poniedziałek, 30 października 2017

Targi Książki w Krakowie 2017 - co poszło nie tak?





Będę trochę marudzić, ale... :)

Być może się starzeję, być może dziadzieję, a być może liczę na to, że standard będzie z roku na rok lepszy, a nie mniejszy...
Tymczasem.

Kilka lat temu, gdy targi odbywały się jeszcze w poprzedniej lokalizacji, zarzekałam się, że już nigdy więcej na nie nie pojadę. Bo za duszno, za tłoczno, za wąsko, za..., za..., za...



Wraz ze zmianą miejsca dałam im szansę jeszcze raz. Niestety poza faktycznym opanowaniem duchoty, która w nowym centrum nie doskwiera, różnice wcale odczuwalne nie są. Jeżdżę rokrocznie, jednak wydaje mi się, że coraz bardziej zbliża się ten moment, gdy powiem "dość". 

Szalenie cieszy mnie, że tak wielu ludzi wybiera się na Targi Książki i zdaję sobie sprawę, że organizatorzy nie są w stanie z roku na rok zapewniać większej hali, by zapewnić odwiedzającym komfort buszowania wśród książek, toteż pretensji do nich nie mam. Doskonale rozumiem ideę zapraszania popularnych autorów, bo to przecież oni w dużej mierze przyciągają ludzi - czym szerzej znana postać, tym lepiej. To co jednak z roku na rok denerwuje mnie coraz bardziej, to kolejki ludzi, którzy kompletnie blokują ruch i za nic mają sobie innych. Ludzi, którzy za wszelką cenę próbują się dostać do Autora, którego sobie upatrzyli, nierzadko nie licząc się z tym, że obok stoi małe dziecko, ciężarna kobieta lub starszy człowiek. Przepychają się barami, nie cofną na krok i kulturę chowają głęboko w kieszeni, mimo że przecież Targi Książki gromadzą - jak mi się dotąd wydawało - ludzi obytych i kulturalnych, wszak czytających. Nic bardziej mylnego, nie podczas tych kilku godzin walkę o miejsce. Oczywiście nie chcę generalizować, bo wśród "ludzi" faktycznie znaleźli się i ludzie uprzejmi, tych jednak zdominowały roboty nastawione na autograf i chwilę grzania się w blasku sławy autora. Nie chcę przez to powiedzieć, że każdy, kto stoi w kolejce jest zły - sama stałam wcale nierzadko! Chciałabym jedynie zwrócić uwagę na to, że coraz częściej, właściwie wszędzie i o każdej porze, coraz mniej liczymy się z drugim człowiekiem. I to mnie zasmuca. 

Targi tracą dla mnie urok, gdy nie jestem w stanie zatrzymać się przy żadnym stoisku na dłużej niż mgnienie oka, gdy nie mam możliwości zajrzenia do wystawionych kartonów, podziwiania przygotowanych stoisk i rozmowy z wystawcami lub autorami. Masa mnie przeraża i zabiera radość przebywania wśród ludzi kochających książki tak jak ja. 


W tym roku odwiedziłam Kraków tylko w niedzielę - z relacji wiem, że w porównaniu z poprzednimi dniami, były luzy i właściwie narzekać  nie powinnam. Dla mnie jednak, tylko pierwsza godzina była do przeżycia - wtedy ludzie jeszcze nie napierali ze wszystkich stron, człowiek miał szansę zastanowić się nad zakupem i nie martwić przy okazji czy zaraz nie dostanie z bara lub z torby wypełnionej zakupami. 



Cieszę się, że dwie z 4 godzin, które spędziłam na TK, spędziłam na stoisku Księgarni Tania Książka, gdzie byłam zaproszona jako gość i skąd mogłam obserwować rozwój wydarzeń. Swoje się naoglądałam:)



Tegoroczne targi były rekordowe: wstałam najwcześniej, dojechałam najwcześniej, byłam przemoczona najmocniej, na hali byłam najkrócej. I nie stanęłam w żadnej kolejce do autora. I wiecie co jest najśmieszniejsze? Nie kupiłam żadnej książki. Wróciłam za to z gadżetami. I z nich cieszę się najbardziej;)


A jak Wasze potargowe wrażenia? Byliście? Jak oceniacie? Co Wam się podobało, co doskwierało?
Ja czekam na Śląskie Targi Książki i bardzo jestem ciekawa, co tam zastanę... :)






0 komentarze:

Prześlij komentarz