj problem, poszukaj w literaturze. Informacja oznacza kontrolę. [1]




Rok magicznego myślenia to jeden z moich większych zawodów ostatnich miesięcy. Tak spory, że z napisaniem czegokolwiek musiałam odczekać dwa miesiące (sic!), by negatywne emocje się ulotniły, a pozostał jedynie względny obiektywizm.

Urzekła mnie okładka. Tak, wiem – nie ocenia się. Nie wstydzę się jednak tego, że piękna oprawa przyciąga mnie w pierwszej kolejności. Jestem wzrokowcem i daję się uwodzić. Czasem trafiam, czasem nie.

Rok magicznego myślenia opowiada historię kobiety, która nagle straciła męża i mniej więcej w  tym samym czasie dotknęła ją niespodziewana i ciężka choroba córki.

Mimo trudnych doświadczeń, postanawia się nie załamywać i myśleć pozytywnie. Na kartach tej książki, będącej jej swoistą quasi-biografią, pokazuje jak przeżywała żałobę, jak samotnie radziła sobie z opieką nad córką i niepewnością towarzyszącą jej każdego dnia. Proces decathexis został tutaj omówiony dosyć szczegółowo – autorka nie broni się przed nazywaniem rzeczy po imieniu, przed odsłanianiem swoich uczuć i cierpienia.

Joan Didion wiele miejsca poświęca (co nieuniknione i całkowicie naturalne) rozważaniom nad nieuchronnością śmierci, zmiennością losu, jego nieprzewidywalnością i niemożnością uchronienia najbliższych przed największymi dramatami. Pokazuje także, że tak naprawdę świat nie daje nam czasu na przepracowanie traum – ledwie zmarł jej mąż, a już musiała opiekować się córką będącą w śpiączce (choć w  rzeczywistości kolejność wydarzeń była nieco inna – najpierw zachorowało ich dziecko, później mężczyzna zmarł, a następnie kobieta już sama musiała doglądać córki w szpitalu, decydując kiedy poinformować ją o odejściu jej taty). Musiała znaleźć w sobie siłę, wyprzeć cierpienie, a żałobę przenieść na dalszy plan. 

Tak naprawdę książka ta mogłaby stanowić przewodnik po życiu szczęśliwym, na przekór przeciwnościom losu. Mogłaby, gdyby za absolutnie konieczną treścią, stał równie dobry warsztat.
 Niestety tak nie jest. Czytając Rok magicznego myślenia, wynudziłam się niemożebnie. Doceniam podjęty trud podzielenia się swoim doświadczeniem, jednak zrobione to zostało tak nieumiejętnie, że na dłużej nie zostało ze mną żadne zdanie z książki, żaden wers, żadne słowo. 

Odniosłam wrażenie, że w  książce jest więcej filozofowania niż zapisu prawdziwych emocji i procesu ich porządkowania. I choć jest to opowieść o wielkim ludzkim dramacie, tego dramatu tak naprawdę się nie odczuwa. Nie potrafiłam współodczuwać tragedii autorki, choć empatię mam rozwiniętą ponadprzeciętnie.



Szkoda.



[1] Joan Didion, Rok magicznego myślenia, Kraków 2016, s. 57-58.

czwartek, 9 czerwca 2016

Gdy pada deszcz. Przejście - Zofia Stanecka; Po co komu mamut - Agnieszka Frączek


Zastanawialiście się kiedyś, po co komu mamut?

No właśnie, nikt się nie zastanawia. Ale co by było, gdyby na Waszej drodze stanął nie kto inny jak miniaturowy uciekinier z naskalnych malowideł?

Nieprawdopodobne? A jednak! Podobna sytuacja miała miejsce nie tak daleko od nas, gdy do pewnego ogrodnika zawitał mały, bezdomny i bezpański mamucik. Skąd się tam wziął? Jak rozwinęła się sytuacja? Jaki los spotkał nasze małe zwierzątko? Ile właściwie ma ono lat? Co lubi jeść? Gdzie lubi spać?

Już dziś koniecznie musicie się tego dowiedzieć! Dzięki wierszowanej bajce z dużymi literami i fantastycznymi ilustracjami, gdyby zdarzyła Wam się podobna sytuacja, doskonale będziecie wiedzieli co robić!

Książeczka równie dobrze nadaje się do czytania z rodzicami, co do czytania samodzielnego – wtedy może być nawet więcej frajdy!:)

Chcecie poznać odpowiedź na tytułowe pytanie? Zapraszam do bajkowego świata Agnieszki Frączek i Joanny Rusinek! Będzie kolorowo!

 

Gdy pada deszcz. Przejście.  

Żadne dziecko nie lubi deszczu. Trzeba wówczas siedzieć w domu i smętnie oczekiwać końca ulewy. Robi się ciemno, humor się pogarsza, wszyscy wokół stają się ociężali i senni. Nuda.

A co gdyby deszcz mógł wreszcie przestać kojarzyć się z  monotonią, a stał się szansą na najlepszą przygodę Twojego życia? Zofia Stanecka ma na to receptę.

W jeden z kolejnych nużących deszczowych wieczorów, Gaja jest świadkiem jak pewna staruszka, chwytając za brązowy kamień, całkowicie się zmienia. Mało tego! Jest nie tylko świadkiem, ale też współuczestniczką fantastycznej przygody, do której drzwi otworzyło nie co innego, jak tylko deszcz i przypadkowe wyglądanie przez okno, po którym spływały jego strugi. Od tej pory deszcz nie był już najgorszą opcją, lecz stał się wyczekiwany, pożądany i uwielbiany.

Dlaczego? Cśśś. Nie mogę zdradzić. Mogę Was jedynie zaprosić do tej niesłychanej krainy, którą przecudnie wyobraźnią namalowała Stanecka, a zilustrowała Aleksandra Krzanowska.

Po co komu mamut? i Gdy pada deszcz. Przejście to kolejne opowieści wchodzące w cykl Poczytaj ze mną mającego na celu zaznajomić najmłodszych czytelników z najważniejszymi gatunkami literackimi: kryminałem, bajką, fantasy, reportażem, opowieścią humorystyczną, baśni i powieścią przygodową. W  przygotowaniu kolejne tomy, otwierające na następne gatunki.



środa, 8 czerwca 2016

Promyczek - Kim Holden



Kate Sedgwick to najbardziej pogodna osoba jaką udało mi się spotkać na kartach literatury. Gdy ktoś ją zrani – martwi się jego stanem, nie sobą. Gdy ktoś na nią nakrzyczy – uspokaja go. Nie chowa urazy, nie unosi się, zaciekle broni swoich przyjaciół, jest lojalna do szpiku kości i żyje intensywnie, nie marnując czasu na smutki, troski, złość czy zwady.  Dla wszystkich ma otwarte serce, podnosi na duchu, pomaga, wspiera, obdarza szerokim uśmiechem.

Nikt, oprócz jej najbliższego przyjaciela nie wie jednak, jak wielki ciężar niesie na swoich barkach.

Gus był z nią od zawsze. Od najmłodszych lat spędzali razem każdą wolną chwilę, wspierali się, kibicowali sobie i cieszyli się ze swoich sukcesów. Także w obliczu tragedii zawsze stali ramię w ramię. Po bolesnych doświadczeniach jakie stały się udziałem Kate, Gus jeszcze silniej się do niej zbliżył. Stał się depozytariuszem jej wspomnień, cierpienia i smutku. Nigdy nie przestał jej kochać i podziwiać, od zawsze mieniąc dziewczynę Promyczkiem, bowiem Kate, pomimo wszelkich bolesnych doświadczeń, emanowała większą pogodą ducha niż gros spotykanych przez nią ludzi, wnosząc jednocześnie radość wszędzie tam, gdzie jej brakowało. Wiedziała jak cenne jest życie i czerpała z  niego garściami. Jedyne w nie potrafiła uwierzyć, to romantyczna miłość.

Gdy wyjeżdża z San Diego na studia, po raz pierwszy musi poradzić sobie całkiem sama. Gus jest dostępny pod telefonem, jednak właśnie nagrywa debiutancką płytę swojego zespołu i co najważniejsze – nie ma go na miejscu. Studia w Grant, w  Minnesocie to wielki skok dziewczyny na głęboką wodę.

Niemalże zaraz po przyjeździe poznaje Kellera – podobnie jak ona uzależnionego od kofeiny chłopaka oraz Claytona i Pete’a – sąsiadów z pokoju obok.

Nowe znajomości wstrząsną jej życiem na nowo, pokazując, że miłość naprawdę istnieje i nawet jeśli mamy wiele do stracenia i niewiele do ofiarowania – warto kochać.

Promyczek to opowieść o tym, jak mimo ogromnych przeciwności losu i cierpienia wciąż być osobą radosną i swoją pogodą ducha zarażać innych. O tym, jak wielkim darem jest z dar siebie, chociażby się wiedziało, że to ofiara na krótki czas.

Jeśli przygniata Was ciężar życiowych doświadczeń – poznajcie Kate zwaną Promyczkiem i zaczerpnijcie z jej pokładów optymizmu i wiary w ludzi. Uzbrójcie się jednak w zastępy chusteczek, bowiem ta historia może Was rozbić i pozostawić w stanie wewnętrznego rozpadu jeszcze na długo.

Poruszy nawet najtwardsze serca. Historia, którą zapamiętacie na długo.  I mimo że jak dla mnie – emocji było znacznie mniej niż się spodziewałam, poznanie Kate było prawdziwym zaszczytem i przyjemnością, a jej postawa w mig ustawiła mnie do pionu. Wielki szacunek dla Kim Holden za stworzenie tak dobrej postaci, za jej przykład życia i świadectwo przyjaźni oraz miłości – takich relacji można głównym bohaterom zazdrościć. 

Promyczek udowadnia, że dobro przyciąga dobro, a bezwarunkowa miłość jest nie tylko możliwa, ile realna! Wystarczy, że będziemy jej pragnęli (a przecież każdy od najmłodszych lat niczego nie pragnie bardziej!) i okazując innym cierpliwość skupimy się na tym co naprawdę istotne, a nie błahe – a nasze życie będzie piękne mimo upadków, z których dzięki silnym ramionom bliskim z  łatwością będziemy umieli się podnieść, by znów z  uniesionym czołem i uśmiechem na ustach iść przez życie.

Po tej lekturze – paradoksalnie – Wasze troski i zmartwienia pójdą w niepamięć. I za ten przekaz cenię tę książkę najbardziej.

Polecam! 




Książkę w korzystnej cenie kupisz na;


poniedziałek, 6 czerwca 2016

Piwnice. Zagadki spod podłogi



Książka, którą mam przed sobą, to zestaw jedenastu wierszyków poświęconych tajemnicom blokowych piwnic – które to odsłonięte zostają zarówno przez treść, jak i sugestywne ilustracje, obrazujące co kryje dane pomieszczenie.

Statuetka Oskara, maski przywiezione z dalekich podróży, sztalugi, trupy owadów, młotki, gwoździe, narty, butle gazowe, słoiki – podziemia mogą kryć prawdziwe skarby!

Piwnice to kapitalna książeczka dla najmłodszych, mogąca zarówno wyćwiczyć zdolność tworzenia rymów pasujących do reszty opowieści, jak i kształtująca zdolność odgadywania o co w danej historyjce chodzi i jaka postać jest poszukiwana. A to wszystko nie bez udziału pamięci krótkotrwałej.




Przy okazji to doskonała okazja do bogacenia słownictwa dziecka – zarówno czynnego jak i biernego – w  każdym z wierszyków pojawiają się trudne słówka, których znaczenie zostało wyjaśnione z boku, dzięki czemu młody czytelnik bez problemu zrozumie o czym czyta, poznając przy okazji nowe wyrazy, dotąd prawdopodobnie nieznane, bo najczęściej specjalistyczne.

Piwnice  to detektywistyczna zabawa w poszukiwaniu właściciela danego pomieszczenia, wyostrzająca zmysły, zmuszająca do skupienia i utrzymywania uwagi na najwyższym poziomie, a przy tym wszystkim kapitalna rozrywka, którą można wykorzystać zarówno w domu, jak i w środowisku szkolnym czy tez przedszkolnym.

Przetestowana na drugoklasistach w murach podstawówki, którym to sprawiła ogromną frajdę. Czy może być lepsza rekomendacja? Wszak nauka przez zabawę to najłatwiejszy sposób na chłonięcie wiedzy.

Polecam!








niedziela, 5 czerwca 2016

Zakonnice odchodzą po cichu - Marta Abramowicz




Jako że żyję blisko Kościoła, zakonnice od zawsze były obecne w moim życiu. Największy kontakt miałam z nimi podczas jednych z wakacyjnych rekolekcji, kiedy to właściwie dzień w  dzień odwiedzaliśmy jakieś zgromadzenie zakonne, często żeńskie. Przyjmujące nas wówczas siostry każdorazowo wydawały mi się pogodne, serdeczne, spokojne i… szczęśliwe.  Okazuje się jednak, że nie zawsze tak jest, a wiele uśmiechów niewiele ma wspólnego z  rzeczywistością. I nie jest to bynajmniej kwestia błędnego rozeznania powołania, lecz tego, jak ów głos serca i sumienia zostaje miażdżony w  zgromadzeniach.

