Po kapitalnym debiucie – Nie
patrz w tamtą stronę – kwestie powstania i sięgnięcia po kolejną
książkę Marcina Grygiera były dla mnie jedynie sprawą czasu.
Autor poprzeczkę ustawił sobie
niebezpiecznie wysoko – debiutantom często z wielkim trudem przychodzi
dorównanie lub prześcignięcie samego sobie, jednak pisarz udowodnił, że
poprzednia książka nie była dziełem przypadku, lecz naturalną konsekwencją
wielkiego talentu.
Oto komisarz Walter otrzymuje
propozycję pracy w stolicy Górnego Śląska. Choć Katowice kojarzą mu się
bardzo stereotypowo, postanawia podjąć się pracy w miejscowej policji.
Tutejszym wydaje się to mocno podejrzane – kto przy zdrowych zmysłach przenosi
się ze stołecznej na Śląsk? Zazwyczaj drogi awansu biegną zgoła odwrotnie.
Przełożony Waltera przydziela mu do pomocy mężczyznę, który dzięki znajomościom
swojego wuja, prokuratora Jarząbka, ostrzył sobie pazury na jego miejsce. Niestety
teraz musi pracować pod czyjeś dyktando, co bardzo mu się nie podoba.
W tym samym czasie, gdy
Walter zostaje przeniesiony na Śląsk i przydzielony do sprawy brutalnego
zabójstwa pary gejów, w jego życiu pojawia się Luiza – bratanica,
której dotąd nie miał okazji poznać. Jej obecność, jak się okazuje, nie jest
dziełem przypadku, nie ma też nic wspólnego z próbą zacieśnienia więzi
rodzinnych…
Co mają ze sobą wspólnego
znalezione w parku zmasakrowane zwłoki śląskiego biznesmena i pojawienie
się Luizy?
Grygier po raz kolejny udowodnił,
że pisanie ma we krwi. Intryga, którą stworzył jest spójna, fabuła wciągająca,
a akcja pędzi w zawrotnym tempie – gdy raz zaczniesz czytać, nie możesz wysiąść
z wagonu zwanego powieścią, bo pędzi tak prędko, że nie sposób się z niego
wydostać.
Autor wykreował postać komisarza bardzo stereotypowego – mierzącego się
z traumą przeszłości i bolesną utratą ukochanych kobiet, które zabrała mu
praca w policji; topiącego swe smutku w alkoholu i próbującego wyrwać
się ze szpon nałogu, lecząc bezsenność i koszmarne wizje innymi środkami. Jego
przeszłość policyjna nie jest krystaliczna, co rzecz jasna wykorzystują jego
antagoniści, znajdujący się nie gdzie indziej, jak właśnie w jego
środowisku zawodowym. Oto Jarząbek – ten, który ma największe kontakty, okazuje
się uwiązany w konszachty z mafią narkotykową, co rusz stawiającą nowe żądania do natychmiastowej realizacji. Podejrzani w sprawie o zabójstwo także borykają się z pamięcią
o wydarzeniach sprzed wielu lat, a żądza zemsty dojrzewa w nich od dawna.
Autor stworzył powieść, w której nie ma postaci jednoznacznie dobrych i
złych. Są za to ludzie z krwi i kości, dręczeni demonami przeszłości,
borykający się z trywialnymi problemami oraz traumatycznymi
doświadczeniami, determinującymi każdy ich ruch.
Nie myśl, że znikną w niczym nie ustępuje powieści
debiutanckiej, potwierdzając jedynie zdolności twórcze Grygiera. Lektura – na skutek
lokalizacji tak bliskiej mojemu sercu (szczególnie moja rodzinna Ruda Śląska) –
stała się dla mnie przyjemna w dwójnasób, bowiem nie ma nic bardziej
łechcącego czytelniczą próżność niż wiedza empiryczna na temat przestrzeni, w których
poruszają się bohaterowie. Znajomość topografii miejsc, w których toczyła
się akcja, potęgowała moją radość płynącą z czytania i sprawiała, że z
miejsca poczułam wspólnotę doświadczeń z bohaterami. Zupełnie inaczej będę
także od dziś patrzeć na opisywane w powieści miejsca. Zaczynam także
rozumieć, dlaczego wedle statystyk moje miasto jest jednym z najniebezpieczniejszych
w Polsce…;)
Jeśli szukacie kryminału z wyższej półki,a nie taniej ramoty klasy B - trafiliście doskonale.
Autorowi zaś ogromnie kibicuję, czekając jednocześnie na kolejny tom - nie mam wątpliwości, że będzie doskonały.
blog, kryminał, Marcin Grygier, Nie myśl, opinia, recenzja, recenzje książek, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, że znikną
0 komentarze:
Prześlij komentarz