Uznawana za jedną z lepszych
powieści Margaret
Atwood, Pani
wyrocznia, to dla mnie niestety lekkie rozczarowanie.
Głowna bohaterka, Joan Foster, to
kobieta będąca symbolem zmiany. Z osoby walczącej z nadwagą oraz
szarpiącej się ze swoją rozgorycznoną matką-despotką, stała się Zosią Samosią –
robiącą co jej się podoba i mająca figurę, jakiej zazdrościć mogłaby jej większość
kobiet. Tu praca, tam mąż, gdzie indziej kochanek – bohaterka zakłada jedną
maskę za drugą, przechodzi z roli do roli, nigdzie dłużej nie zagrzewając
miejsca. Pisuje ona czytadła publikowane pod pseudonimem, do czasu, gdy nagle
postanawia się przed światem odsłonić. Pierwsza powieść, na której okładce
ujawniła ona swoją prawdziwą tożsamość przyniosła jej niebywałą sławę, a wraz z nią
– niestety – szantażystę, zdolnego zrobić wszystko, by osiągnąć to, czego chce.
Joan po raz kolejny musi uciekać –
powrót do anonimowości nie jest już niestety możliwy, pozostaje jej zatem jedynie
nieustanna podróż, budująca z jej życia chaotyczną układankę, w której
żaden element nie pasował do kolejnego.
Podczas lektury odnosiłam
wrażenie, że bohaterka – mimo mnogości doświadczeń będących materiałem na
szalenie ciekawą opowieść – jawi mi się jako postać mdła i bez wyrazu, jakby do
końca sama nie zarysowała swojej tożsamości i tym samym nie mogła podzielić się
nią z innymi. Fikcja u niej niebezpiecznie miesza się z prawdą,
burząc daremnie szukany porządek. Sądzę, że – paradoksalnie – efekt ten był
przez autorkę zamierzony. Jakby jej postać była niedokończona, ciągle „w tworzeniu”,
jakby „stawała się” podczas lektury, na bieżąco, wciąż niepewna, w którą
stronę powinna się kierować.
Mimo że to zabieg i zamysł
ciekawy, ewokował on nudę przenikającą mnie podczas lektury, czego po książkach
Atwood (za wyjątkiem niechlubnego dla mnie, choć cenionego przez krytyków cyklu
Maddaddam) nigdy się nie spodziewam,
bo w 90% dostaję lekturę, która wnika we mnie głęboko i zostaje ze mną na
długo.
Tu niestety tego zabrakło, co nie
znaczy, że lektury nie polecam – fanom autorki nie muszę jej rekomendować,
innych zachęcam zaś, by zaczęli od innych jej powieści, tę zostawiając sobie na
deser. Wielu uważa, że to książki dla kobiet, ja jednak mężczyzn zniechęcać nie mam zamiaru - miłośnik literatury obyczajowej na pewno znajdzie w niej upodobanie.
blog książkowy, książka, Margaret Atwood, opinia, Pani wyrocznia, recenzja, Wydawnictwo Wielka Litera