Po lekturze tej książki – zupełnie inaczej patrzę na zakonnice, szczególnie zaś na matki przełożone, nawet jeśli nie tego chciałam i nawet jeśli nie każda powiela schematy opisane w tejże.

Marta Abramowicz podzieliła swą publikację na dwie części. Pierwsza z nich zawiera świadectwa i zwierzenia byłych sióstr zakonnych, które wciąć z lękiem wypowiadały się na temat życia w zakonie. Druga zaś, to relacje ludzi – między innymi zakonników – o tym co dzieje się w zakonach żeńskich, jak różnią się one od męskich i dlaczego tak trudno coś w tej kwestii zmienić. Nie braknie także podejmowania prób wydobycia szczerego wyznania z  matek przełożonych.

Wszystko to, co znajdziemy na kartach tej książki, to wiadomości pozyskane z wielkim trudem. O pewnych sprawach się nie mówi, nieprzyjemne kwestie się zapomina, zbywa milczeniem, udaje się, że ich nie ma i nigdy nie było.

Gdy zakonnik lub ksiądz odkrywa, że nie było to jego powołanie i odchodzi – trąbi cały świat. Media, parafianie, znajomi, rodzina, pani Kowalska i pan Nowak. Wiedzą wszyscy. A odejście nie zawsze następuje ze względu na jakieś kontrowersje czy też skandal. Najczęściej wynika z pragnienia życia w zgodzie z sobą samym i rzeczywistym głosem serca. Gdy natomiast zakon opuści – dobrowolnie lub pod przymusem – zakonnica, niewielu ludzi ma w ogóle tego świadomość, a jeśli już – patrzą na nią z pogardą lub co najmniej małą życzliwością, bo przecież cóż takiego mogła uczynić, że już jej nie chcą nawet w klasztorze. A sama kobieta nic lub niewiele mówi o minionym czasie.

Możecie zatem wyobrazić sobie jak wielkie przeszkody pokonała Abramowicz, by zebrać jakikolwiek materiał do swojej książki. Niewiele byłych zakonnic chciało się wypowiedzieć, ze strony większości spotkała ją odmowa. Te zaś, które się zgodziły, nie miały do powiedzenia nic pozytywnego.

Sposób traktowania zakonnic w opisywanych klasztorach jeży włos na głowie. Matki przełożone, świętsze od świętych, mają ostatnie zdanie we wszystkim. I choćby ich polecenia były absurdalne – najważniejsze jest posłuszeństwo i każde należy bezwzględnie wykonać, nie zważając na swoją kruchą i wciąż wyniszczaną psychikę.

Podczas lektur w mojej głowie wciąż kołatały się myśli: jak to możliwe, że nie istnieją żaden grupy wsparcia dla byłych sióstr zakonnych? Dlaczego każda próba radzenia sobie z  życiem w zakonie, każda porada psychologa traktowana jest jako zdrada? Jak to możliwe, że tak wiele z nich faktycznie wytrzymuje i gdzie w  tym wszystkim miłosierdzie? Czy Bóg chciałby, żeby posłuszeństwo średniowiecznym regułom przedkładać nad dobro ludzkie?

Polecam lekturze i refleksji.


sobota, 4 czerwca 2016

Biała Rika - Magdalena Parys



Jeśli wydaje Wam się, że znacie Magdalenę Parys – jesteście w błędzie.

Oto autorka, którą dotąd mieliśmy okazję poznać jako twórczynię kryminałów, kieruje swój wzrok ku polsko-niemieckiej rodzinie, by w niebanalny sposób opisać jej losy.

Dagmara to dorastająca dziewczyna, która pragnie poznać przeszłość swojej rodziny – narysować drzewo genealogiczne, usłyszeć o losach kolejnych jej członków, dowiedzieć się tego, co stanowi jej rodowód i co chociażby niebezpośrednio ukształtowało jej młode życie.

Podczas odkrywania kolejnych kart przeszłości, dociera do bolesnych i długo skrywanych wspomnień, szczególnie tych, dotyczących jej przyszywanej babci – Ruth, zwanej Riką. Białą Riką.
Owa kobieta, córka Maximiliana Korna, właściciela cegielni, bliźniacza siostra Gerdy, zakochała się bez pamięci w Karolu – Polaku wywiezionym do Niemiec na przymusowe roboty. Podobnym uczuciem pałała do niego jej siostra. Obie kobiety różnił jeden pieprzyk, ot. Nikt do końca nie wie, kogo naprawdę kochał Karol. Los chciał, że w 1945 roku to Rika uciekła z  rodzinnego Hamburga ze swoim ukochanym. Podczas powrotu starała się nic nie mówić, by nie zdradzić swojego pochodzenia wśród wracających z nimi Polaków. Po wojnie osiedliła się wraz z mężem w poniemieckim Szczecinie, by w nim na nowo zbudować szczęśliwe życie. Jako babcia była niedostępna – Dagmara odbierała ją jako staruszkę, mimo że miała dopiero 57 lat. Postarzały ją białe jak śnieg włosy i minione cierpienie wypisane na twarzy.

Książka ta jest o tyle wyjątkowa, że pomimo wielu postaci, wydarzeń i historii fikcyjnych, zawiera w sobie ziarno bolesnej prawdy, związanej z samą autorką. Nie wiemy co i na ile nią jest, a gdzie do całości wkradła się odautorska wyobraźnia i korzystanie z opowieści zasłyszanych. Nie jest to istotne.

Intrygująca to opowieść, pełna niewypowiedzianego żalu, nieuładzona przez redakcję, rozliczająca się z przeszłością, a przy tym z wieloma puszczonymi do czytelnika oczkami, spisana niby na brudno, niby jeszcze nie gotowa, nie do druku, niepewna ostatecznego kształtu. To między innymi nietypowa forma, pełna wtrętów rodziny i redaktorki, czyni z niej powieść wyjątkową, bo wciąż uaktualnianą, wciąż pisaną.

Biała Rika zdaje się krzyczeć o tym, że warto szukać, warto grzebać w rodzinnych historiach, trzeba to robić, by istotne fakty nie zostały zawłaszczone przez bezwzględną niepamięć. 


I choćby to miała być jedyna lekcja, jaką wyciągniemy z  lektury – warto!

piątek, 3 czerwca 2016

Góra Tajget - Anna Dziewit-Meller




Górny Śląsk.

Sebastianowi właśnie urodziło się dziecko, o które wciąż się lęka. Nie ma świadomości, że pracuje w aptece mieszczącej się w budynku, w którym niegdyś oficjalnie leczono ciężko chore dzieci. Prawdą było jednak to, że owe miejsce stanowiło centrum eksperymentalne, będące częścią akcji T4 wymierzonej między innymi właśnie w  najmłodszych.

Gdy mężczyzna pierwszy raz słyszy o ponad dwustu niewinnie zmarłych ofiarach, nie dowierza. To jego niedowierzanie jest źródłem narracji, która przenosi nas do czasów, kiedy to w obronie chorych nie stawał nikt, a Niemcy mogli robić co chcieli.

Jedną z bohaterek jest Zefka, wracająca na Śląsk po dwu latach robót w Niemczech. Wracać wcale nie chciała, bowiem przez miniony czas dostała więcej miłości niż kiedykolwiek dotąd. Jej opowieść jeży włos na głowie.

Inną postacią kobiecą jest prof. Luben, lata temu prowadząca eksperymenty na dzieciach, odpowiedzialna za śmierć wielu z nich. Nie czuje się winna, choć oczywiście nie opuszcza jej strach przed karą.

Wystarczą te dwie historie, by ugrzęznąć w bolesnej przeszłości, być świadkiem dramatycznych wydarzeń opisanych językiem rozedrganym od emocji.

Mimo że rzecz dzieje się na Śląsku, gdzie ludzie są hardzi i twardzi, a ich życiowe doświadczenia nigdy ich nie oszczędzają, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że opisywane wydarzenia mogły złamać najsilniejszych i każdy chce o nich zapomnieć, choć zapomnieć się nie da i nie można, by błędów historii nie powielać.

