Rok magicznego
myślenia to jeden z moich większych zawodów ostatnich miesięcy. Tak spory,
że z napisaniem czegokolwiek musiałam odczekać dwa miesiące (sic!), by
negatywne emocje się ulotniły, a pozostał jedynie względny obiektywizm.
Urzekła mnie okładka. Tak, wiem – nie ocenia się. Nie
wstydzę się jednak tego, że piękna oprawa przyciąga mnie w pierwszej
kolejności. Jestem wzrokowcem i daję się uwodzić. Czasem trafiam, czasem nie.
Rok magicznego
myślenia opowiada historię kobiety, która nagle straciła męża i mniej
więcej w tym samym czasie dotknęła ją niespodziewana i ciężka choroba
córki.
Mimo trudnych doświadczeń, postanawia się nie załamywać i
myśleć pozytywnie. Na kartach tej książki, będącej jej swoistą quasi-biografią,
pokazuje jak przeżywała żałobę, jak samotnie radziła sobie z opieką nad
córką i niepewnością towarzyszącą jej każdego dnia. Proces decathexis został tutaj
omówiony dosyć szczegółowo – autorka nie broni się przed nazywaniem rzeczy po
imieniu, przed odsłanianiem swoich uczuć i cierpienia.
Joan Didion wiele miejsca poświęca
(co nieuniknione i całkowicie naturalne) rozważaniom nad nieuchronnością
śmierci, zmiennością losu, jego nieprzewidywalnością i niemożnością uchronienia
najbliższych przed największymi dramatami. Pokazuje także, że tak naprawdę
świat nie daje nam czasu na przepracowanie traum – ledwie zmarł jej mąż, a już
musiała opiekować się córką będącą w śpiączce (choć w rzeczywistości
kolejność wydarzeń była nieco inna – najpierw zachorowało ich dziecko, później
mężczyzna zmarł, a następnie kobieta już sama musiała doglądać córki w szpitalu,
decydując kiedy poinformować ją o odejściu jej taty). Musiała znaleźć w sobie
siłę, wyprzeć cierpienie, a żałobę przenieść na dalszy plan.
Tak
naprawdę książka ta mogłaby stanowić przewodnik po życiu szczęśliwym, na
przekór przeciwnościom losu. Mogłaby, gdyby za absolutnie konieczną treścią, stał równie dobry warsztat.
Niestety tak nie jest. Czytając Rok magicznego myślenia, wynudziłam się niemożebnie. Doceniam podjęty
trud podzielenia się swoim doświadczeniem, jednak zrobione to zostało tak
nieumiejętnie, że na dłużej nie zostało ze mną żadne zdanie z książki,
żaden wers, żadne słowo.
Odniosłam wrażenie, że w książce jest więcej filozofowania niż zapisu
prawdziwych emocji i procesu ich porządkowania. I choć jest to opowieść o
wielkim ludzkim dramacie, tego dramatu tak naprawdę się nie odczuwa. Nie potrafiłam współodczuwać tragedii autorki, choć empatię mam rozwiniętą ponadprzeciętnie.
Szkoda.
[1] Joan Didion, Rok magicznego myślenia, Kraków 2016, s. 57-58.
blog, choroba, Joan Didion, opinia, recenzja, Rok magicznego myślenia, śmierć, śpiączka, trauma, Wydawnictwo Znak, żałoba
Myślę, że to żaden powód do wstydu, że ocenia się po okładce. Ja robię tak samo, bo taki mam nawyk, bo lubię, jak coś jest ładne i estetyczne, bo podoba mi się, gdy książka ładnie wygląda na półce. Ta okładka rzeczywiście przyciąga wzrok, ale szkoda, że nie idzie w parze z treścią. Chyba nikt nie lubi się nudzić podczas czytania...
OdpowiedzUsuńO nie, nie. Będę omijać szerokim łukiem, bo na pewno nie spodoba mi się.
OdpowiedzUsuńWielu osobom się podobało, ja jednak się do nich nie zaliczam :)
OdpowiedzUsuńOtóż to! Piękne wydania są po coś - mają przyciągnąć uwagę, by książka nie zgubiła się w morzu innych. Tutaj jednak faktycznie na okładce się skończyło... Pozdrawiam!:)
OdpowiedzUsuń