wtorek, 31 października 2017

Geny. Projektowanie czy loteria? - Miesięcznik Znak, Październik (10) 2017


Najnowszy numer Miesięcznika „ZNAK” szalenie mnie zainteresował. Od jakiegoś czasu „siedzę” w genach, zatem  poświęcenie tematowi głównej części wydania było dla mnie prawdziwą gratką i inspiracją.

Już sam otwierający numer artykuł Dobroczynna prokreacja oraz znajdujący się zaraz za nim Transhumaniści kontra biokonserwatyści wystarczyłyby, by uczynić z niego jeden z ważniejszych dla mnie w ostatnich czasach. Poruszają one m.in. kwestię możliwości wyboru nie tylko płci dziecka, ale także selekcji zarodków pod względem ich predyspozycji zdrowotnych oraz intelektualnych. Autorzy zastanawiają się nad etycznością podobnych decyzji i próbują umieścić je w szerszym kontekście oraz przyrównać do innych podejmowanych wyborów. Rozważają sprawę terapii genetycznych, możliwych przy niektórych chorobach związanych z mutacjami. Kwestia „ulepszania człowieka” dla dobra społecznego czy też ingerencje genetyczne mogące pogłębić problem społecznych nierówności lub też jemu zapobiec, to jedynie wyimek tego, nad czym pochylają się autorzy piszący na łamach numeru. Poglądy są różne, wszystkie jednak rzeczowo uargumentowane.

Artykułu czyta się z ogromnym zainteresowaniem, bez względu na to, po czyjej stronie w debacie stoimy.

Szczerze mówiąc temat miesiąca przyćmił dla mnie wszystko inne, może za wyjątkiem nowego cyklu W  księgarni, znajdującego się na samym końcu numeru, za to rzucającego się w oczy. Praca w branży księgarskiej nie jest mi obca, w związku z czym zawsze chętnie czytam o doświadczeniach księgarzy, ich marzeniach, planach, spostrzeżeniach – i tym właśnie, jak zwiastuje pierwszy odcinek, ma ów cykl być – rozmowami z tymi, którzy współtworzą księgarnie warte odwiedzenia i dyskusji z tymi, których tam spotkamy – tak na kartach książek, jak między regałami czy za kasą.


Polecam. 

poniedziałek, 30 października 2017

Targi Książki w Krakowie 2017 - co poszło nie tak?





Będę trochę marudzić, ale... :)

Być może się starzeję, być może dziadzieję, a być może liczę na to, że standard będzie z roku na rok lepszy, a nie mniejszy...
Tymczasem.

Kilka lat temu, gdy targi odbywały się jeszcze w poprzedniej lokalizacji, zarzekałam się, że już nigdy więcej na nie nie pojadę. Bo za duszno, za tłoczno, za wąsko, za..., za..., za...



Wraz ze zmianą miejsca dałam im szansę jeszcze raz. Niestety poza faktycznym opanowaniem duchoty, która w nowym centrum nie doskwiera, różnice wcale odczuwalne nie są. Jeżdżę rokrocznie, jednak wydaje mi się, że coraz bardziej zbliża się ten moment, gdy powiem "dość". 

Szalenie cieszy mnie, że tak wielu ludzi wybiera się na Targi Książki i zdaję sobie sprawę, że organizatorzy nie są w stanie z roku na rok zapewniać większej hali, by zapewnić odwiedzającym komfort buszowania wśród książek, toteż pretensji do nich nie mam. Doskonale rozumiem ideę zapraszania popularnych autorów, bo to przecież oni w dużej mierze przyciągają ludzi - czym szerzej znana postać, tym lepiej. To co jednak z roku na rok denerwuje mnie coraz bardziej, to kolejki ludzi, którzy kompletnie blokują ruch i za nic mają sobie innych. Ludzi, którzy za wszelką cenę próbują się dostać do Autora, którego sobie upatrzyli, nierzadko nie licząc się z tym, że obok stoi małe dziecko, ciężarna kobieta lub starszy człowiek. Przepychają się barami, nie cofną na krok i kulturę chowają głęboko w kieszeni, mimo że przecież Targi Książki gromadzą - jak mi się dotąd wydawało - ludzi obytych i kulturalnych, wszak czytających. Nic bardziej mylnego, nie podczas tych kilku godzin walkę o miejsce. Oczywiście nie chcę generalizować, bo wśród "ludzi" faktycznie znaleźli się i ludzie uprzejmi, tych jednak zdominowały roboty nastawione na autograf i chwilę grzania się w blasku sławy autora. Nie chcę przez to powiedzieć, że każdy, kto stoi w kolejce jest zły - sama stałam wcale nierzadko! Chciałabym jedynie zwrócić uwagę na to, że coraz częściej, właściwie wszędzie i o każdej porze, coraz mniej liczymy się z drugim człowiekiem. I to mnie zasmuca. 

