Przy okazji zwróćcie uwagę na genialną okładkę! Jestem nią absolutnie urzeczona.
Przy okazji zwróćcie uwagę na genialną okładkę! Jestem nią absolutnie urzeczona.
Kto obserwuje blog czy instagramowy profil u_wojtusia_na_talerzu ten wie, że u Michaliny Klukowskiej znajdziecie wyłącznie sprawdzone receptury na przepyszne posiłki, z których zadowolenie czerpać mogą nie tylko brzuchy dzieci, ale też ich rodziców.
Jakże się ucieszyłam, gdy przeczytałam, że autorka wydaje właśnie książkę, w której nie tylko zebrany będzie wybór przepisów, ale też opracowany zostanie poradnik dla tych rodziców, którzy planują właśnie rozpocząć rozszerzanie diety swojego maluszka.
Jako że w życiu niemalże każdej mamy i każdego taty jest to czas niezwykle stresujący, tym bardziej, że zalecenia lubią się co rusz zmieniać, a wszystkie bliskie osoby uprzejmie służą radami sięgającymi pamięcią czasy ich niemowlęctwa, bardzo istotne jest, by znaleźć po owym żywieniowym świecie mądrego przewodnika, który nie tylko uspokoi, ale też pokaże krok po kroku co i jak zrobić, by cały proces przechodzenia na przyjmowanie przez maleństwo pokarmów stałych odbył się bezboleśnie i bezstresowo. Dla dziecka i dla rodziców.
Książkę tę podzielić można zatem na dwie części - pierwsza z nich, to teoria dla niewtajemniczonych, czyli wszystko na temat rozszerzania diety:
Już 10 listopada do księgarń trafi mój najnowszy patronat, a mianowicie książka Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet. Zachęcam Was do zapoznania się z opisem i do lektury. Krótką relację z moich wrażeń po lekturze znajdziecie na Instagramie.
Z opisu Wydawcy:
Nie musisz być perfekcyjna. Bądź doskonała!
Doskonałość to nie bezgrzeszność ani zbieranie odznak za nieskazitelny wygląd, idealne wychowanie dzieci, wzorcowe małżeństwo czy dom godny pokazania na Instagramie. Doskonałość to nieustanne dążenie do prawdy ‒ o Bogu, o sobie samej, o drugim człowieku, o świecie. Prawdy, którą jest miłość.
Jak stać się doskonałą w świecie, który oczekuje od kobiet perfekcjonizmu, a nie prawdy? Na to pytanie odpowiedź próbuje znaleźć Magdalena Urbańska ‒ doświadczona pedagog i doradczyni rodzinna, a przede wszystkim żona oraz mama. Nie proponuje ci jednak gotowego programu, jak udoskonalić swoje życie w kilka dni. Zaprasza cię w fascynującą podróż po świecie kobiecej doskonałości, który – choć nieperfekcyjny – inspiruje do nieustannego poszukiwania większego dobra i prawdziwej miłości. Autorka wszystkie najważniejsze sfery kobiecego życia konfrontuje ze słowem Bożym, nauczaniem Kościoła, a przede wszystkim z osobistym doświadczeniem wiary oraz wiedzą psychologiczną i pedagogiczną. Zaprasza do tej podróży także inne kobiety, proponując ci wsłuchanie się w ich świadectwa.
Usiądź sama ze sobą przy filiżance dobrej kawy, wyrusz w niesamowitą wyprawę w głąb swojego serca i odnajdź swoje doskonałe miejsce w świecie!
Magda Urbańska w otwarty i szczery sposób dzieli się swoim życiem – codziennym i jednocześnie duchowym, bo te dwie rzeczywistości nie są u niej sztucznie oddzielone. Mamy szansę zajrzeć jej przez ramię, posłuchać, jak opowiada o życiu wierzącej kobiety – bez lukru, bez skupiania się tylko na tym, co lekkie i przyjemne, ale też bez narzekania na trudności. Ta książka jest o wszystkim, co dla kobiet jest ważne i co wydarza się w przestrzeni wiary, a jej największą wartością jest to, że Magda nie moralizuje, nie poucza, nie wykłada: dzieli się swoim doświadczeniem, jakby siedziała z czytelnikiem przy kawie i po prostu rozmawiała o tym, co w życiu jest naprawdę istotne.
– Marta Łysek, dziennikarka, pisarka, teolog
Książka zaprasza nas do podróży w głąb siebie i naszej relacji z Jezusem. Jej treść jest niczym podmuch napełniający nasze duchowe skrzydła, byśmy mogły unosić się ku niebu. Może też pomóc zabliźnić niejedną ranę. Została stworzona z miłości, wielkiej empatii i bogatego doświadczenia – przez kobietę dla kobiet. Dziękuję Ci, Madziu, za te Boże treści!
– Ola Połomska, @boskacorka
Magdalena Urbańska - z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona nieustannie uśmiechniętego Radosława i matka dwóch synów. Autorka popularnego bloga Niezawodna nadzieja, w którym dzieli się doświadczeniem życia duchowego i rodzinnego. Chętnie wspiera narzeczonych w drodze do małżeństwa oraz pary przeżywające kryzys. W wolnych chwilach opisuje swoje spojrzenie na rzeczywistość i duchowość dla portalu Deon.pl. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Kocha spacery brzegiem morza, z których jako Kaszubka od urodzenia korzysta, kiedy tylko nadarza się ku temu okazja.
Życie uczelniane rządzi się swoimi prawami. Zabiegani doktoranci chcący przekonać profesorów do swoich działań, profesorowie sceptycznie i nierzadko brutalnie odzierający swych podopiecznych z marzeń, mocno okrojone życie towarzyskie i uczuciowe.
W tym świecie znalazła się Olive, doktorantka na Wydziale Biologii Uniwersytetu Standforda. Wiedziona osobistymi pobudkami niezwykle mocno angażuje się w swoje badania nad wczesną diagnozą raka trzustki. Tym, co jest dla niej poza nimi najważniejsze, są jej przyjaciele - Anh i Malcolm. Dziewczyna niedawno zerwała ze swoim chłopakiem, do którego obecnie wzdycha jej przyjaciółka i za wszelką cenę próbuje ją przekonać, że nic już do niego nie czuje i mogą się spotykać. Bohaterka czuje jednak, że randkowanie z Jeremym byłoby zdradą wobec Olivii. Doktorantka, chcąc przekonać Anh do braku uczuć wobec byłego chłopaka, postanawia na jej oczach pocałować pierwszego lepszego mężczyznę. Pech chce, że jej wybór pada na siejącego postrach na uczelni wykładowcę Adama Carlsena - tyleż przystojnego, co przerażającego. Mężczyzna słynie ze swojej piekielnej inteligencji i ponadprzeciętnej zdolności doprowadzania studentów do łez i / lub rezygnacji z dalszej nauki. Gdy zatem informuje ją, że za tę seksualną napaść zostanie na nią złożona skarga, Olivia gorączkowo próbuje wyjaśnić mu absurdalność swojego zachowania. I - o dziwo - dzieje się rzecz niesłychana. Adam, wydziałowy tyran, z którym wytrzymują tylko jego najlepsi przyjaciele - zgadza się być jej udawanym chłopakiem. Choć oboje wiedzą, jakie korzyści będą czerpać z tego układu, on ma jeszcze jeden, ukryty motyw...
Para spotyka się w każdą środę na kawie, wówczas też Olive przekonuje się, że postrach studentów ma w sobie coś więcej niż serce z kamienia: wiele wrażliwości, empatii, a nawet... humoru. Są one jednak głęboko skryte pod jego poczuciem akademickiej misji.
Sama kwestia naukowości jest tu zresztą bardzo istotna - autorka osadziła akcję na uniwersytecie i co rusz porusza zagadnienia związane z kierunkiem badań prowadzonych przez główne postaci. Mamy zatem sceny nie tylko kawiarniane, ale przede wszystkim uczelniane, laboratoryjne, badawcze i wreszcie wykładowcze. Mamy bitwę o granty, mamy mobbing, mamy szowinistyczne hasła mężczyzn z przerostem ambicji, mamy szereg wątków, nad którymi można się pochylić i które należałoby przedyskutować. Ulokowanie romansu w tak specyficznym środowisku, czyni powieść tę wyjątkową.
Bardzo zgrabnie wykorzystany przez Ali Hazelwood motyw fake dating, bohaterowie, których jednocześnie się uwielbia i nienawidzi, angażujące i bardzo specyficzne, hermetyczne środowisko naukowe zdominowane - w tym wypadku - przez mężczyzn - to elementy wpływające na przyjemność płynącą z lektury. Tym bardziej, że spektrum akademickich pracowników jest tu bardzo szerokie - każdy ma inne intencje, inne aspiracje, inne preferencje, każdy też po zdjęciu maski profesora jest po prostu... człowiekiem.
Autorka świetnie ograła znane wątki, dostarczając czytelnikowi lekturę przyprawiającą o szybsze bicie serca. To taki chick lit do jakich się tęskni.Ta książka to gwarancja przyjemnego spędzonego czasu, oferująca cały dostępny romantyczny sztafaż. Lekka, niewymagająca, przynosząca ulgę w zmęczeniu, a przy tym wcale nie nużąca (choć po prawdzie musiałam się w nią wgryźć, wcale nie zaskoczyło od razu - tu jednak winą obarczą sama siebie, narzuciłam sobie bowiem wobec niej horrendalne oczekiwania). Akcja nie pędzi na łeb na szyję, bohaterowie wobec miłości stają się bezbronni i tak uroczo, naiwnie niedomyślni uczuć drugiej strony, że człowiek momentami odnosi wrażenie jakby czytał o nastolatkach, nie zaś poważanym i elokwentnym profesorze oraz nie mniej inteligentnej doktorantce.
Jest jedna rzecz, do której tęskniłam podczas całej lektury - do relacji z perspektywy Adama. Były miejsca (naprawdę całkiem sporo!), które wręcz prosiły się o takie zapisy, czytelnik miał nadzieję, że to już, teraz, zaraz autorka odpowie na jego nieme błaganie, nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie pogniewałabym się zatem na wydanie tej książki raz jeszcze - tym razem oczami Adama, nie zaś narratora wszechwiedzącego:)
Polecam Wam ją serdecznie - na wakacje idealna:)
Co mają ze sobą wspólnego Vermeer, żydowski fałszerz,
oficer SS i profesor Sorbony?
Wszyscy zostali uwikłani w zagadkę fałszerstwa doskonałego!
PREMIERA 13.07
Co charakteryzuje obrazy Vermeera?
Są praktycznie niemożliwe do podrobienia.
A jednak kiedy na świecie szaleje wojna, mieszczącą się w Berlinie
pracownię malarską odwiedza oficer SS. Ma dla właściciela zlecenie
z gatunku niewykonalnych – skopiować "Alegorię malarstwa" Vermeera.
Jacob Wolf, fałszerz i Żyd z pochodzenia, znajduje się w sytuacji bez wyjścia.
Sprawa obrazu wraca pięćdziesiąt lat później. Z Lucasem Allardem,
paryskim dziennikarzem, kontaktuje się były więzień obozu koncentracyjnego.
Jeśli wierzyć jego słowom, Wolf sporządził nie jedną, lecz dwie kopie arcydzieła.
Tylko co w takim razie stało się z oryginałem?
Jednocześnie profesor Sorbony Maxime Oiseau otrzymuje od tajemniczego
kolekcjonera zadanie odnalezienia oryginału. W śledztwo wciąga swoją
doktorantkę, ale im więcej odkrywają i im dalej podążają tropami Vermeera,
tym bardziej zaczyna interesować ich inna zagadka: kim jest ich zleceniodawca?
Czasami warto odpocząć. Czasami warto zrobić sobie przerwę. Czasami warto po prostu być [1]
Opowieści z Białej Doliny są jak podróż do krainy dzieciństwa. Tekst Przemka Corso wraz z ilustracjami Marceliny rozbrzmiewają w głowie starszego czytelnika niczym pieśń przeszłości, zaś dla młodszego może być doskonałym wstępem do klasyki lub jej uzupełnieniem.
Publikacja ta przywodzi na myśl przede wszystkim Muminki, nieustannie kojarzy się z Ronją, sentencjonalnie nawiązuje do Kubusia Puchatka, lisi bohater przypomina mi Małego Księcia, zaś ilustracje otwierają w głowie furtkę z napisem Rumcajs. Wspaniała to historia, nazywana listem miłosnym do książek mojego dzieciństwa, z czym absolutnie się zgadzam!
Rzecz rozpoczyna się zgoła niecodziennie - oto ktoś próbuje ukraść las! Podstępem, bez słowa, zawłaszcza sobie kawałek po kawałku, narażając życie mieszkańców Doliny na kolosalne zmiany. Sprawa natychmiast zostaje zgłoszona Nadleśniczemu Bębnowi, ten zaś deleguje jej rozwiązanie Leśniczemu Gałązce, z którym nie od początku łączą go dobre relacje.
Swoją cegiełkę do akcji detektywistycznej dokładają także Mia i Anaszka, wnuczki Dziadka Bębna, które gdy tylko usłyszały o znikającym lesie, postanowiły na własną rękę dociec sprawcy. Wybrały się więc do lasu, który - jak się zdawało - znały jak własną kieszeń i... zgubiły się. Dzięki Liskowi Pietruszkowi, który poszedł z nimi, udało im się nawiązać ciekawą znajomość...
Książka składa się z siedmiu rozdziałów, które wzajemnie się uzupełniają, przedstawiają bowiem wydarzenia z perspektywy różnych bohaterów. Różnych pod każdym względem: każda postać bowiem to odmienny rys charakterologiczny. Mamy postaci narowiste, spokojne, filozoficzne, opiekuńcze.Całość ma niezwykle uniwersalną i ponadczasową wymowę. Pod płaszczykiem opowiedzianej historii skrywają się bowiem sprawy wielkiej wagi: ekologia, szacunek do przyrody i wsłuchiwanie się w nią, slow life, cieszenie się chwilą, odnajdywanie radości w rzeczach niepozornych, uczenie się przegrywania i radzenia sobie z porażką, przyjaźń, miłość i wartość drugiego człowieka.
Podoba mi się ukazanie opozycji świata dorosłych i dzieci, które zdają się siebie wzajemnie nie rozumieć, a mimo to współistnieją w harmonii. Dorośli dają pociechom sporo wolności, te zaś (dość niepokorne) korzystają z niej aż miło, idąc odważnie przez świat (czyż to nie jasne nawiązanie do Ronji?).
Opowieści z Białej Doliny to książka tak dla dorosłych, jak dla dzieci. Wspaniała - kupujcie w ciemno!
A ja z radością czekam na kolejną część...:)
Posłuchajcie, co mówią o niej autorzy:
Tutaj zaś możecie zajrzeć książce pod okładkę i zakochać się w ilustracjach, a także przeczytać fragment.
____
[1] Opowieści z Białej Doliny, Kraków 2022, s. 142
Luanne Rice zaczyna z pompą.
Książkę otwiera scena, w której w niewielkim nadmorskim miasteczku, Black Hall, stykamy się z ciężarną Beth - właścicielką miejscowej galerii, mieszkającą w jednym z piękniejszych domów, ciesząca się sympatią otoczenia. Nie będzie jej jednak dane powiedzieć do czytelnika ani jednego słowa, gdyż poznajemy ją martwą, porzuconą we własnym łóżku, od paru dni nieodpowiadającą na telefony. Na miejscu zbrodni uwagę przykuwa rama, z której wycięto obraz.
Miejscowemu śledczemu sprawa natychmiast przypomina wydarzenia sprzed lat, kiedy to Beth, będąc jeszcze dziewczynką, była przetrzymywana wraz z siostrą w piwnicy właśnie ze względu na owe dzieło. W dochodzeniu pomaga mu Kate, siostra ofiary.
Głównym podejrzanym staje się mąż, który choć w momencie odnalezienia zwłok bawił się na swoim ostatnim rejsie przed pojawieniem się kolejnego dziecka, miał solidną motywację, zaś sposób zabezpieczenia ciała sugerował, że zbrodnia mogła być dokonana o wiele wcześniej. Bohater nie krył się ze swym romansem, wszyscy wiedzieli również, że Beth dawała mu kolejne szanse tylko ze względu na nienarodzone dziecko. Pozbycie się obu byłoby mu zatem bardzo na rękę.
Jak jednak ma się do tego sprawa zaginięcia obrazu? Śledztwo zapowiada się na długie i mozolne, zaś w jego trakcie na jaw wychodzą kolejne rodzinne sekrety, przedstawiające ofiarę w bardzo niekorzystnym świetle. Ta, która dotąd cieszyła się właściwie nieposzlakowaną opinią i poważaniem społeczeństwa, okazuje się nie tak idealna jak sądzono...
Rice wykorzystała w swej książce świetnie ograne i lubiane motywy - niewątpliwy urok nadmorskich miasteczek, ich spokój zburzony przez brutalne morderstwo oraz śledztwo, które ujawnia głęboko skrywane sekrety prowincji. Plotki, ploteczki, sekrety, gra pozorów opanowana do perfekcji i kryształowe postaci, które po bliższym przyjrzeniu się i usunięciu warstwy kurzu zebranego przez lata, okazują się dość mocno naznaczone rysami. Mniejszymi, większymi - takimi, które bardzo łatwo mogą spowodować pęknięcie.
To książka-sinusoida. Początkowa scena sugeruje, że brutalność i mrok będą jej przyświecać (kogóż bowiem nie oburzyłaby zbrodnia popełniona na ciężarnej?!) i zdominują całość, jednak dość szybko okazuje się, że większe znaczenie mieć będą mieć wątki obyczajowy i psychologiczny, które wysuwają się na pierwszy plan.
Choć od premiery minęła dosłownie chwilka, książka już dzieli czytelników - jedni są nią zachwyceni, inni zżymają się na nudę towarzyszącą lekturze. Wydaje się, że to właśnie przez sklasyfikowanie jej jako thrillera - ten gatunek przyciąga czytelników nastawionych na konkretne elementy, tu zaś szala przynależności gatunkowej mocno przechyla się w inną stronę, mogąc powodować rozczarowanie. Lub zachwyt - w zależności od tego, czego szukacie w literaturze.
W tej sytuacji możecie zrobić tylko jedno - sięgnąć po Ostatni dzień i sami wyrobić sobie opinię.
Na Instagramie mam dla Was 3 egzemplarze do rozdania - wpadajcie:)
Tam, gdzie las spotyka się z niebem urzeka od pierwszych słów. Zdaje się, że autorka posiadła moc czarowania czytelnika, bowiem chwyta go swymi frazami niczym w magiczną sieć, z której nie sposób się wyplątać. Czytelnik otwierając książkę, zgadza się na wyrwanie z sideł codzienności i poddanie się pod władanie historii, która już po pierwszym rzucie oka na opis obiecuje niecodzienną lekturę.
Oto bowiem dowiadujemy się, że w życiu Jo - kobiety, która po walce z rakiem piersi i stracie matki, wraca do pracy ornitologa i studiów - pojawia się nietypowa towarzyszka. Pewnego wieczoru na progu jej domu staje tajemnicza dziewczynka - posiniaczona, bosa i ubrana w spodnie od piżamy. Jo, próbując dociec jej tożsamości, dowiaduje się od niej, że przybyła z gwiazd, a ciało ośmiolatki, pod którym jest widziana "wypożyczyła od zmarłej dziewczynki". Celem jej wizyty na ziemi są swoiste studia nad ludzkością i zobaczenie pięciu cudów.
Kobieta dość nieufnie podchodzi do tych rewelacji, podejrzewając, że Ursa jest ofiarą przemocy domowej, lecz po kompletnym zignorowaniu tego faktu przez policję, postanawia udzielić jej schronienia, mając nadzieję, że uda jej się na własną rękę poznać prawdziwą (jak sądzi) tożsamość swojego gościa.
Pomocą służy jej sąsiad Gabriel, sprzedawca jajek. Bohaterowie próbując odkryć kim naprawdę jest Ursa, zachodzą w głowę, jak to możliwe, by dziewczynka w jej wieku potrafiła nie tylko snuć tak spójne i fantastyczne historie, ale też w lot łączyć fakty i wyciągać z nich wnioski, które niejednemu dorosłemu mogłyby sprawić nie lada problem. Mało tego! Okazuje się, że doskonale rozumie Szekspira (!), a to jedynie drobiazgi w obliczu tego, że jej obecność zaczęła przedziwnie łączyć się z różnymi dobrymi rzeczami, które raz po raz przydarzały się bohaterom. Inteligencja dziewczynki okazuje się niezwykła, a przywiązane bohaterów do niej coraz większe. Tak duże, że coraz rzadziej chcą, by ktoś ją faktycznie odnalazł.
Obecność Ursy pozwala im ujrzeć przeszłość w nieco innym świetle, a czytelnikom ukazuje, jak często przegapiamy cuda w naszej codzienności, nierzadko nie doceniając tego, co mamy. Bohaterowie to postaci z zupełnie różnych światów, wszystkich jednak łączy trudna i bolesna przeszłość, co pozwala zobaczyć w nich własne trudności. Budowanie relacji między nimi obserwuje się z prawdziwą przyjemnością, a fakt, że narracja jest raczej niespieszna bardzo temu sprzyja.
Można zarzucić autorce zbyt powierzchowne potraktowanie kwestii traum przeszłości i jedynie ich zasygnalizowanie, jednak nie jest to minusem wielkim, bowiem celem nie była opowieść o tym, co minione, lecz o tym, co można budować mimo trudności. Nie traktuję tego zatem jako wielkiego zarzutu, choć oczywiście uradowałoby mnie mocniejsze rozbudowanie tematu, by dokładniej zbudować portrety psychologiczne bohaterów. To chyba jednak jedyny minus, którzy mogłabym wskazać.
Ostatecznie książka jest poruszająca, wzruszająca, nieodkładalna! Jeśli tylko będziecie mieć okazję, koniecznie po nią sięgnijcie. Morze emocji, ba! ocean - gwarantowane! To historia pełna miłości i nadziei, o tych dwu opowiadająca. Opowieść, która poruszy nawet najbardziej zatwardziałe serca i pokaże, że w życiu powinniśmy wierzyć wyłącznie w cuda. Bo one czają się za każdym rogiem, nawet jeśli ich nie oczekujemy.
Gdy czytałam debiutancką książkę Anny Krystaszek - W cieniu terapeutki - wiedziałam już, że mamy do czynienia z rodzącą się gwiazdą polskiej sceny kryminalnej. Żywiłam głęboką nadzieję, że jej tekst był czymś więcej niż szczęściem początkującego i że w kolejnych powieściach rozwinie swój talent.
Wizje absolutnie potwierdzają wyjątkowość pióra Krystaszek - teraz z jeszcze większą pewnością mogę powiedzieć, że po jej książki należy sięgać i to jak najrychlej!
Autorka z wprawą godną specjalisty owija sobie czytelnika wokół palca, manewrując wydarzeniami tak zmyślnie, że odbiorca dopiero pod sam koniec nabiera podejrzeń co do prawdziwego oblicza głównej bohaterki. Wcześniej całkowicie kupuje przedstawioną wersję o jej wielorakiej tożsamości i towarzyszącym chorobie wizjom dotyczących popełnianych przez seryjnego zabójcę morderstw.
Od początku jednak. Lata wcześniej miejscową społecznością wstrząsa pożar, w wyniku którego giną dzieci. Jak się okazuje, do podpalenia przyznali się rodzice, czyniąc ze sprawy jeszcze większą makabrę. Ci, którzy przetrwali tragedię i uszli z życiem, naznaczeni zostali piętnem ocalałych, mierząc się z ogromnymi trudnościami - każde innego typu.
Gdy pewnego dnia w lesie zostaje znaleziona jedna z nich - Paulina - sprawa z przeszłości ożywa. Dziewczyna twierdzi bowiem, że w lesie zginął człowiek, a gdy policja nie znajduje jego zwłok, trafia ona do szpitala psychiatrycznego, gdzie z coraz większą dokładnością opisuje lekarzowi kiedy i gdzie zostanie znalezione ciało, a także w jakim będzie stanie. Precyzyjność jej opisu budzi trwogę, tym bardziej, że bohaterka podaje personalia ofiary oraz jego przeszłe przewinienia.
Mimo że lekarz uznaje jej wizje za efekt choroby, zmienia nastawienie, gdy dokładnie 27 marca, a więc w dniu, o którym wspominała mu Paulina, w lesie zostają znalezione zwłoki mężczyzny. Szybko okazuje się, że ich wygląd został precyzyjnie oddany przez pacjentkę, co rodzi kolejne wątpliwości i przerażenie.
Perfumy podążają za tobą; gonią cię i pozostają za tobą w tyle. Są punktem odniesienia. Perfumy sprawiają, że cisza mówi.”
— Sonia Rykiel
Wyobraź sobie, że w wyniku wypadku tracisz pamięć. Nie wiesz kim jesteś, nie wiesz, jak masz na mię, nie masz pojęcia jak wyglądało Twoje życie jeszcze parę chwil temu. Twoją jedyną pomocą jest przypadkowo poznana dziewczyna, załatwiająca Ci pracę, mieszkanie, opiekę, i z którą od tej pory łączyć Cię będzie wyjątkowa nić przyjaźni.
Żyjesz, pracując w kawiarni, w której intensywne aromaty mielonych ziaren mile łaskoczą Twój zmysł powonienia. Żyjesz dręczona koszmarami, stanowiącymi jedyną 'pamiątkę' po minionym czasie,
Żyjesz tak, aż do dnia, gdy w powietrzu unosi się zapach wyjątkowych perfum, na które Twoje ciało reaguje natychmiastowo - wiesz, że to one są kluczem do całego Twojego świata.
Noszący je mężczyzna wydaje się arogancki, jednak czujesz, że tylko on może Ci pomóc, ryzykujesz więc wszystko, wikłając się w znajomość z przypadkowo poznanym klientem.
To właśnie spotkało Sam, czy jak się później okażę - Verę - bohaterkę książki, która synestezyjnie oddziałuje na wszystkie zmysły czytelnika - koi wzrok paryskimi widokami, pobudza smak francuskimi posiłkami, ale nade wszystko uderza zapachem ekskluzywnych perfum, tworzonych z myślą o konkretnym człowieku, w rodzinnej perfumerii z wieloletnią tradycją.
Le Parfum to historia, która zapewnia chwilę zapomnienia [sic!], będąc jednocześnie peanem na cześć człowieczych zmysłów, zdolnych przywrócić utracone wspomnienia wyparte przez umysł; pielęgnujących historię, doświadczenia i pragnienia.
Ileż to razy człowiekiem wstrząsa dreszcz, gdy dotrze do niego znajomy zapach, przenoszący go czy to do czasów szczęśliwszych, krajów dzieciństwa, pierwszych miłości; czy do krain, do których wracać by nie chciał. Zapach bowiem, może nas poruszać długo po tym, gdy wydaje nam się, że uporaliśmy się ze swoimi doświadczeniami - może je ożywiać, pobudzać.
Przy książce Camilli Cat bawiłam się świetnie - otulona mgiełką tajemniczego zapachu śledziłam losy głównej bohaterki, podziwiając ją za odwagę w odnajdywaniu siebie, dzielność będącą efektem poruszenia wywołanego zapachem, ale też spostrzegawczość i uważność. Powieść ta to swoista historia detektywistyczna, której celem nie jest jednak głównie złapanie złoczyńcy [choć i do tego się sprowadza], lecz pochwycenie utraconych wspomnień. A w takich okolicznościach przyrody jest to czystą przyjemnością!
Czyta się ją z lekkością, choć w pewnym momencie można się pogubić w ilości bohaterów i zdarzeń. Z radością sięgnę po tom drugi, by miast śledzić to, co minione, zajrzeć w przyszłość dobrze rokującej bohaterki.
I Wam polecam tę przygodę śladem ulatującej woni - kto bowiem, jak nie bibliofil doceni zapach?
Na Instagramie będę miała dla Was rozdanie z egzemplarzami tej książki, jak również z pewną zapachową niespodzianką - zapraszam:)
Życie Molly Chatwell uchodzi za idealne - osiągnęła wszystko, czego chciała. Ma wspaniałe dzieci, które wyjechały niedawno na wymarzone studia; przystojnego męża i piękny dom w samym sercu Londynu. Życie zawodowe również jej się układa i wydaje się, że nic więcej do szczęścia jej nie potrzeba. To jednak tylko pozory, bowiem od momentu wyjazdu jej dzieci, bohaterka bardzo mocno odczuwa syndrom pustego gniazda. Spostrzega także, że jej relacje z mężem mocno się rozluźniły, a sam Jack dziwnie się zachowuje - zdaje się nieobecny, przepracowany, a Molly zaczyna podejrzewać, że ma jakieś problemy, o których jej nie mówi.
Gdy proponuje mu wspólny wyjazd z przyjaciółmi, ten odmawia, wymawiając się innymi zobowiązaniami. Kobieta wyjeżdża więc sama, nie podejrzewając nawet, jakie wydarzenia zapoczątkuje. Na miejscu spotyka bowiem pewnego młodego, przystojnego mężczyznę o turkusowych oczach, który przyciąga ją w zupełnie niezrozumiały dla niej sposób. Dla niego jest gotowa zdradzić męża. Gdy jednak są już blisko siebie, mężczyzna odrzuca ją, ona zaś w popłochu ucieka i skraca swój pobyt w kurorcie, czym prędzej wracając do domu i zaskakując tym Jacka.
Kobieta ma nadzieję, że uda jej się zapomnieć o feralnym weekendzie i przeżytym upokorzeniu, gdy jednak najpierw pod domem spostrzega mężczyznę poznanego w Wiltshire, któremu przecież nie podawała swojego adresu, a dzień później do jej drzwi puka policja, wie, że będzie to niemożliwe. Nie dość, że staje się ona podejrzaną w sprawie o morderstwo, to parę chwil później sama staje się niedoszłą ofiarą zabójstwa.
Idealne życie Molly to książka, którą czyta się z żywym zainteresowaniem, jednak rodzi się ono stosunkowo późno. Jej akcja rozwija się bowiem niespiesznie, po to, by przy końcówce nabrać rozpędu. Początkowe rozdziały są... nudne. Nużące i męczące tak samo, jak życie głównej bohaterki, w którym rutyna przysłoniła wszystko inne, każąc przywdziewać na twarz sztuczny uśmiech zadowolenia. Podejrzewam, że efekt ów nie jest dziełem przypadku (mam nadzieję!), lecz świadomym zagraniem pisarskim, tym bardziej, że późniejszy rozpęd jest naprawdę godny uwagi.
Przez stosunkowo niewielką objętość książki odnosi się jednak wrażenie, że część wątków nie została należycie rozwinięta, zaś innym (może mniej istotnym) poświęcono zbyt dużo czasu, potęgując wrażenie rozwlekłości pierwszych rozdziałów. Sam tytuł może być nieco zwodniczy, bo idealne życie znajdziecie tu tylko we wspomnieniach głównej bohaterki, zaś jej obecną sytuację można mienić jedynie katastrofą. To, co idealne, jest tu tylko maską, złudzeniem, iluzją, której uległa nawet sama bohaterka. Tam, gdzie pieniądze i bogactwo, o takie pozory jest bowiem niezwykle łatwo.
Mimo mnogości fatalnych wydarzeń zgromadzonych na kartach tej książki, nie staje się ona lekturą przytłaczającą - autorce udało się je wyważyć na tyle, że ma się nawet wrażenie pewnej lekkości. Osoby, które zaczytują się w gatunku, bardzo szybko zorientują się, kto odpowiedzialny jest za cały feralny splot wydarzeń i co stanowi jego motywację; nie uznałabym tego jednak za mankament, bo dzięki takiemu rozpisaniu historii, odbiorca może skonfrontować swoje wyobrażenia z autorską realizacją. Pisarka jednak nie podaje gotowych rozwiązań, bo co rusz zwodzi czytelnika, podając mu fałszywe tropy.
Polecam tę książkę uwadze szczególnie osób lubujących się w powieściach z wątkami psychologicznymi, bo tych tu nie brakuje. To właśnie na grze emocjonalnej z główną bohaterką zbudowana została intryga.
Jest zatem lekko, ciekawie, a taka rozrywka na jeden wieczór, to idealna propozycja dla wszystkich tych, których grube i zawiłe tomiszcza męczą. Będziecie ukontentowani.
Miłosny układ to jedna z tych książek, z którymi początki nie są proste. Czytałam, brnęłam wręcz przez wstępne rozdziały, a w mojej głowie coraz głośniej odzywał się głos sugerujący, że powinnam ją czym prędzej porzucić, bo to kolejna ramota i totalna sztampa.
Coś jednak nie pozwalało mi przerwać, a ta - jak ją nazywam - czytelnicza intuicja pozwoliła mi pozostać przy, jak się później okazało, książce absolutnie fantastycznej!
Naomi i Nicholas uchodzą za parę idealną i taki też wizerunek bohaterka kreuje w swoich mediach społecznościowych. Tymczasem im bliżej daty ślubu, tym mocniej odczuwa, że ich związek to tylko fikcja, a ona o wiele bardziej nie znosi swojego narzeczonego, niż go kocha. Teoretycznie zaręczyny można jeszcze zerwać. Jest tylko jeden kłopot: nie czeka ich zwykłe wesele, lecz wystawne, eleganckie, całkowicie sponsorowane przez teściową wydarzenie, którego niebotyczne koszty w razie zerwania zobowiązań Naomi z pewnością musiałaby pokryć. Już jej przyszła teściowa by tego dopilnowała. Nic to, że przyszła panna młoda o niczym nie może decydować sama. Wszelkie kluczowe sprawy załatwia mama Nicholasa, ten zaś posłusznie jej przytakuje.
Bohaterka wiedziona coraz większą niechęcią, postanawia zrobić wszystko, by sprowokować Nicholasa, by to on zerwał zaręczyny. Podejrzewa jednak, że on próbuje dokonać czegoś identycznego. Zaczyna się zatem cicha wojna - na uszczypliwości, złośliwe żarty, sztuczki, podstępne prowokacje. Nie ma żadnych ograniczeń - można robić dosłownie wszystko, by uprzykrzyć drugiej stronie życie. A jako że można robić wszystko, można także w końcu być w pełni sobą - bez udawania i przywdziewania masek idealnych do towarzystwa.
Walka na złośliwości przynosi bohaterom tyle satysfakcji, że zaczyna w końcu przybierać niespodziewany obrót...
Kto pierwszy wywiesi białą flagę? Tego dowiecie się jedynie wówczas, gdy rozsiądziecie się wygodnie w fotelu i oddacie lekturze. Obiecuję, że warto!
Może zabrzmi to pompatycznie, jednak Miłosny układ to książka, dzięki której człowiek staje się choć odrobinę lepszy. Przygląda się relacjom bohaterów i niczym w zwierciadle widzi prawdę o swoich związkach z bliskimi. Widzi ją i ma potrzebę natychmiastowej reakcji, bo dostrzega, że nie jest idealnie. Choć w codziennym pędzie wydaje się nawet, że jest dobrze, to tak naprawdę jest źle. Bo gdzieś się mijamy, rozchodzimy, siedzimy blisko siebie, myślami będąc daleko. Bo nie pracujemy każdego jednego dnia nad swoim związkiem.
Sarah Hogle za sprawą swej dowcipnej powieści obyczajowej pozwala czytelnikowi przypomnieć sobie, jak istotna jest rozmowa, jak ważne jest komunikowanie swoich potrzeb, marzeń, trudności, jak szalenie potrzebne są drobne, codzienne gesty, jak niesamowicie mogą one zbliżać.
Drobnostki, które pozwalają drugiej osobie poczuć się D O S T R Z E Ż O N Ą. Ważną.
Spłakałam się na niej jak niemądra, chyba z potrzeby przebycia takiej uzdrawiającej drogi jak bohaterowie.
Szalenie była mi ta książka potrzebna i polecać będę ją każdemu. Jedynie okładka wydaje mi się nieco krzywdząca, bo do kupna specjalnie nie zachęca, zapowiadając romans jakich wiele [przynajmniej mnie by nie zachęciła].