Książka-zawód.
Z jakiegoś powodu (nazwijcie to instynktem albo też naiwną wiarą w wiarygodność przyznawanych nagród literackich) wiązałam z nią ogromne nadzieje.
Jak nietrudno się domyślić - płonne.
Językowo nie mam jej nic do zarzucenia - tak naprawdę ta książka jest językiem, to opowieść o języku. Niestety, to że wysuwa się on na pierwszy plan, jest całkowicie nieprzezroczysty, w wielu miejscach rodzi poczucie chaosu - czytelnik gubi wątek, pogrążając się w śledzeniu słowa. Warstwa językowa jest zatem jednocześnie największym atutem Krótkiej wymiany ognia, jak również jej największym mankamentem (choć to raczej niezbyt trafione słowo, trudno jednak znaleźć lepsze).
Czego dotyczy narracja? Do Romy Dąbrowskiej, starszej poetyki, podchodzi na przystanku młody mężczyzna z prośbą o ogień. To spotkanie - krótkie jak mgnienie oka - stało się dla niej znamienne. Oto bowiem uświadomiła sobie - ze swoistym zaskoczeniem - że jej życie erotyczne należy do przeszłości. Ta konkluzja prowadzi ją - a nas wraz za narratorką - szlakiem jej minionych miłości, miłostek, romansów, erotycznych przygód. Kobieta odkrywa swoje życiowe role, szuka siebie jako córki, matki, żony, ale też pisarki - goni niejako za zagubioną tożsamością. To zaś wpisuje się we współczesny obraz kobiety (i szerzej - człowieka) zatraconego, zdeterminowanego przez wszechobecne pragnienie młodości, które czyni osoby starsze niewidzialnymi. Młodość jest czymś, czego pragniemy najbardziej, co jednak przemija niespodziewanie.
Jak dla mnie Krótka wymiana ognia jest przegadaną wydmuszką, która właściwie do niczego nie prowadzi, nie prowokuje żadnych refleksji, a jest jedynie prozą skoncentrowaną na języku, która - nie wiedzieć czemu - doceniona została przez krytyków i nagrodzona. Cóż, jak widać, nie dojrzałam:)