Targi tracą dla mnie urok, gdy nie jestem w stanie zatrzymać się przy żadnym stoisku na dłużej niż mgnienie oka, gdy nie mam możliwości zajrzenia do wystawionych kartonów, podziwiania przygotowanych stoisk i rozmowy z wystawcami lub autorami. Masa mnie przeraża i zabiera radość przebywania wśród ludzi kochających książki tak jak ja. 


W tym roku odwiedziłam Kraków tylko w niedzielę - z relacji wiem, że w porównaniu z poprzednimi dniami, były luzy i właściwie narzekać  nie powinnam. Dla mnie jednak, tylko pierwsza godzina była do przeżycia - wtedy ludzie jeszcze nie napierali ze wszystkich stron, człowiek miał szansę zastanowić się nad zakupem i nie martwić przy okazji czy zaraz nie dostanie z bara lub z torby wypełnionej zakupami. 



Cieszę się, że dwie z 4 godzin, które spędziłam na TK, spędziłam na stoisku Księgarni Tania Książka, gdzie byłam zaproszona jako gość i skąd mogłam obserwować rozwój wydarzeń. Swoje się naoglądałam:)



Tegoroczne targi były rekordowe: wstałam najwcześniej, dojechałam najwcześniej, byłam przemoczona najmocniej, na hali byłam najkrócej. I nie stanęłam w żadnej kolejce do autora. I wiecie co jest najśmieszniejsze? Nie kupiłam żadnej książki. Wróciłam za to z gadżetami. I z nich cieszę się najbardziej;)


A jak Wasze potargowe wrażenia? Byliście? Jak oceniacie? Co Wam się podobało, co doskwierało?
Ja czekam na Śląskie Targi Książki i bardzo jestem ciekawa, co tam zastanę... :)






Droga do Nobla - Ewa Nowak


Seria Czytam sobie stała się już dziś gwarantem dobrej propozycji dla tych dzieci, które stawiają pierwsze samodzielne kroki na drodze lektury. Z książeczki na książeczkę mam wrażenie, że klasa cyklu rośnie, pozwalając dzieciom nie tylko nauczyć się płynnie czytać, ale także przekazują im wiedzę w bardzo przystępny sposób.

Droga do nobla to jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza pozycja w serii. W syntetycznej i niezwykle wciągającej formie opowiada o losach Marii Skłodowskiej-Curie uwrażliwiając młodego czytelnika na historię i przedstawione w niej fakty. Merytorycznie stoi na naprawdę wysokim poziomie, napisana jest zaś w taki sposób, że także dorosły znajdzie w niej upodobanie, zaspokajając ciekawość i doceniając ją może bardziej niż opasłe tomy biograficzne. 

Takie ujęcie tematu do wielka sztuka, która Ewie Nowak wyszła fenomenalnie. 


***

Czytam sobie to trzypoziomowy program wspierania nauki dla dzieci w wieku 5-7 lat. Prezentowana dziś książeczka przynależy do poziomu 3 - połykam strony. Na tekst składa się od 2500 do 2800  wyrazów, sformułowanych w dłuższe zdania (w tym złożone). Zawiera on dialogi, a całość zbudowana została z użyciem wszystkich głosek.

Patronat honorowy nad serią objęła Biblioteka Narodowa, a całość zgodna jest z zaleceniami metodyków. 


Zarówno papier, jak i odpowiednio dobrana czcionka wspierają proces czytania, zaś wybitni polscy autorzy oraz mistrzowie ilustracji każdorazowo dokładają wszelkich starań, by publikacja była nie tylko atrakcyjna pod względem treściowym, ale również graficznym.

W tym przypadku mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że wszystko to zostało zrealizowane perfekcyjnie. 

Polecam!

niedziela, 29 października 2017

Franciszek. Strachliwy Myszek - Odile Bailloeul, Claire Curt


Poznajcie jedną z najbardziej urokliwych serii dla najmłodszych ostatnich miesięcy w przekładzie Agaty Buzek, a wraz z nią Franciszka, strachliwego myszka. 

Nasz bohater sam siebie przedstawia jako najbardziej lękliwego ze swojego rodu, pozwalając się tym samym utożsamić ze sobą co mniej śmiałym dzieciom.

Boi się właściwie wszystkiego: mrówek, wiatru porywającego ubrania, samodzielnego przechodzenia przez drewniany mostek,  spania przy zgaszonym świetle, a już najbardziej tego, że mama kocha  jego młodsze rodzeństwo bardziej niż jego.

Są jednak takie chwile w życiu strachliwego myszka, w których nie waha się przed niczym i strach odpycha daleko. Jakie to sytuacje? Przekonajcie się sami, biorąc do ręki tę przecudną opowiastkę, w której niewątpliwie pierwsze skrzypce gra warstwa graficzna. 

Urzekające fotografie i chwytająca za serce opowiastka rozczuli niejednego dorosłego, zaś dziecko wprawi w zachwyt i (wielce prawdopodobne) wyzwoli w nim chęć posiadania Małych Myszek na własność. 

Rodzice, będziecie oczarowani.

W księgarniach można już znaleźć przygody Roksany, a niedługo dzieciaki będą mogły śledzić także losy Mańka oraz Agnieszki.

sobota, 28 października 2017

Kolory. Przeciwieństwa - Marianna Oklejak


Seria Wydawnictwa EGMONT, w którą wpisują się książeczki Kolory oraz Przeciwieństwa stanowi propozycję dla najmłodszych czytelników, którzy dopiero poznają świat. Publikacje mają ułatwić im odnalezienie się w otaczającym ich świecie, budować podstawowe pojęcia i z łatwością dostrzegać różnice między przedmiotami, a w późniejszym etapie nazywać to, co dostrzeżone. 

Nie do końca przekonuje mnie grafika (mimo że do Marianny Oklejak i jej twórczości pałam sympatią), z pewnością jednak książeczki dobrze oddają wybrane treści.

Kolory zbudowane są bardzo prosto - lewa strona zarezerwowana jest dla nazwy koloru podanej w kilku różnych językach (przy czym polski zajmuje centralną i dominującą część) zapisanej na kartce w odcieniach tegoż, druga zaś strona to przedmioty zachowane w odpowiedniej tonacji, dla kontrastu zaprezentowane na białym tle. 


Przeciwieństwa pomyślane zostały jako książeczka zbierająca obok siebie kontrastujące ze sobą słowa (również wraz z odpowiednikami w języku polskim, angielskim, niemieckim, hiszpańskim oraz francuskim) oraz stosowne ilustracje, zdecydowanie ciekawsze niż te pojawiające się w Kolorach. 


Książeczki te uczą zatem nie tylko rozróżniania kolorów oraz dobierania słów na zasadzie przeciwieństwa, ale także wzbogacają słownictwo, wprowadzając nazewnictwo obcojęzyczne. Całość inspirowana jest polskim folklorem (szczególnie Przeciwieństwa), czego wyrazem są tak pojawiające się kształty, jak intensywna kolorystyka. Dla większego bezpieczeństwa użytkowania strony są kartonowe, zaś ich brzegi delikatnie zaokrąglone.

Jeśli szukacie dla swojego maleństwa czegoś kolorowego i przykuwającego uwagę, nowa seria oficyny EGMONT powinna znaleźć się w kręgu Waszych zainteresowań.

piątek, 27 października 2017

Sztuka oddechu - Danny Penman



Sztuka oddechu. Sekret świadomego życia Danny’ego Penmana to wydana z niezwykłą dbałością publikacja dotykająca zapowiadanej przez tytuł kwestii oddychania.

Autor zwraca uwagę na to, że dziennie wykonujemy około 22 000 oddechów, z czego u większości ludzi żaden z momentów zaczerpnięcia powietrza nie jest świadomy, lecz automatyczny.

Trener uważności podkreśla, jak istotny w naszym życiu jest oddech – nierzadko odzwierciedla on nasze emocje, stany psychiczne, nastrój, pozwala się zrelaksować i odprężyć lub też dodatkowo nas zestresować.

Autor w swojej książce proponuje serię ćwiczeń uważnościowych, mających pomóc nam poprawić pracę umysłu, zredukować napięcia, zniwelować stresy, uwolnić kreatywność, a także osiągnąć równowagę pomiędzy ciałem a duchem, tak trudne do pozyskania w  dzisiejszym zagonionym świecie. Stara się on udowodnić, że odpowiednie nawyki mogą diametralnie wpłynąć na jakość naszego życia. Książka ta jest tak naprawdę zbiorem medytacji opartych na świadomym oddechu, mających wyzwolić w nas szczęście, ciekawość świata, pogodę ducha oraz wnikliwość. Celem uzupełnienia treści zawartych w książce warto odwiedzić stronę www.franticworld.com/breathing, gdzie znajdziecie medytacje do pobrania.

Swoje przemyślenia autor podpiera przykładami z życia swojego i  innych osób, które nierzadko ocalone zostały właśnie przez świadome zaczerpywanie powietrza.