Góra Tajget poruszyła mnie o wiele bardziej niż często z nią zestawiani Wybrańcy. To co tam było odarte z emocji i przekazane jako suchy fakt, tutaj od emocji wręcz kipi. Choć powieść nie ma dużych gabarytów, jej lekturę musiałam dozować i przerywać. Mnoży się w niej od nad wyraz sugestywnych opisów, z  których najbardziej wrył mi się w pamięć ten po zbiorowym gwałcie na jednej z bohaterek, który pozwolę sobie przytoczyć w całości jako największą zachętę:

Komórka jajowa, już dojrzała i gotowa na przyjęcie słynnego daru życia, jest oszołomiona ilością materiały genetycznego z  odległego wschodu. Na co się tu zdecydować – zabójca kobiet w ciąży, gwałciciel dzieci, masowy morderca, a może po prostu ten zwykły żołnierz z  Ukrainy, gnany zemstą za dziecko zabite przez Einsatzgruppen? Taki wybór, tyle możliwości!
[1]

Przejmująca, mocna lektura, która na długi czas wyryje Wam się w pamięci.

Szczerze polecam.



Książkę w dobrej cenie kupisz na:





[1] Anna Dziewit-Meller, Góra Tajget, Warszawa 2016, s. 160.

czwartek, 2 czerwca 2016

Miłość i kłamstwa - Cecelia Ahern




O tym, że Cecelia Ahern jest moją ukochaną pisarką wie już cały świat i nikogo przekonywać nie muszę. Moja wielka sympatia to autorki zrodziła się za sprawą jej powieści z pierwszego etapu twórczości – kiedy wydarzeniom codziennym towarzyszyła ukryta magia, historie zawsze miały słodko-gorzki finał i niemalże z całą pewnością można było powiedzieć, że zestawem obowiązkowym do czytania (oprócz książki i dobrej herbaty / kawy) będzie solidna paczka chusteczek.

Od tamtego czasu Ahern przeszła długą drogę pisarską, a jej twórczość ewoluowała. Dziś mogę jedynie z rozrzewnieniem wspominać tamte powieści, bowiem cała magia w  nich zaklęta bezpowrotnie zniknęła – w  jej miejsce pojawiło się twarde stąpanie po ziemi i ugruntowanie akcji w świecie rzeczywistym. Wątki obyczajowe i same pomysły na snute historie wciąż są jednak doskonałe, zatem po każdą kolejną powieść pisarki sięgam ochoczo i bezzwłocznie.

Pomysł na Miłość i kłamstwa poznałam rok temu z ust samej autorki, jednak jego realizację stworzyłam sobie w  głowie całkowicie inną od tego, co dostałam.

Oto Sabrina Boggs podczas porządkowania rzeczy swojego ojca, natrafia na tajemniczą i niezwykle cenną kolekcję, o której istnieniu nie miała pojęcia. Okazuje się, że jej tata był kolekcjonerem i jednym z najlepszych graczy w kulki o jakim słyszała okolica.

Jak więc doszło do tego, że najbliżsi nie mieli pojęcia o jego pasji? Kobieta postanawia dociec prawdy i poznać prawdziwą twarz ojca, którego, jak się okazuje, zupełnie nie znała. Bohaterka działa z tym większą determinacją, gdy dowiaduje się, że najcenniejsze okazy z kolekcji bezpowrotnie zniknęły. Próbuje dowiedzieć się kto stoi za kradzieżą i co tak naprawdę łączyło go z  jej ojcem.
Podczas swoich poszukiwań poznaje dzieciństwo Fergusa, docieka źródła jego zainteresowania i dowiaduje się co przyczyniło się do tego, że marmurki stały się miłością jego życia. Miłością i największym kłamstwem. Pają i obsesją.

Ahern stworzyła powieść, w której oddaje hołd nie tylko pasjom i pragnieniom (oczywiście, gdy nie przesłaniają one reszty życia), ale także sile rodzinnej miłości. Pokazuje jak wielką moc mogą mieć zainteresowania, na które przekierujemy całą życiową energię i którym podporządkujemy wszystko. Autorka pokazuje zarówno moc twórczą, jak i destruktywną zamiłowań. Tak naprawdę książka ta to oddanie głosu samemu Fergusowi – to on wysuwa się na pierwszy plan, on staje się głównym bohaterem, on opowiada o swoim życiu, on staje się przykładem tego, co pasja może zrobić z człowiekiem i jak mocno można się w niej zatracić.

Powieść ta nie zdeklasyfikowała ona innych publikacji autorki stojących na moim osobistym podium, jest jednak dobrym uzupełnieniem kolekcji (sic!)
Akcja płynie w niej dość sennie, monotonnie, nie ma co liczyć na nagłe zwroty akcji czy kaskadę emocji.

Polecam ją wiernym fanom pisarki, reszcie – szczególnie tym, którzy jej twórczości jeszcze nie znają – radzę zacząć od innej jej powieści. Ta może Was znużyć, a byłaby to niepowetowana strata.


***


A wiecie, że rok temu spędziło się moje największe marzenie i miałam możliwość zjeść z  Cecelią Ahern śniadanie? To dopiero była magia! Jeśli jesteście ciekawi jak było, zapraszam na relację – klik. 



Recenzje innych książek Ahern na blogu:






środa, 1 czerwca 2016

Przeznaczeni - Katarzyna Grochola



Przeznaczeni to książka, jakiej się po Grocholi nie spodziewałam.

Wielowątkowa, zaskakująca, dopracowana w najmniejszym stopniu. Każdy detal zdaje się pasować idealnie, niczym puzzel w układance składającej się z dziesięciu tysięcy elementów.

Choć do tej pory nie byłam ani wielką fanką Grocholi, ani jej wierną czytelniczką (Bogiem a prawdą nie spostrzegłam nawet, że milczała od 4 lat), lektura Przeznaczonych ostatecznie przekonała mnie, że mam do czynienia z autorką dojrzewającą i kapitalnie rozwijającą swój warsztat pisarski, a nie tylko twórczynią lekkich babskich czytadeł, o których istnieniu wiem głownie za sprawą ekranizacji.

Początkowo powieść wydaje się chaotyczna, bowiem wprowadzona zostaje do niej piątka równie ważnych bohaterów – zdawałoby się kompletnie ze sobą niepowiązanych – których nitki losu prędzej czy później się ze sobą splączą. Mnogość wątków, a także wielka różnorodność bohaterów, pozwoliła pisarce nie tylko wykazać się twórczo, ale także wpłynęła na sposób odbioru całości przez czytelnika: niemalże pewne wydaje się, że każdy znajdzie w powieści ulubioną postać, tę, dla której będzie chciał czytać więcej i więcej. Wybierać może zarówno spośród mężczyzn, jak i kobiet. W Przeznaczonych poznajemy bowiem Gabrysię, Olin, Mateusza, Kubę oraz Jerry’ego.

Olin, to pisarka, od 20 lat trwająca w związku z żonatym mężczyzną. Jerry to skłonny do uzależnień (dziś hazardzista, kiedyś alkoholik), który próbuje wciągnąć w swoje szemrane interesy Kubę poznanego na spotkaniu grupy AA. Jego upadkowi moralnemu przygląda się Gabrysia – młoda krupierka, próbująca mimo ciężkiej pracy stworzyć związek z  Mateuszem, niemająca jednak pewności czy ma on jakąkolwiek przyszłość.

Poza wątkami obyczajowymi ogromną wartość książki stanowi wprowadzenie do niej tematyki uzależnień – szczególnie od wspomnianego hazardu, który to mechanizm został zaprezentowany niejako od kuchni: oczami młodej krupierki, która widząc jak nisko można upaść, zupełnie inaczej spogląda na bogaczy mijanych za dnia na ulicy. Istotny jest również temat znienawidzonej pracy, której trzymamy się jedynie po to, by mieć za co żyć.

Bardzo zaskoczył mnie finał powieści – nie spodziewałam się, że autorka tak zawróci akcję, nie miałam nawet świadomości, że część bohaterów nie jest prawdziwa. Tak bardzo chłonęłam akcję, że przeoczyłam sygnały (jeśli takowe były) wysyłane przez twórczynię między wersami. Cieszę się z tego bardzo, bo z  całą pewnością sprawi to, że lekturę zapamiętam na dłużej.

Zaskoczyło mnie również samo wydanie książki – okładka nie wrzeszczy wyeksponowanym nazwiskiem autorki, jest wręcz wyciszona – nie wyróżnia się spośród innych publikacji, których kolory najczęściej są bardzo intensywne. Tutaj jest delikatnie do tego stopnia, że powieść gubi się pośród innych, a mimo to sprzedaje się doskonale. 

To jest właśnie siła nazwiska i przykłada na to, że wydanie może być skromne, a powieść i tak trafi na listy bestsellerów.


Polecam: szczerze i każdemu. 

***

Recenzja innej książki Grocholi: