Przedziwne i niespodziewane czasy nastały dla polskiej edukacji. Tym lepszy to moment, by sięgnąć po książkę Mikołaja Marceli, który niezwykle celnie diagnozuje szkolnictwo i proponuje zmiany, które warto wprowadzić, by edukacja miała sens, a nie była jedynie sztuką dla sztuki.
Jako nauczyciel (co prawda młody i niedoświadczony, ale jednak) przyglądam się omawianym zagadnieniom od środka, nie jako rodzic, lecz jako część systemu.
Odkąd zaczęłam pracę, najważniejsze było dla mnie dobro uczniów, które często przedkładałam nad własne wygody, rezygnując z czasu dla siebie po to tylko, by uatrakcyjnić lekcje i zrobić coś dobrego dla młodych ludzi, którzy z różnymi historiami trafiają w mury szkoły.
Na swojej drodze spotkałam wielu zapaleńców, którzy podobnie spalają się w swojej pracy i robią wszystko, by - jak chce tego Marcela - edukacja miała sens. Z tego powodu w kilku miejscach książki nie spodobało mi się generalizowanie (np. nikogo nie obchodzi, czy dzieci rozumieją to, czego się uczą - nieprawda! Mnie obchodzi), które parę rozdziałów później zostaje niejako przekreślone poprzez przytaczanie przykładów nauczycieli zaangażowanych. Uważam, że choć intencje były słuszne, jest ono krzywdzące i deprymujące dla tych, którzy właśnie poza schemat wychodzą. Marcela pyta w pewnym momencie ile razy ktoś w szkole lub na studiach zapytał nas jak się czujemy albo jak się mamy. OK, nie pamiętam, żeby mnie ktoś o coś pytał, ale czasy były inne, a pewne rzeczy można zweryfikować bez pytania.
Ja zaś nie wyobrażam sobie dnia w szkole, by uczniów o ich samopoczucie nie zapytać i na tej podstawie nie budować lekcji. Ale wcale nie musiałabym pytać, bo na twarzach młodych ludzi naprawdę niemalże wszystko jest wymalowane. Dlaczego więc to robię? By dać im poczucie, że mi na nich zależy. Wiem, że o to właśnie Marceli chodzi, ale mówienie, że nikt nigdy tego nie robi, jest naprawdę krzywdzące, bo sama znam mnóstwo osób (a w Internecie znajdziecie ich jeszcze więcej), która na tym buduje relację z uczniami.
Rzecz jasna, nie jest moją intencją wybielanie rzeczywistości, bo nauczyciel też człowiek i jak wszędzie - spotkamy różne temperamenty, osobowości i wizje nauczania. Lepsze i gorsze. Najczęściej zależy to od perspektywy oceniającego. I co tu dużo kryć - wielu rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć, bo nad człowiekiem są jeszcze zasady, które można nagiąć tylko do pewnego momentu. Sama spotkałam na swej drodze wiele osób, które ewidentnie nie miały serca do nauczania, ale wierzę, że ze wszystkiego można wyciągnąć dobro i takie spotkania teś były mi potrzebne.
Nie myślcie, że ta książka mi się nie podoba - szalenie mi się podoba, bo pokazuje dokładnie to, w co sama wierzę. Że edukacja jest łatwiejsza, gdy wejdzie się w relację, że wyniki egzaminów nie świadczą o wartości człowieka, że oceny to tylko wypadkowa wiedzy, kondycji i nierzadko szczęścia, że współczesny nauczyciel musi dostosować się do współczesnego ucznia.
Zarówno rodzice, jak i nauczyciele znajdą tu wiele cennych porad i wskazówek, które są naprawdę wielkim prezentem autora dla czytelników. Przyczepiłam się do kilu zdań, bo mam inne obserwacje, ale nie oznacza to, że neguję wartość całej publikacji, bo ta jest ogromna!
Jeśli edukacja Waszego dziecka leży Wam na sercu, sięgnijcie po tę książkę. Nie pożałujecie, a na pewno spojrzycie na swoje dziecko inaczej, dając mu należyte wsparcie i zrozumienie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz