Czarna wołga Macieja Żurawskiego, to kryminał osadzony w latach
osiemdziesiątych, we Wrocławiu. Realia PRL-u, połączone z charakterystycznym
światkiem milicji i układów oraz układzików nadają książce specyficznego
kolorytu, czyniąc z niej nie tyle kryminał retro, ile kryminał milicyjny właśnie.
Gdy Wrocławiem wstrząsa seria
brutalnych zabójstw, ewidentne z podtekstem seksualnym, których ofiarą
padają okaleczeni i pozbawieni członków mężczyźni, sprawą zajmuje się kapitan
Kazimierz Zgrobel. Postać posiada wszystkie specyficzne dla gatunku cechy: nie
układa mu się z żoną, pocieszenia szuka w ramionach prostytutek,
smutki zatapia w pracy i wódce.
Na domiar złego morderca wciąż mu
się wymyka, pozostawiając za sobą kolejne ofiary. Trop prowadzi szlakiem
miejskich spelunek, gdzie kapitan dodatkowo narażony jest na pokusy, których
nie potrafi odeprzeć – zarówno alkoholu, jak i miejscowych pań do towarzystwa.
Ich wdzięki działają na niego kojąco, pozwalając choć na moment zapomnieć o
frustracji i przygnębieniu.
Czarna wołga to krótka powieść, a może raczej – rozbudowane opowiadanie,
w którym poza dociekaniem prawdy o sprawcy, milicjant usiłuje uporządkować własne życie
osobiste, szczególnie zaś relacje z żoną. W oparach alkoholu stara
się ustalić kto i czemu zabija i jaki związek z tym wszystkim ma
Agnieszka.
Atmosfera opowieści jest
przytłaczająca – całość jest brutalna, brudna, wyuzdana, spocona i spowita dymem
papierosowym kiepskiej jakości.
Maciej Żurawski napisał tekst,
który wolny jest od pościgów i wartkiej akcji. Narracja jest niespieszna, nikt
nikogo nie goni na siłę, raczej snuje smętne rozważania o własnym życiu,
pomiędzy którymi ukryte są także myśli poświęcone bestialskim mordom i tożsamości
zabójcy.
Nie jest to powieść najwyższych lotów, lecz całkiem sprawnie skonstruowany
debiut literacki, który z całą pewnością bardziej przypadnie do gustu
tym, którzy pamiętają smutne czasy PRL-u – kolejki, towary spod lady,
załatwianie wszystko znajomościami, układziki, kolacyjki w hotelowych knajpach.
Z całą pewnością ta sentymentalna podróż nada lekturze dodatkowego, nieco
cierpkiego smaku.
Na jedno,
niezobowiązujące popołudnie.
blog książkowy, Czarna wołga, kryminał, lata 80-te, Maciej Żurawski, milicja, opinia o książce, recenzja książki, Wrocław, Wydawnictwo Oficynka
Czasów PRL-u nie pamiętam osobiście, choć oczywiście jest to każdorazowo dobre tło dla powieści. Myślę, że mimo słabszych punktów, mogłabym skusić się na ten debiut. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńPostrach dzieciństwa:)
OdpowiedzUsuńMojego już na szczęście nie;))
OdpowiedzUsuń