Luanne Rice zaczyna z pompą.
Książkę otwiera scena, w której w niewielkim nadmorskim miasteczku, Black Hall, stykamy się z ciężarną Beth - właścicielką miejscowej galerii, mieszkającą w jednym z piękniejszych domów, ciesząca się sympatią otoczenia. Nie będzie jej jednak dane powiedzieć do czytelnika ani jednego słowa, gdyż poznajemy ją martwą, porzuconą we własnym łóżku, od paru dni nieodpowiadającą na telefony. Na miejscu zbrodni uwagę przykuwa rama, z której wycięto obraz.
Miejscowemu śledczemu sprawa natychmiast przypomina wydarzenia sprzed lat, kiedy to Beth, będąc jeszcze dziewczynką, była przetrzymywana wraz z siostrą w piwnicy właśnie ze względu na owe dzieło. W dochodzeniu pomaga mu Kate, siostra ofiary.
Głównym podejrzanym staje się mąż, który choć w momencie odnalezienia zwłok bawił się na swoim ostatnim rejsie przed pojawieniem się kolejnego dziecka, miał solidną motywację, zaś sposób zabezpieczenia ciała sugerował, że zbrodnia mogła być dokonana o wiele wcześniej. Bohater nie krył się ze swym romansem, wszyscy wiedzieli również, że Beth dawała mu kolejne szanse tylko ze względu na nienarodzone dziecko. Pozbycie się obu byłoby mu zatem bardzo na rękę.
Jak jednak ma się do tego sprawa zaginięcia obrazu? Śledztwo zapowiada się na długie i mozolne, zaś w jego trakcie na jaw wychodzą kolejne rodzinne sekrety, przedstawiające ofiarę w bardzo niekorzystnym świetle. Ta, która dotąd cieszyła się właściwie nieposzlakowaną opinią i poważaniem społeczeństwa, okazuje się nie tak idealna jak sądzono...
Rice wykorzystała w swej książce świetnie ograne i lubiane motywy - niewątpliwy urok nadmorskich miasteczek, ich spokój zburzony przez brutalne morderstwo oraz śledztwo, które ujawnia głęboko skrywane sekrety prowincji. Plotki, ploteczki, sekrety, gra pozorów opanowana do perfekcji i kryształowe postaci, które po bliższym przyjrzeniu się i usunięciu warstwy kurzu zebranego przez lata, okazują się dość mocno naznaczone rysami. Mniejszymi, większymi - takimi, które bardzo łatwo mogą spowodować pęknięcie.
To książka-sinusoida. Początkowa scena sugeruje, że brutalność i mrok będą jej przyświecać (kogóż bowiem nie oburzyłaby zbrodnia popełniona na ciężarnej?!) i zdominują całość, jednak dość szybko okazuje się, że większe znaczenie mieć będą mieć wątki obyczajowy i psychologiczny, które wysuwają się na pierwszy plan.
Choć od premiery minęła dosłownie chwilka, książka już dzieli czytelników - jedni są nią zachwyceni, inni zżymają się na nudę towarzyszącą lekturze. Wydaje się, że to właśnie przez sklasyfikowanie jej jako thrillera - ten gatunek przyciąga czytelników nastawionych na konkretne elementy, tu zaś szala przynależności gatunkowej mocno przechyla się w inną stronę, mogąc powodować rozczarowanie. Lub zachwyt - w zależności od tego, czego szukacie w literaturze.
W tej sytuacji możecie zrobić tylko jedno - sięgnąć po Ostatni dzień i sami wyrobić sobie opinię.
Na Instagramie mam dla Was 3 egzemplarze do rozdania - wpadajcie:)
0 komentarze:
Prześlij komentarz