Niewątpliwym walorem książki jest jej warstwa graficzna: biało-miętowe elementy doskonale wyciszają i kojarzą się ze spokojnym oddechem, Najważniejsze treści wyróżnione są większymi literami oraz kolorem.

Osoby, dla których mindfulness nie jest praktyką obcą, na pewno z łatwością wprowadzą w życie proponowane przez Pernmana ćwiczenia, od pozostałych wprowadzenie świadomego oddechu będzie wymagało znacznie więcej poświęcenia i samozaparcia, jak jednak obiecuje sam autor – zaangażowanie będzie wynagrodzone.

Jeśli zatem pragniecie się wyciszyć i odnaleźć sposkój, Sztuka oddechu może Was odpowiednio ukierunkować. 



czwartek, 26 października 2017

101 Dalmatyńczyków - Dodie Smith, Peter Bently, Steven Lenton



Historię 101 dalmatyńczyków zna chyba każdy. Teraz jednak, za sprawą fenomenalnego Stevena Lentona, zyskuje ona zupełnie nowe życie, zachwycając obłędnymi ilustracjami, dalekimi (i przez to tym bardziej robiącymi wrażenie) od Disneyowskiej wersji.


Pongo i Missis mieszkających z państwem Dearly spotkała wielka radość: oto będą mieli szczenięta. Po czasie okazało się jednak, że urodziło im się jednak nie jedno spodziewane maleństwo, a piętnaście urokliwych psiaków. 

Dalmatyńczyki Lentona są okrąglutkie, spoglądają na odbiorcę ujmującymi węgielkami - krótko mówiąc są to rozkoszne szczeniaki, dla których niejedno serce mogłoby szybciej zabić. I zabiło.


Niestety, osobą, która je sobie  upatrzyła jest okrutna Cruella, obrzydliwie bogata miłośniczka futer. Zaproponowała ona państwu Dearly, że odkupi od nich szczeniaki, jednak gdy ci się nie zgodzili, zaczęła knuć o wiele gorszy plan. Postanowiła, że zdobędzie je za wszelką cenę, nawet za cenę kradzieży. 

Państwo Dearly szybko zorientowali się w sytuacji i powiadomili policję, po czym wszelkimi sposobami próbowali odzyskać maleństwa. Niestety, ślad po nich zaginął... Zrozpaczeni psi rodzicie postanowili wziąć sprawy w swoje łapy. 

Kreska Lentona zasługuje na uznanie. Psiaki są rozczulające, a zarysowana w opozycji do nich Cruella nie straciła niczego na swojej demoniczności. Doskonale wpisuje się ona w konwencję, a jej straszna rezydencja perfekcyjnie oddaje podły charakter właścicielki. 

Jestem zachwycona barwami i postaciami, które odżyły, stając się bardziej swojskie i budząc większe współczucie po utracie przez nich ukochanych szczeniaków, niż nieco wyniośli i wysmukli państwo znani z animacji.
Polecam ogromnie, książka wydana jest kapitalnie, a duży format ułatwia jej przeglądanie i pozwala dostrzec więcej fascynujących detali. Oby więcej takich publikacji!

środa, 25 października 2017

Fit Mom - Ania Dziedzic


Fit Mom to książka dedykowana kobietom planującym ciążę i w tejże już będącym. Autorka, Ania Dziedzic, prezentuje w niej treningi odpowiednie dla przyszłej mamy na każdy trymestr ciąży, posiłkując się swoim własnym doświadczeniem i pokazując różnice w jej przeżywaniu dwu ciąż, diametralnie od siebie różnych pod względem jej samoświadomości.

Ciąża jest dla większości kobiet czasem tyleż pięknym, ile trudnym. Ciało zmienia się wówczas nie zawsze tak, jakbyśmy sobie tego życzyły. Nie każda kobieta nabiera krągłości podręcznikowo, część nie tyle przybiera na wadze, ile tyje w sposób zupełnie niekontrolowany. Wariujące hormony, inne potrzeby organizmu, nierzadko szalone reakcje ducha i ciała, to elementy, do których wbrew pozorom można się przygotować. Dziedzic udowadnia, że wszystko, co zrobimy dla siebie, będąc w ciąży, zaprocentuje w  przyszłości. Sprawi, że poród będzie łatwiejszy, a późniejszy powrót do formy znacznie szybszy. Oprócz tego regularna aktywność fizyczna poprawi nasze samopoczucie i zadba o nasze zdrowie. Nie musicie się bać, że ćwiczenia będą zbyt forsowne i obciążające – porady Dziedzic podparte są opiniami ekspertów z zakresu ginekologii, położnictwa, endokrynologii oraz dietetyki, którzy dzielą się swoim doświadczeniem i wiedzą, dzięki czemu całość stanowi bezpieczną i kompletną formę dbania o siebie w ciąży.

Autorka proponuje nie tylko odpowiednie ćwiczenia, ale również sposób odżywiania dostosowany do etapu, na jakim jesteśmy – od okresu poprzedzającego ciążę aż do porodu (znajdziemy tutaj przykładowe menu). Zwraca uwagę również na konieczne do przeprowadzenia badania, postawę ciała oraz zmiany jakie zachodzić będą we wszystkich układach organizmu podczas ciąży. Prezentuje ćwiczenia dozwolone i podkreśla, które są zabronione, robiąc także przegląd najpopularniejszych ciążowych dolegliwości oraz mitów.

Tak naprawdę Fit Mom to swoiste kompendium wiedzy o tym, jak przejść przez ciążę zdrowo, aktywnie i spokojnie, zachowując sprawność, urodę, dobre samopoczucie i zyskując świadomość tego, jak wrócić do formy po porodzie i połogu.


Kompleksy – idźcie precz! Dzieci udowadnia, że ciąża może przysłużyć się Waszej urodzie i formie. 

wtorek, 24 października 2017

Kropka - Peter H. Reynolds




15 września 2017r. na całym świecie obchodzony był Międzynarodowy Dzień Kropki inspirowany książką Kropka Petera H. Reynoldsa, wydaną w Polsce na dwa dni przed tegorocznymi obchodami nakładem wydawnictwa Mamania. 

Opowieść jest krótka, oszczędna w słowa, jednak szalenie inspirująca - oto Vashti na lekcji plastyki nie potrafi wykrzesać z siebie ani jednego pomysłu. Za namową i zachętą nauczycielki, stawia na kartce kropkę - tę jedną, która niczym lawina uwolni twórczą ekspresję dziewczynki i udowodni jej, że w każdym człowieku drzemie nieodkryty jeszcze talent, który trzeba wydobyć, i o który należy zadbać. 

Bohaterka dowiaduje się, że kropka jest jedynie początkiem opowieści...

Kropka dzięki swej prostocie i genialności, stała się inspiracją dla milionów nauczycieli i bibliotekarzy, pragnących w swoich podopiecznych obudzić pokłady kreatywności i nieszablonowego, nieskrępowanego niczym myślenia.

Do czasu, gdy książka nie była w Polsce dostępna, historię dziewczynki można było poznać za pomocą filmiku:


Jeśli chcecie dołączyć do wydarzenia w przyszłym roku, gorąco zachęcam do śledzenia strony http://www.thedotclub.org/dotday/, na której zgromadzony jest szereg pomocnych materiałów. Niezwykle inspirująca jest również polska strona: http://kropka-dot.blogspot.com.

W tym roku także i ja miałam możliwość dołączyć do celebracji tego wyjątkowego dnia. Moi uczniowie (klasy IV i VI)  przyszli do szkoły wystrojeni w kropki (bluzki, broszki, spódnice, rajstopy, ozdoby do włosów, przyklejone papierowe kropki) po to, by każdy wiedział, jaki dzień jest dziś obchodzony. Na lekcji otrzymali oni ode mnie kartki, na których w różnych miejscach znajdowały się kropki Vashti - wielobarwne i o różnych wymiarach. Zadaniem dzieci było stworzenie historii, której punktem wyjścia byłaby właśnie kropka - początkowo dorysowywali świat, którego była ona częścią, później zaś pisali opowiadania, będące prawdziwym hołdem dla dziecięcej wyobraźni. 

W starszych klasach rozmawialiśmy także o związkach frazeologicznych, których elementem byłaby własnie 'kropka'. 

Prace były kapitalne, uczniowie zostali zaś nagrodzeni specjalnie wygenerowanym dyplomem z podziękowaniami samego Autora Kropki. 

Historia Vashti spodobała im się na tyle, że wielu z nich pobiegło prosto do księgarni, by w swoim księgozbiorze mieć opowieść inspirującą ich do działania. Mimo że początkowo zadanie wydawało się trudne, okazało się fantastyczną zabawą.


Zachęcam Was do lektury książki i podjęcia podobnych działań wraz ze swoimi dziećmi. Gwarantuję, że zaskoczą Was swoimi pomysłami!


poniedziałek, 23 października 2017

Jadłonomia. Kuchnia roślinna - Marta Dymek



Kuchnia roślinna nigdy mnie na dłuższą metę nie przekonywała, jednak za sprawą Jadłonomii Marty Dymek skłonna jestem zrewidować swoje poglądy i do swojego jadłospisu wprowadzić znacznie więcej jej elementów.

Autorka Kulinarnego Bloga Roku 2013 miała szczęście do kapitalnego wydania swojej książki – już sama warstwa graficzna przyciąga wzrok i udowadnia, że warzywa i owoce wcale nie są nudne, a wręcz przeciwnie – mienią się na stole feerią barw i kuszą bogactwem aromatów.

Publikacja zawiera 100 przepisów na dania wegańskie, wśród których znajdziemy śniadania, obiady, kolacje i desery. Kto by pomyślał, że z buraka można zrobić smaczne ciasto (czekoladowe!), a dynia może nabrać takiej pikanterii. Dzięki Dymek słodka kalarepa zupełnie zmieniła swoje walory smakowe, a burgery nigdy więcej nie będą nudne – po co komu wołowina, skoro są buraki, kasza jaglana i cudownie aromatyczne dodatki? Do tej pory na hasło „pierogi”, dodawałam „mięso”, które teraz ustępuje miejsca soczewicy, do niedawna zupełnie dla mnie niejadalnej.

Nigdy nie ukrywałam, że bez mięsa nie ma dla mnie obiadu, teraz jednak widzę, że porządnie najeść można się także niepozornymi liśćmi, bulwami i nasionami.

Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Dwie Siostry zdecydowało się na wypuszczenie na rynek poręcznego wydania publikacji – korzysta się z niej dużo łatwiej, co dla mnie stanowi niewątpliwą zaletę. Zamiast funkcji albumowej (jaką prędzej czy później przyjmują u mnie książki kucharskie formatu A4) i ozdobnikowej, pełni ona bowiem rolę pełnoprawnego uczestnika kuchennych zabiegów.


Polecam. Jest pysznie i kolorowo. 


niedziela, 22 października 2017

W Jeżynowym Grodzie - Jill Barklem




W Jeżynowym Grodzie Jill Barklem, to książka dla dzieci będąca odpowiedzią na tęsknoty czytelniczego serca, dotyczące tekstów oraz ilustracji klasycznych.

Tak urokliwej, pełnej ciepła, subtelności i piękna publikacji dla najmłodszych nie miałam w ręku już dawno. Opowiadania skoncentrowane na Jeżynowym Grodzie zamieszkałym przez życzliwe, ciekawskie i serdeczne myszki, z miejsca wywołują szeroki uśmiech na twarzy, a obcowanie z doskonałymi ilustracjami jedynie w zachwycie tym utwierdza.  

Oto świat znajdujący się nisko przy ziemi, przestrzeń, na której rzadko się skupiamy, a która rozbrzmiewa tupotem małych łapek, piskami maleńkich myszek i niesie wszędzie wokół fluidy radości, rezolutności i sąsiedzkiej troskliwości. Na książkę składa się osiem opowiadań: Opowieść wiosenna, Opowieść letnia, Opowieść jesienna, Opowieść zimowa, Tajemnicze schody, Wysokie wzgórze, Morska opowieść oraz Dzidziusie Makóweczki. Każde z nich tak samo urokliwe i mądre. Urzekła mnie wzajemna troska jaką wykazują się bohaterowie, chwyciło za serce dbanie o każdego mieszkańca Grodu, życie we wspólnocie, bycie razem – to, czego dziś brakuje coraz bardziej i bardziej.

Język opowiadań jest niezwykły – przez każdą historię płynie się z prawdziwą przyjemnością, wiedząc, że nawet jeśli pojawią się sytuacje trudne, wszystko skończy się dobrze, bo sama przestrzeń lingwistyczna jest bezpieczna i oswojona. Nazwy potraw to zaś prawdziwa poezja! Uwierzycie, że kawy nie lubię, ale na hasło „kawa z żołędzi” moje receptory smakowe zaczynały wariować? Barklem czaruje słowem, stwarzając świat niebywale pozytywny, wiedziony szacunkiem do siebie nawzajem oraz do otaczającego świata.

Ach, jakże marzyłoby się o tym, by ową mysią życzliwość i spokojne życie pełne zachwytu nad codziennością i drobnostkami przenieść na świat ludzki! 

Mimo że swoje lata już mam, popołudnie spędzę z serialową Mysią Doliną oraz W jeżynowym Grodzie. Wam zaś polecam prędko kierować się do księgarni, gdzie czekają pełne wdzięku, sympatyczne myszki: lady i lord Drewienkowie, pani i pan Żabuchowie, pan Jabłuszko, pani Chrupiskórka, Fredzio, Makóweczka Bystrzycka, Dereń Mączniak, Bazyli, Kasztanek, Prymulka, Bazia, Oset, Koniczynka, Lilijka, Len, Skrzętka, Kamyczek, Muszelka, Portulaka, Krewetka, Różyczka, Jaskierek i Pestek.


Gwarantuję, że zarówno mali, jak i duzi, mogą się od nich wiele nauczyć.

Szczerze polecam!



Jeśli macie ochotę zajrzeć do środka, zapraszam na krótki filmik:



sobota, 21 października 2017

Silmarillion. Wydanie ilustrowane - J. R. R. Tolkien


J.R.R. Tolkien był, jest i będzie dla mnie synonimem erudyty, człowieka z niekrępowaną wyobraźnią, której szlachetności dodał ogromny kunszt literacki i nieprawdopodobna wiedza. Te trzy elementy złączone w książkach mistrza fantastyki po dziś dzień zachwycają coraz to nowe rzesze fanów, zdolne docenić ponadczasowy talent i nieprawdopodobną zdolność do snucia wielopoziomowych opowieści.



Silmarillion jest tak naprawdę tym, od czego rzadko fani Tolkiena zaczynają wędrówkę przez Śródziemie, a od czego zaczynać powinni. Książka ta stanowi relację o Dawnych Dniach, a więc Pierwszej Erze Świata, o tym, co zdarzyło się na długo przed Władcą Pierścieni, przynależącego do końca Trzeciej Ery. Publikacja ta jest preludium do tego, co w kulturze masowej najbardziej rozpowszechnione. Nakreśla początki panowania Władcy Ciemności, Morgotha, władającego dużo wcześniej niż osławiony Sauron. Jest także świadectwem walk Elfów Wysokiego Rodu, mających na celu odzyskanie kamieni zwanych Silmarilami – tymi, które zawłaszczył Morgoth. Te jednak opowieści są jedynie wstępem do historii o wiele bogatszej i o wiele szerzej nakreślonej. Na kartach Silmarillionu poznamy bowiem nie tylko opowieść o kamieniach i ich losach, lecz także cztery pomniejsze historie Muzykę Ainurów (Ainulindalë) traktującą o powstaniu świata mocą muzyki, Historię Valarów (Valaquenta) – te dwie ściśle z Silmarillionem powiązane, jak i Upadek Númenoru (Akallabêth) oraz Pierścienie Władzy. Ostatnia z nich czytelnikowi znana będzie najbardziej, bo jest swoistym streszczeniem tego, co znamy z uniwersum Władcy Pierścieni.

Mimo że uznaję się za wielką miłośniczkę twórczości Tolkiena, muszę z pewnym żalem przyznać, że podobnie jak większość znanych mi osób, znajomość jego tekstów rozpoczęłam od Hobbita, do którego dziś sentyment mam wybitny. Jestem jednak zdania, że w życiu czytelnika nic nie dzieje się bez powodu i to, czego jako trzynastolatka prawdopodobnie bym nie zrozumiała i nie objęła kształtującym się dopiero umysłem, dziś doceniam w dwójnasób, widząc w Tolkienie nie tylko sprawnego powieściopisarza, ale przede wszystkim twórcę wysokiej próby, zdolnego kreować światy nie do podrobienia.

Jego pisarska wirtuozeria mnie zachwyca, wprawiając nierzadko w osłupienie. Częstokroć zastanawiam się, jak udało mu się napisać coś, co tak kapitalnie się łączy, zazębia i tłumaczy, jak stworzył uniwersum tak kompletne, że nawet najuważniejszy czytelnik początkowo bez linii rodów i map nie poradzi sobie z lekturą pełną. Mnogość dat, postaci, wydarzeń jest wręcz niepoliczalna, wszystkie jednak są spójne i wynikają jedne z drugiego. Silmarillion to kapitalne wprowadzenie do świata Śródziemia, doskonałe ukazanie początków tego, co w kolejnych tekstach zostaje uzupełnione. Język, którym posługuje się Tolkien jest tak bogaty i plastyczny, że odpowiednio nim nakierowana wyobraźnia czytelnika może wytworzyć w głowie takie obrazy, do których będzie się tęsknić.

Cudowne ilustracje Teda Nasmitha dodają całości dodatkowych walorów (choć nie brakuje mu ich wcale). Żałuję jedynie, że zostały one wydrukowane na zwykłym papierze, nie zaś na papierze kredowym, jak miało to miejsce w poprzednich edycjach. Nadawał on całości głębi, tutaj nieco utraconej. W żaden sposób nie wpływa to jednak na przyjemność lektury i wrażenie obcowania z literaturą najwyższej próby – ponadczasowej, uniwersalnej i tak głębokiej, że nie sposób przestać do niej wracać.

Ted Nasmith - źródło



Genialna, choć niełatwa w odbiorze, z pewnością nieprzeznaczona dla osób spragnionych lektury pospiesznej. 

Polecam gorąco.

***

piątek, 13 października 2017

Labirynt duchów - Carlos Ruiz Zafón




Labirynt duchów, to najbardziej wyczekiwana przeze mnie książka roku. Ponowne wejście do świata zainaugurowanego przez Carlosa Ruiza Zafóna w fenomenalnym Cieniu wiatru, a rozwijanego później w Grze anioła i Więźniu nieba było czasem niezwykłym, a co najważniejsze – wyjaśniającym i naświetlającym to, co dotąd autor skrzętnie przed czytelnikiem ukrywał, lawirując wątkami jak wytrawny mistrz.

Wraz z bohaterami przenosimy się do Barcelony lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy to Hiszpanię spowija reżim generała Franco, a władzę trzymają ci, którzy wiedzą wokół kogo i kiedy się zakręcić. W  tych okolicznościach poznajemy Alicję Gris, agentkę pozbawioną skrupułów, działającą inaczej niż policja, bowiem za nic sobie mającą większość z obowiązujących zasad. Jest piękna, inteligentna, nie boi się niczego, a co najważniejsze – jest skuteczna. Te cechy zostają zauważone, a kobiecie powierzona sprawa o najwyższym wymiarze poufności – ma zając się zaginięciem ministra kultury Mauricia Vallsa, niegdysiejszego dyrektora więzienia Montjuic.

Alicja dostaje do pomocy (a może raczej do przypilnowania jej, by łamanie zasad nie przerodziło się u niej w rytuał) kapitana policji, który to, podobnie jak większość mężczyzn, do współpracy z kobietą o takiej sławie nie był przekonany. Ich zadaniem jest odnalezienie ministra w jak najszybszym tempie. Poszukiwania zataczają szerokie kręgi i prowadzą w odległą przeszłość. Wszystko to za sprawą odnalezionego nie do końca uczciwie siódmego tomu niezwykle trudno dostępnej serii Labirynt duchów, która to książka prowadzi Alicję do popularnej niegdyś księgarni Sempere i Synowie, nas zaś w znane objęcia bohaterów znanych z poprzednich części – dorosłego już Daniela, od którego wszystko się zaczęło, jego żony Beatrice, synka Juliana i Firmina, który okaże się Jokerem całego cyklu.  

Odnaleziona przez bohaterkę książka stanie się początkiem jej drogi w przeszłość i poznania samej siebie. Okaże się bowiem, że jej losy nieodłącznie splecione są z księgarnią Sempere i Synowie oraz wszystkimi jej pracownikami. Sam zaś wolumin nieść będzie ze sobą ogromne niebezpieczeństwo wiodące ponownie na Cmentarz Zapomnianych Książek, gdzie wszystko się zaczęło i wszystko będzie mieć swój finał.

Zafón po latach milczenia i – może niesłusznie – oskarżania go (mea culpa) o odcinanie kuponów od popularności Cienia wiatru i tworzenie tekstów niedopowiedzianych, nieukończonych, przedziwnych, wraca, by udowodnić, że wszystko to, co brane było za spadek formy, było tak naprawdę przygotowaniem na Labirynt duchów i ostatecznie rozplątanie wielopiętrowej intrygi snutej od lat i umyślnie niefinalizowanej na kartach poprzednich tomów, po to, by całość mogła wybrzmieć jak najdonośniejszy i najpiękniejszy dzwon.

Od pierwszego momentu zetknięcia się z Labiryntem... aż do jego ostatniej stronicy odnosi się wrażenie, że ma się do czynienia z tekstem niezwykłym, obiecującym spotkanie z bohaterami, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić i rozwiązania, których niecierpliwie oczekiwaliśmy, nawet nie zdając sobie z  tego sprawy. Zafón udowadnia, że włada piórem jak prawdziwy mistrz, a snucie intryg to jego chleb powszedni. Labirynt duchów tak lingwistycznie, jak merytorycznie spełnia oczekiwania czytelnika stęsknionego emocji towarzyszących przemierzaniu Cmentarza Zapomnianych Książek. Autor zaś składa za pomocą tej książki hołd literaturze w najdoskonalszej formie.

Ja, jako wierna fanka cyklu, jestem urzeczona, uwiedziona i ukontentowana takim sfinalizowaniem tego, co od kilku lat stanowiło moją największą literacką przygodę, okraszoną niejednym intensywnym wspomnieniem zapachu antykwarycznych zbiorów, księgarnianych półek i ciepła witającego mnie na progu księgarni Sempere i Synowie.


Polecam ogromnie. Jeśli nie znacie serii – Waszą powinnością jako miłośników literatury jest ją odkryć. 



Inne książki Autora na blogu: