Jako że żyję blisko Kościoła,
zakonnice od zawsze były obecne w moim życiu. Największy kontakt miałam z nimi
podczas jednych z wakacyjnych rekolekcji, kiedy to właściwie dzień w dzień
odwiedzaliśmy jakieś zgromadzenie zakonne, często żeńskie. Przyjmujące nas
wówczas siostry każdorazowo wydawały mi się pogodne, serdeczne, spokojne i… szczęśliwe.
Okazuje się jednak, że nie zawsze tak
jest, a wiele uśmiechów niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. I nie
jest to bynajmniej kwestia błędnego rozeznania powołania, lecz tego, jak ów
głos serca i sumienia zostaje miażdżony w zgromadzeniach.
Po lekturze tej książki –
zupełnie inaczej patrzę na zakonnice, szczególnie zaś na matki przełożone,
nawet jeśli nie tego chciałam i nawet jeśli nie każda powiela schematy opisane w tejże.
Marta Abramowicz podzieliła swą
publikację na dwie części. Pierwsza z nich zawiera świadectwa i zwierzenia
byłych sióstr zakonnych, które wciąć z lękiem wypowiadały się na temat
życia w zakonie. Druga zaś, to relacje ludzi – między innymi zakonników –
o tym co dzieje się w zakonach żeńskich, jak różnią się one od męskich i
dlaczego tak trudno coś w tej kwestii zmienić. Nie braknie także
podejmowania prób wydobycia szczerego wyznania z matek przełożonych.
Wszystko to, co znajdziemy na kartach tej książki, to
wiadomości pozyskane z wielkim trudem. O pewnych sprawach się nie mówi,
nieprzyjemne kwestie się zapomina, zbywa milczeniem, udaje się, że ich nie ma i
nigdy nie było.
Gdy zakonnik lub ksiądz odkrywa, że nie było to jego
powołanie i odchodzi – trąbi cały świat. Media, parafianie, znajomi, rodzina,
pani Kowalska i pan Nowak. Wiedzą wszyscy. A odejście nie zawsze następuje ze
względu na jakieś kontrowersje czy też skandal. Najczęściej wynika z pragnienia
życia w zgodzie z sobą samym i rzeczywistym głosem serca. Gdy
natomiast zakon opuści – dobrowolnie lub pod przymusem – zakonnica, niewielu
ludzi ma w ogóle tego świadomość, a jeśli już – patrzą na nią z pogardą
lub co najmniej małą życzliwością, bo przecież cóż takiego mogła uczynić, że już jej nie chcą nawet w klasztorze. A sama kobieta nic lub niewiele mówi o
minionym czasie.
Możecie zatem wyobrazić sobie jak wielkie przeszkody
pokonała Abramowicz, by zebrać jakikolwiek materiał do swojej książki. Niewiele
byłych zakonnic chciało się wypowiedzieć, ze strony większości spotkała ją
odmowa. Te zaś, które się zgodziły, nie miały do powiedzenia nic pozytywnego.
Sposób traktowania zakonnic w opisywanych klasztorach jeży włos na
głowie. Matki przełożone, świętsze od świętych, mają ostatnie zdanie we
wszystkim. I choćby ich polecenia były absurdalne – najważniejsze jest
posłuszeństwo i każde należy bezwzględnie wykonać, nie zważając na swoją kruchą
i wciąż wyniszczaną psychikę.
Podczas lektur w mojej głowie wciąż kołatały się myśli:
jak to możliwe, że nie istnieją żaden grupy wsparcia dla byłych sióstr
zakonnych? Dlaczego każda próba radzenia sobie z życiem w zakonie, każda
porada psychologa traktowana jest jako zdrada? Jak to możliwe, że tak wiele z nich
faktycznie wytrzymuje i gdzie w tym wszystkim miłosierdzie? Czy Bóg
chciałby, żeby posłuszeństwo średniowiecznym regułom przedkładać nad dobro
ludzkie?
Polecam lekturze i refleksji.
blog książkowy, byłe zakonnice, Krytyka Polityczna, książka, Marta Abramowicz, opinia o książce, recenzja książki, zakonnice, Zakonnice odchodzą po cichu, zakony żeńskie, życie zakonne
Uwielbiam książki poruszające kontrowersyjne tematy, a jeśli jest to literatura faktu, to już jestem kupiona doszczętnie. "Zakonnice odchodzą po cichu" znajduje się na mojej liście "must read".
OdpowiedzUsuńNo powiem Ci, że chętnie przeczytałabym tę książkę! Takie kontrowersje należy nagłaśniać, zawsze są zamiatane pod dywan, a warto o nich wiedzieć.
OdpowiedzUsuńMam w planach od jakiegoś czasu
OdpowiedzUsuńCzytałam Twoją recenzję i myślałam "To przypomina średniowiecze"... słyszałam o tej książce już bardzo dużo. Ciekawi mnie ukazany w niej problem. Problem o którym może dzięki tej publikacji stanie się głośniej... Bo do dyskryminacji dochodzi - bez wątpienia.
OdpowiedzUsuńAż jestem ciekawa czego mogę się dowiedzieć. Kontrowersyjny temat... Do kolejki proszę!
OdpowiedzUsuńOdłożone;)
OdpowiedzUsuńI dokładnie tak jest! Reguły są ze średniowiecza, a opisane siostry przełożone zachowują się jakby zatrzymały się w czasie. Nic się nie posunęło do przodu, żadnego rozwoju, żadnego korzystania z dobrodziejstw współczesności, tylko twarde zasady ciemnych wieków.
OdpowiedzUsuńMyślę, że mimo wszystko głośniej nie będzie - publikacja miała dużą reklamę, mnóstwo osób ją kupuje, a mimo to... media milczą. Nic się nie dzieje. Nie ma skandali, afer, nie ma nawet publicznego omówienia kwestii. Bo mówić nie chce nikt.
Świetnie!
OdpowiedzUsuńOtóż to! Nagłaśniać i o nich czytać.
OdpowiedzUsuńI bardzo słusznie!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wiele książek różnego gatunku ale dawno nic mnie tak nie ruszyło jak ta książka. Czytając ją zastanawiałam się czy aby napewno fabuła jest osadzona w obecnych realiach? Że takie rzeczy się jeszcze dzieją? Historię tak upadląjące i tak upokarzające że aż wstyd i mantra Wola Boga byleś była posłuszna, bez swojego zdania. Nigdy nie sądziłam,że przeczytam że przyjaźń i rozmowy z konkretną osobą są grzechem i izolacją. Bardzo kontrowersyjne porównanie zakonów żeńskich i męskich niczym piekło i niebo w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wywołuje bardzo dużo emocji.
OdpowiedzUsuńNiestety częściej mówi się o tej książce niż o sytuacji, którą przedstawia.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa okładka. Z tak oryginalną jeszcze chyba nigdy się nie spotkałam.
OdpowiedzUsuńTo prawda. A szkoda...
OdpowiedzUsuńPrawda? Bardzo przyciąga wzrok, co robi książce dobry PR ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie. Aż ciary przechodzą, że wciąż dzieją się takie rzeczy i w żaden sposób nie można tego zmienić.
OdpowiedzUsuńI dobija mnie, że te kobiety, które z zakony wyszły w żaden sposób nie szukają wsparcia, nie zrzeszają się i nie próbują razem szukać rozwiązań...